Battle poskrobał się po brodzie...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


— Rozumiem.
— Rozumiesz mnie?
— Nie, Sylvio, nie rozumiem cię, bo sam jestem ulepiony z
innej gliny. Gdyby ktokolwiek starał się mnie zmusić, żebym przyznał
się do czegoś, czego nie popełniłem, to raczej dałbym mu w szczękę.
Ale rozumiem, jak się sprawy miały w twoim wypadku. Ta wasza
Amphrey, o świdrującym spojrzeniu, miała przed nosem taki przykład psychologiczny, że nawet niedopieczony wyznawca tych
niezrozumiałych teorii nie potrzebowałby lepszego. No, teraz musimy zadbać o wyczyszczenie tego bałaganu. Gdzie jest panna Amphrey?
Panna Amphrey była na podorędziu. Współczujący uśmiech
zamarł jej na wargach, gdy nadkomisarz Battle oświadczył
kategorycznie:
— Żądając sprawiedliwości dla mojej córki, jestem zmuszony
prosić panią o zawiadomienie miejscowej policji o tej sprawie.
— Ależ, panie Battle, przecież Sylvia sama...
— Sylvia nie tknęła tutaj żadnej cudzej rzeczy.
— Doskonale pana rozumiem, jako ojciec...
— Nie mówię jako ojciec, ale jako oficer policji. Policja pani pomoże to wyjaśnić. Będą dyskretni. Spodziewam się, że wszystko się znajdzie, poutykane w jakimś kącie, z mnóstwem odcisków palców.
Takie małe złodziejaszki nie używają rękawiczek. Teraz zabieram córkę do domu. Gdyby policja znalazła jakiekolwiek rzeczywiste dowody wiążące ją z tymi kradzieżami, zadbam o to, żeby stanęła przed sądem i poniosła odpowiedzialność. Ale do tego nie dojdzie.
Kiedy wyjeżdżał za bramę pięć minut później z Sylvią u boku, zapytał:
— Kim jest taka blondynka, trochę kędzierzawa, z czerwonymi policzkami, znamieniem na brodzie i dużymi niebieskimi oczami?
Minąłem ją na korytarzu.
— To pewnie Olivia Parsons.
— Nie byłbym zdziwiony, gdyby się okazało, że to ona.
— Wyglądała na zalęknioną?
— Och, nie, wyglądała na zadowoloną z siebie. Spokojne
zadowolenie z siebie — ileż razy widziałem to w sali przesłuchań.
Założyłbym się o każde pieniądze, że to jej sprawka. Taka nigdy się nie przyzna!
— Czuję się, jakbym budziła się z koszmarnego snu —
westchnęła. — Och, jak bardzo mi przykro. Jak mogłam być taką idiotką, taką skończoną idiotką? Naprawdę czuję się podle.
— Już dobrze — poklepał ją po ramieniu, zdejmując rękę z
kierownicy. Był to jego ulubiony sposób zdawkowego pocieszania innych. — Nie martw się. Takie doświadczenia zsyła nam niebo. Tak,
niebo, żeby nas wypróbować. Tak przynajmniej mi się wydaje. Nie wiem, po co innego mogłyby być nam zsyłane...




































19 kwietnia


Dom Nevile’a Strange’a w Hindhead był skąpany w
promieniach słońca.
Takie upalne dni jak ten zdarzają się czasami w kwietniu,
gorętsze niż większość dni lipcowych, które nastąpią później.
Nevile Strange schodził po schodach. Ubrany był w biały strój do tenisa, pod pachą trzymał cztery rakiety.
Gdyby ktoś chciał znaleźć wśród Anglików przykład
człowieka, któremu nic nie brakuje do szczęścia, wybór bez wątpienia padłby na Nevile’a Strange’a. Publiczność brytyjska znała go dobrze.
Wybitny tenisista i wszechstronny sportowiec. Jakkolwiek nigdy nie zakwalifikował się do finału Wimbledonu, wiele razy brał udział w eliminacjach, a w mikście (deblu mieszanym) doszedł dwukrotnie do półfinału. Był sportowcem zbyt wszechstronnym, żeby zostać
championem w tenisie. W golfie miał niewielu równych sobie, doskonale pływał, w Alpach pokonał bez trudu wiele dróg
wspinaczkowych. Miał trzydzieści trzy lata, żelazne zdrowie, urodę, pieniądze, przepiękną młodą, niedawno poślubioną, żonę i —
przynajmniej z pozoru — żadnych kłopotów czy zmartwień.
A jednak, gdy tak schodził po schodach, ciągnął się za nim
jakiś cień. Cień niewidoczny, być może, dla nikogo poza nim. Cień ten kładł się zmarszczką na jego czole i malował na jego twarzy wyraz troski i niezdecydowania.
Przeszedł przez hol, wzruszył ramionami, jakby zrzucając z
nich jakiś ciężar i wyszedł przez salon na oszkloną werandę, gdzie jego żona, Kay, usadowiła się wygodnie wśród poduszek, popijając pomarańczowy sok.
Kay Strange skończyła dwadzieścia trzy lata i była niezwykle urodziwa. Miała szczupłą, lecz zmysłową figurę, ciemnorude włosy i nieskalaną cerę praktycznie nie wymagającą makijażu, ciemne oczy i brwi — takie, jakie rzadko kiedy towarzyszą rudym włosom, a kiedy już to się zdarzy, robią piorunujące wrażenie.
Nevile zwrócił się do niej lekkim tonem:
— Cześć, moja śliczna, co mamy na śniadanie?
— Dla ciebie okropnie krwiste cynaderki, grzyby i roladę z boczku.
— To mi się podoba.
Nałożył sobie na talerz tych potraw i nalał filiżankę kawy.
Zapadła na kilka minut cisza, niemącąca nastroju przyjacielskiego zrozumienia.
— Ach, popatrz — Kay przeciągnęła się zmysłowo,
przebierając palcami stóp o pomalowanych szkarłatnym lakierem paznokciach — czyż to słońce nie jest cudowne? Anglia nie jest w końcu taka zła.
Właśnie wrócili z południa Francji.
— Uhm — Nevile, spojrzawszy od niechcenia na tytuły w
gazecie, zajął się stroną wiadomości sportowych.
Następnie skupił się na tostach z dżemem, po czym odłożył
gazetę i zaczął przeglądać korespondencję. Było tego sporo, ale większość listów gniótł i wyrzucał. Ogłoszenia, reklamy, druki.
— Nie podobają mi się kolory w salonie. Czy pozwolisz mi
zmienić wystrój?
— Cokolwiek zechcesz, kochanie.
— Na przykład pawi błękit — powiedziała w rozmarzeniu — i
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.