laik za "tolerancją, której zwolennikami ogłaszają się pewne środowiskamieszczańskie" widzi "nietolerancję gorszą niż nietolerancja starychklerykalnych...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Jest to nowa masa, nieco tępa (a uważająca
siebie za bardzo "niekonformistyczną", za bardzo "inteligentną"), która,
jak mówi, "głupio pozwala sobie, w konfrontacjach z religią - trzeba
zaznaczyć, zjedna z najwyższych wartości życia - na terrorystyczną
zarozumiałość, na arogancję usuwającą poza margines, która jakże przewyższa
zarozumiałość i kleszą arogancję czasów już minionych".
Mówił głosem cichym, ale równocześnie bardzo stanowczym, o "owej litanii
frazesów i pustych słów, które falami przechodzą dzisiaj z ust do ust, aby
zastąpić czarującym urokiem dźwiękowym odpowiedzialność myśli". I
potwierdził, że porzucenie przez niego praktyk religijnych nie oznaczało na
pewno przejścia do zabobonów, które znamionują "nowoczesność". Także tutaj
wypowiadał się jasno:
- Laickość, która pojawiła się po to, aby zwalczać domniemany "zabobon
klerykalny", często sama stała się zabobonem. Spotyka się dzisiaj ludzi,
choćby nawet intelektualistów, którzy pozują na obrońców wolnej myśli,
którzy spoglądają z pobłażaniem na tego, kto trwa przy wierze w takie mity,
jak istnienie Boga lub Bóstwo Chrystusa, i którzy potem w tramwaju,
dotykają garbatego "ponieważ przynosi szczęście", robią zaklęcia, kiedy
czarny kot przebiegnie im drogę lub boją się siły liczb trzynaście albo
siedemnaście, rzucających złe uroki.
Rzeczywiście, ta nowa burżuazja wędruje tam i z powrotem po świecie na
pokładach samolotów, które, jak samoloty linii latających pod włoską
banderą, w oznaczaniu miejsc pomijają numery, które zabobon uważa za
"niebezpieczne": i dlatego z 12 przechodzą do 14, z 16 do 18... Ludzie,
obstaje Magris, "którzy przeżywają swoje szczęśliwe lata, w przekonaniu o
swojej inteligencji i w przeświadczeniu, iż są w prawdzie"; i którzy,
między innymi, wobec katolickich sprzeciwów dotyczących liberalizacji
aborcji, żądanie obrony życia osoby ludzkiej od jego początku "obłożyli
bezceremonialnie nazwą krucjaty», uważaną za hańbiącą".
Gdy mówił w tej salce o ścianach zastawionych książkami, pomyślałem, że
gdyby jakiś ocalały polemista katolicki pozwolił sobie na podobne
wypowiedzi, natychmiast zostałby zepchnięty do getta, pośród sarkazmów,
pogróżek lub prawdopodobnie wyniosłego milczenia. I, jeszcze gorzej,
wzbudziłby zakłopotanie, jeżeli nie gniewne
reakcje, w różnych kręgach klerykalnych trapionych niepewnością i
kompleksami niższości, a które wysłuchują "owej litanii frazesów i pustych
słów" nie mrugnąwszy okiem, a nawet szczerząc zęby w uśmiechu (jeżeli wręcz
nie pomnażając jej), którą Magris, przecież nie katolik", potrafi śmiało
demaskować. Zresztą nie tracąc przez to tego wielkiego zaufania, którym się
słusznie cieszy.
Dziwny świat, rzeczywiście, i tak jeszcze bardzo niewiele lat temu nie do
przewidzenia: agnostycy, może nawet ateiści, którzy okazują się obrońcami
chrześcijaństwa, katolicyzmu (także w jego postaci historycznej), o wiele
bardziej zdecydowani niż wystraszeni wierzący.
Dziwny świat, którego Pampaloni i Magris byli dla mnie wiarygodnymi
przykładami. I którego przykładem był dla mnie inny laik, którego poszedłem
słuchać w jego wielkim domu w Crocetta, w owej "ekskluzywnej" dzielnicy
Turynu, którą (niejako na potwierdzenie bezlitosnego sądu o dniu
dzisiejszym) każdej nocy opanowuje zgraja transwestytów, nie mająca
porównania w całej Europie.
Giovanni Arpino
Giovanni Arpino żyje w swojej willi turyńskiej, jak mówi o sobie, na
wygnaniu, broniąc się (jak twierdzi) "przed okropnością, która narasta",
świata współczesnego, napawającego go bojaźnią i który chce zwalczać swoim
demaskującym pisaniem.
Pisarz, Piemontczyk, ale urodzony w Poli (obecnie Pula w Chorwacji) z ojca
neapolitańczyka wygląda na godnego reprezentanta, szlachetnie cierpiącego,
efektu kultury postchrześcijańskiej, który po porzuceniu wiary w Odkupienie
musiał porzucić także utopię Postępu, historii jako pięknej wybrukowanej
drogi, łagodnie wznoszącej się ku Miastu człowieka wyzwolonego. W ten
sposób optymistyczne post-chrześcijaństwo, mit niezawodnej ewolucji ku
Dobru, teraz w umysłach bardziej wrażliwych zamieniło się w oświecenie,
które, jak się zdaje, zmierza do nihilizmu; dlatego historia nie jest tym
obiecanym wygodnym szlakiem, ani nawet ścieżką, która choć z przerwami co
jakiś czas, prowadziłaby jednak ku górze lub, mimo wszystko, dokądś.
Przyszłość natomiast ukazuje się teraz jako noc i mgła nad równiną
ruchomych piasków; im więcej nad nią się debatuje, tym bardziej gęstnieje:
bez nadziei i bez znaczenia.
U Leonarda Sciascii słyszeliśmy pewne podkreślanie tego ("Bardziej niż
ewolucja przekonuje mnie teraz regres: widzę, jak świat się pogarsza,
powraca do barbarzyństwa"). Ale, jak się wydaje, czarne barwy przeważają u
Arpino innego pisarza, też znanego i tłumaczonego na arenie
międzynarodowej, nieprzeciętnego i godnego szacunku ze względu na
szlachetną szczerość, dla "odwagi" wyborów, które pozbawiły go sympatii
pewnego kręgu intelektualnego. Ale to nie odbiera mu snu: "Nie boję się
nikogo, potrafię wykonywać swoje rzemiosło prozaika. Niech mówią to, co im
się wydaje".
Nie wiedziałem i chyba nawet on nie potrafił tego powiedzieć, czy Arpino
wierzy w Boga; na pewno nie wahałby się wyznać, iż wierzy w diabła.
Powodowany głębokimi motywacjami (i jak u każdego artysty, tajemniczymi)
krąży stale wokół problemu religijnego, nawet tytuły jego powieści odsyłają
do słownictwa chrześcijańskiego. Począwszy od La suora giovane, która mu,
młodemu człowiekowi, przyniosła rozgłos, przez Glianni del giudizio,
Un'anima persa, II fratello italiano. Także tytuły, które już zdradzają
jego pesymizm: Azzuro tenebra, L'ombra delie colline, II buio e ii miele,
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.