Następnie, wczesnym popołudniem, byli architekci, ludzie również uciążliwi...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Rudolf pracował nad planami centrum handlowego i jego pokój hotelowy był zarzucony rysunkami technicznymi. Johnny Heath polecił mu firmę młodych architektów, którzy zdobyli już rozmaite ważne nagrody, lecz nadal szukali rozgłosu. Niewątpliwie byli pracowici i utalentowani, ale działali niemal wyłącznie w wielkich miastach, więc ich pomysły ograniczały się do szkła, stali i betonu. Tymczasem Rudolf - jakkolwiek wiedział, że jest poczytywany za beznadziejnego prostaka - upierał się przy tradycyjnych formach i tradycyjnych materiach. Nie odpowiadało to jego osobistym gustom, ale odczuwał i rozumiał, że utrafi w smak przyszłej klienteli ośrodka handlowego, a ponadto był absolutnie pewien, że Calderwood zaaprobuje tylko coś takiego.
- Chcę, by to wyglądało jak ulica w starej mieścinie Nowej Anglii - powtarzał nieraz gdy architekci sarkali. - Ma tam być dużo bielonego drewna i nad teatrem wieża, tak by go można wziąć za kościół. Chodzi o konserwatywną, rolniczą okolicę, o zaopatrywanie konserwatywnych ludzi ze wsi, którzy łatwiej będą wydawać pieniądze czując się swojsko i na własnym gruncie.
Niejeden raz architekci prawie rezygnowali z pracy, ale łagodził ich słowami:
- Niech będzie tak tym razem, moi panowie. W przyszłości bardziej pójdziemy wam na rękę. To pierwsze przedsięwzięcie z całego łańcucha. Będziemy śmielsi, kiedy bardziej się rozkręcimy.
Ostatnie narysowane dlań plany były jeszcze dalekie od jego wymagań, lecz oglądając przedstawione mu dziś szkice, nie miał wątpliwości, że architekci skapitulują ostatecznie.
Oczy bolały go, toteż kreśląc swoje uwagi na planach, myślał, że wkrótce nie obejdzie się bez okularów. Na komodzie stała butelka whisky więc nalał jej sobie i w łazience dopełnił szklankę wodą z kranu. Pociągnął łyk i na biurku rozłożył arkusz sztywnego papieru. Skrzywił się na widok rysunku ogromnego szyldu: "Calderwood" który architekci proponowali nad głównym wejściem ośrodka. Wieczorem miało to płonąć blaskiem oślepiających neonów. Na starość Calderwood szukał rozgłosu, nieśmiertelności w świetle różnobarwnych rur szklanych, więc wszelkie perswazje Rudolfa na temat prostoty i jednolitego stylu były, jak to się mówi, rzucaniem grochem o ścianę.
Telefon zadzwonił i Rudolf spojrzał na zegarek. Tom zapowiedział się na piątą, a piąta właśnie dochodziła. Podniósł słuchawkę, ale to nie był Tom. Poznał głos sekretarki Heatha.
- Panie Jordach? Łączę z panem Heathem.
Czekał i czekał zniecierpliwiony, by Johnny odezwał się wreszcie. W jego organizacji, postanowił, będzie obowiązywać zasada, że każdy, każdy bez wyjątku, musi być gotów do niezwłocznej rozmowy, gdy się z kimś łączy. Ilu niezadowolonych klientów czy odbiorców musi być każdego dnia w Ameryce tylko dlatego, że każą im czekać po wstępnej zapowiedzi sekretarki? Jak wiele transakcji nie dochodzi z tej przyczyny do skutku, jak wiele zaproszeń zostaje odrzuconych? Ile pań decyduje się w krótkiej chwili, by ostatecznie powiedzieć "nie"?
- Cześć, Rudi - odezwał się wreszcie Johnny Heath i Rudolf ukrył swoje rozdrażnienie. - Jest dla ciebie wiadomość, na której ci zależało. Masz pod ręką ołówek i papier?
- Mam.
Johnny podał mu nazwę i adres agencji wywiadowczej.
- Słyszałem, że to firma godna zaufania - dodał.
Nie pytał wcale, po co Rudolf potrzebuje prywatnego detektywa, lecz bez wątpienia coś musiało mu świtać w głowie.
- Dziękuję, Johnny - powiedział Rudolf sporządziwszy notatkę. - Dziękuję i przepraszam za kłopot.
- Nie ma za co. To drobiazg. Masz dzisiaj wolny wieczór? Zjadłbyś ze mną obiad?
- Żałuję, ale jestem zajęty.
Nie miał planów na wieczór i przyjąłby zaproszenie, gdyby sekretarka nie trzymała go tak długo przy telefonie.
Odłożywszy słuchawkę poczuł się jeszcze bardziej zmęczony i postanowił odłożyć na jutro telefon do agencji wywiadowczej. Dziwił się, że jest aż tak zmęczony. Nie przypominał sobie podobnych objawów około piątej po południu.
A przecież jest zmęczony - to nie ulega wątpliwości. Czyżby wiek? Roześmiał się. Ma dwadzieścia siedem lat. Przejrzał się w lustrze. Na gładkiej czerni nie widać siwych włosów. Nie widać worków pod oczyma. Zdrowa, śniada skóra nie zdradza śladów zblazowania lub ukrytych niedomagań. Jeżeli przepracowuje się nawet, nie świadczy o tym młoda, spokojna twarz bez zmarszczek.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.