- To twój kolega?- Nie, tylko na bloku taki bałagan, że tu przynajmniej spokojnie zjem kolację...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


 
Gdy tylko zrobiło się cieplej, zabrano wszystkim w obozie buty, skarpety i czapki. Zostawiono tylko tym, co pracowali wśród SS - arystokracji na bloku l, oraz tym, co pracowali daleko za obozem. Wszyscy inni dostali na nogi trepy z płótnem na czubkach palców. Buty dano znów l listopada, po paskudnym dniu pracy, bo w nocy na 1. XI spadł śnieg do pół łydek. W ciągu dnia śnieg stopniał i zrobiła się packa. Gdy wieczorem wracaliśmy z pracy, wielu szło boso niosąc trepy w ręku, wszyscy jeszcze w letnich ubraniach, tzn. cienkich pasiakach, koszulach, kalesonach i... trepach. Apel wieczorny przedłużał się, bo wozami zwozili trupy i wciąż kogoś jeszcze brakowało, a znajdowano ich gdzieś w dole lub w rowie nieżywych. Wieczorem dopiero wydano nam ciepłe ubrania - czerwone spodnie (jugosłowiańskie bryczesy), granatowe marynarki, pasiaste płaszcze i buty na drewnianych podeszwach. Ale kto zginął tego dnia, to już mu nic nie przyszło z tego.
Skarpet już nam nie wydano nigdy. Do końca pobytu w obozie nie było nigdy fasowania skarpet. Zimą owijaliśmy nogi papierami i szmatami, a gdy już byłem prominentem, to miałem skarpet dosyć dla siebie i jeszcze dla innych.
Czapki wydano nam po dwóch miesiącach - musieli wydać, bo więźniowie zrobili z obozu dom wariatów. Porobili sobie czapki z papieru. Piszę “porobili”, bo ja wtedy już pracowałem przy budowie kolei za obozem, więc miałem buty i czapkę, a kradzieży nie bałem się, bo nikt pracujący w obrębie obozu nie miał prawa nosić obozowej czapki. Czapki papierowe były najrozmaitsze. Ludzie wykazali wielki spryt i pomysłowość; były czapki - rogatywki z denkami, cylindry, jakie kto tylko chciał. Gdy wychodzili do pracy - czapki były pochowane. Za bramą robił się z kolumny różnokolorowy, maskaradowy tłum. Ludzie robili czapki dlatego, że tym, którzy pracowali na słońcu bez czapek, puchły głowy i dostawali zapalenia mózgu. Przecież każdej soboty mieliśmy łby golone brzytwą.
Z tym goleniem to też była nie wąska zabawa. W sobotę po południu zaczynało się golenie twarzy i głów w umywalni. Chłopaki robili sobie scyzoryki, które wyostrzali, i żeby za długo nie siedzieć w umywalni - golili jedni drugich. Jak ktoś miał pokaleczoną głowę i twarz - to wiadomo było, że golił się nożem. Ci, co golili, mieli pierwszeństwo - tak jak i ci, co sprzątali sztubę - do dolewek jedzenia przez cały tydzień i nikt o to nie wnosił pretensji. Poza tym w sobotę trzeba było pocerować ubranie, poprzyszywać guziki, numery, winkle. Niejeden zapłacił życiem nie przyszyty guzik albo krzywo przyszyty numer lub winkiel, bo gdy esesman zobaczył takiego, dawał po pysku blokowemu, że nie przypilnował porządku. Gdy ten kilku za to dla przykładu zabił, to już inni uważali, żeby na niedzielny apel wszystko było w porządku i żeby blokowy nie dostał po pysku.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.