czujny, nie bronił jej, zostawił na pastwę cieni...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Dlaczego to się stało tak szybko? Tak
łatwo? Przecież Adie go ostrzegała, mówiła, że go będą nawoływać. Czemu nie był
bardziej ostrożny? Dlaczego nie poświęcił więcej uwagi ostrzeżeniom starej kobiety?
Wciąż i wciąż wyobrażał sobie strach i panikę Kahlan, zaniepokojenie, że jego przy
niej nie ma, błaganie, żeby jej pomógł. Jej ból. Jej śmierć. Płakał i desperacko pragnął
cofnąć czas, by móc postąpić inaczej: zignorować szepty cieni, nie puścić dłoni dziew-
czyny, ocalić Kahlan. Łzy płynęły po twarzy Richarda, a on wlókł miecz po ziemi, zbyt
498
zmęczony, by go wsunąć do pochwy. Szedł na oślep. Kończył się skalny rumosz, zielona poświata zbladła i zniknęła — chłopak wszedł do lasu, na trakt.
Ktoś szepnął jego imię, jakiś męski głos. Richard się zatrzymał i odwrócił.
W poświacie granicy stał jego ojciec.
— Pozwól sobie pomóc, synku — szepnął.
Richard patrzył nań twardym wzrokiem. Wstawał świt i zatapiał wszystko w wilgot-
nawej, szarawej poświacie. Jedyną barwną plamę stanowiła zielonkawa otoczka wokół
cienia ojca, wyciągającego do niego ręce.
— Nie możesz mi pomóc — szepnął ochryple Richard.
— Owszem, mogę. Ona jest z nami. Teraz jest bezpieczna.
— Bezpieczna? — Chłopak postąpił krok ku ojcu.
— Tak, bezpieczna. Chodź, zabiorę cię do niej.
Richard postąpił jeszcze kilka kroków, wlokąc za sobą miecz. Łzy spływały mu po
policzkach. Oddychał z trudem.
— Naprawdę możesz mnie do niej zaprowadzić?
499
— Tak, synku — szepnął łagodnie ojciec. — Chodź. Ona na ciebie czeka. Zaprowadzę cię do niej.
— I zostanę z nią? Na zawsze? — Chłopak mechanicznie szedł ku ojcu.
— Na zawsze — zapewnił znajomy głos.
Richard ponownie wszedł w zieloną poświatę, ku ojcu, który się do niego ciepło
uśmiechał. Zbliżył się do cienia, uniósł Miecz Prawdy i wbił ojcu w serce. Ten patrzył
nań ze zdumieniem.
— Ileż jeszcze razy będę musiał zabić twój cień, drogi ojcze? — spytał chłopak
poprzez łzy.
Ojciec jedynie zamigotał i rozpłynął się w mglistym powietrzu
Gniew ustąpił miejsca gorzkiej satysfakcji. I to już było poza nim. Richard zawrócił
na ścieżkę. Łzy płynęły mu z oczu, mieszały się z potem i kurzem na policzkach. Ocierał
ją rękawem, gardło miał ściśnięte. Wszedł znów na trakt, a obojętny las zamknął się nad
nim.
Richard wsunął miecz do pochwy. Zauważył, że przez materiał kieszeni przesącza
się blask nocnego kamienia — wciąż było na tyle ciemno, że kamień lśnił. Chłopak
500
przystanął, wyjął gładki kamień i schował do skórzanego woreczka, gasząc żółtawe światełko. Szedł przed siebie z ponurą, zaciętą miną, dotykając schowanego za koszulą
zęba. Ciążyła mu samotność, jakiej jeszcze nigdy nie zaznał. Stracił wszystkich przy-
jaciół. Wiedział, że jego własne życie już do niego nie należy. Musiał wypełnić swoje
zadanie, swoją misję. Był Poszukiwaczem. Niczym więcej. I niczym mniej. Pionkiem
w cudzych rękach, a nie wolnym i niezależnym człowiekiem. Narzędziem, jak jego
miecz, mającym ocalić innych, by wiedli życie, które dostrzegł w krótkim przebłysku.
Nie różnił się od ciemnych stworów granicy. Siewca śmierci. Posłaniec śmierci.
Richard dokładnie wiedział, komu przyniesie śmierć.
*
*
*
Władca siedział na trawie przed śpiącym chłopcem, skrzyżował nogi, oparł ręce na
kolanach, wnętrzem dłoni ku górze, i z uśmiechem rozmyślał o tym, co się przyda-
rzyło w granicy Spowiedniczce Kahlan. Barwne płatki kwiatów lśniły w promieniach
wschodzącego słońca, wpadających przez okna w stropie. Rahl powoli uniósł prawą
dłoń ku wargom, oblizał koniuszki palców i przygładził brwi, potem znów ułożył rękę
501
w poprzedniej pozycji. Rozmyślania o tym, co uczyni Matce Spowiedniczce, sprawiły, że szybciej oddychał. Uspokoił oddech, zwrócił myśl ku najbliższej sprawie. Poruszył
palcami, a Carl otworzył oczy.
— Dzień dobry, synku. Miło cię znów widzieć — powiedział Rahl swoim najprzy-
jemniejszym tonem. Wciąż się uśmiechał, choć z zupełnie innego powodu.
Jasne światło sprawiło, że Carl zamrugał i przymrużył oczy
— Dzień dobry — jęknął. Potem spojrzał dokoła i dodał: — Ojczulku Rahlu.
— Znakomicie spałeś — zapewnił małego władca.
— Byłeś tutaj? Całą noc?
— Calutką. Tak jak ci obiecałem. Nie okłamałbym cię, Carlu.
— Dzięki. — Chłopiec się uśmiechnął i, zawstydzony, opuścił oczy. — To głupie,
że się tak bałem.
— Wcale nie uważam, że to było głupie. Cieszę się, że mogłem tu zostać i uspokoić
cię.
— Mój tata zawsze mówi, że jestem głuptas, gdy się boję ciemności.
502
— W mroku są stwory, które cię mogą dopaść — rzekł z powagą Rahl. — Mądrze czynisz, bojąc się ich i strzegąc przed nimi. Twój ojciec dobrze by zrobił, słuchając cię i ucząc się od ciebie.
— Naprawdę? — Oczy Carla pojaśniały. Władca potaknął. — Hmm, i ja zawsze tak
myślałem.
— Jeśli kogoś naprawdę kochasz, to wysłuchasz, co ma do powiedzenia.
— A mój tata stale mówi, żebym tak nie młócił językiem.
— Ogromnie mnie to dziwi. — Rahl z dezaprobatą potrząsnął głową. — Sądziłem,
że bardzo cię kochają.
— No pewnie. Tak czy owak, najczęściej.
— Na pewno masz rację. W końcu powinieneś to wiedzieć lepiej niż ja.
Długie, jasne włosy władcy lśniły w porannym słońcu, biała szata jaśniała. Czekał.
Dłuższą chwilę panowała cisza.
— Ale wciąż mi mówią, co mam robić, i już mi się to znudziło.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.