— Całą tę aferę — powiedział nagle Gerilleau — przedsięwzięto tylko po to, żeby mnie ośmieszyć...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


Opłynęli brzeg przyglądając się białemu szkieletowi ze wszystkich stron, po czym wrócili na statek.
Niezdecydowanie Gerilleau wzrastało z minuty na minutę. Puszczono parę i po południu kanonierka popłynęła w górę rzeki, jak gdyby chciała kogoś o coś zapytać. O zachodzie powróciła i zarzuciła kotwicę w tym samym miejscu. Nadeszła wściekła burza, a po niej noc rozkosznie chłodna i cicha. Wszyscy spali na pokładzie. Wszyscy prócz Gerilleau, który przewracał się i mamrotał.
O świcie obudził Holroyda.
— Boże! Co się stało?
— Zdecydowałem się — powiedział kapitan.
— Co?… lądować? — zapytał Holroyd zrywając się radośnie.
— Nie — odrzekł kapitan z nagłą rezerwą. — Zdecydowałem się… — powtórzył, a Holroyd nie mógł powstrzymać gestu zniecierpliwienia.
— Że… tak! — powiedział nareszcie kapitan. — Będę strzelał z wielkiej armaty!
Tak też uczynił. Bóg raczy wiedzieć, co myślały sobie o tym mrówki, ale uczynił, jak mówił. Dwa razy zakomenderował: „Ognia!”, z wielką powagą i namaszczeniem. Załoga zatkała sobie uszy watą. Wszystko wyglądało bardzo uroczyście, tylko od pierwszego wystrzału zawalił się stary młyn, a od drugiego — opuszczony skład za przystanią rozpadł się w kawałki. Wtedy Gerilleau przyszedł do nieuniknionego wniosku:
— To na nic! — powiedział Holroydowi. — Zupełnie na nic. Nie ma co tu robić. Nic się tu nie poradzi! Trzeba wracać po instrukcje. Zrobi się z tego wszystkiego diabelny gwałt z powodu amunicji, ale to diabelny! Nie ma pan nawet pojęcia! — Stał przez chwilę patrząc przed siebie w rozterce. — Ale cóż innego można było zrobić? — zawołał.
Po południu kanonierka popłynęła z prądem, a wieczorem oddział marynarzy pochował ciało porucznika przy brzegu, w miejscu dokąd jeszcze nie dotarły mrówki.
 
Całą tę historię usłyszałem częściowo od Holroyda przed trzema tygodniami. Nowy gatunek mrówek całkowicie zaprzątał mu głowę. Powrócił on do Anglii z ideą, że należy „przestrzec ludzi, nim będzie za późno”. Twierdził, że mrówki poczynają zagrażać Gujanie, która znajduje się nie więcej niż o tysiąc mil od terenu ich obecnej działalności, i że Ministerium Kolonii powinno zająć się tą sprawą. Powtarzał namiętnie:
— To są mrówki obdarzone inteligencją! Zrozumcie, co to znaczy!
Istotnie plaga przybierała na sile i rząd brazylijski postąpił rozsądnie wyznaczając nagrodę w kwocie pięciuset franków za niezawodną metodę zwalczania tej klęski. Pewne jest bowiem, że mrówki pojawiły się po raz pierwszy na wzgórzach w pobliżu Badamy i w ciągu trzech lat dokonały niesłychanych podbojów. Całe południowe pobrzeże rzeki Batemo ciągnące się na przestrzeni sześćdziesięciu mil znalazło się w ich wyłącznym władaniu. Usunęły wszystkich ludzi, zajęły plantacje i osady, napadły wreszcie i owładnęły jednym ze statków. Powiadają też, że w niepojęty sposób przekroczyły odnogę Capuarany i posunęły się sporo mil z biegiem Amazonki. Trochę to jednak wątpliwe, czy są rzeczywiście rozumniejsze i połączone w doskonalsze społeczeństwa niż znane nam dotychczas gatunki mrówek. Pewne jest tylko, że nie żyją rozproszone gromadami, lecz zorganizowały się i stworzyły jeden naród. Ich specyficzną i istotną wyższość stanowi sposób, w jaki posługują się jadem wobec wroga. Trucizna ich jest, zdaje się, pokrewna jadowi węży i bardzo prawdopodobne, że owe mrówki wyrabiają ją sztucznie i że większe osobniki podczas ataków na ludzi noszą jad przy sobie w formie kłujących kryształków.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.