- Świetnie prowadzisz - mruknął szyderczo Bulwa...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

- Wjedzie po schodach?
Ogierek nawet nie podniósł głowy znad komputera.
- Automatyczna kompensacja nierówności. Pół­metrowy odbojnik. Nie ma problemu.
Bulwa przygwoździł go wściekłym spojrzeniem.
- Robisz to specjalnie, żeby mnie rozzłościć, prawda?
- Może i tak - Ogierek wzruszył ramionami.
- Masz szczęście, że moje pozostałe palce nie są uzbrojone. Pojmujesz, o czym mówię?
- Tak jest.
- Dobrze. No, to sprowadźmy kapitan Niedużą do domu.
Holly unosiła się pod portykiem. Błękit za oknem przecinały błyski pomarańczowego światła. Zatrzy­manie czasu traciło moc. Za kilka minut Bulwa zro­bi wszystkim płukankę, pomyślała. W słuchawkach zabrzęczał głos Ogierka.
- Okej, Nieduża. Złoto już jedzie. Bądź gotowa do odwrotu.
- Przecież nie pertraktujemy z porywaczami - zdzi­wiła się Holly. - Co się dzieje?
- Nic - odparł Ogierek beztrosko. - Zwykła wymia­na. Złoto wjeżdża, ty wychodzisz. Wysyłamy rakietę, duże niebieskie bum, i po krzyku.
- Czy Fowl wie o biobombie?
- A jakże. Twierdzi, że wszystko wie i potrafi uciec z pola czasowego.
- Niemożliwe.
- Właśnie.
- Ależ oni wszyscy zginą!
- Wielkie rzeczy - parsknął Ogierek i Holly prawie zobaczyła, jak wzrusza ramionami. - Tak to jest, kiedy się zadziera z naszym Ludem.
Holly poczuła się rozdarta. Nie ulegało wątpliwości, że Fowl stanowił zagrożenie dla cywilizowanego pod­ziemia. Nikt by po nim nie płakał. Ale dziewczyna, Julia, była niewinna. Należała się jej jakaś szansa.
SKRZATka obniżyła lot i znalazła się dwa metry nad ziemią, na wysokości głowy Butlera. Ludzie zebrali się w ruinach dawnego holu. Nie mogli dojść między sobą do porozumienia, wyczuwała to doskonale.
Łypnęła oskarżycielsko na Artemisa.
- Już im powiedziałeś?
Artemis zrewanżował się jej przeciągłym spojrze­niem.
- Powiedziałem im co?
- Tak, wróżko, co miał nam powiedzieć? - powtó­rzyła gniewnie Julia, wciąż trochę obrażona z powodu mesmeryzacji.
- Nie udawaj idioty, Fowl. Wiesz, o czym mówię. Artemis nigdy nie umiał długo udawać idioty.
- Owszem, kapitan Nieduża. Wiem. Biobomba. Twoja troska byłaby wzruszająca, gdyby dotyczyła mojej osoby. Ale nie ma powodu do obaw. Wszystko rozwija się zgodnie z planem.
- Zgodnie z planem? - zawołała Holly, wskazując na otaczające ich pobojowisko. - To też była część planu? Butler omal nie zginął! Taki miałeś plan?
- Nie - przyznał Artemis. - Troll stanowił pewne zakłócenie. Jednak nieistotne dla całości.
Holly z trudem oparła się pokusie, by znów przyło­żyć blademu człowiekowi, i zwróciła się do Butlera.
- Na litość boską, myślcie rozsądnie. Nie ucieknie­cie z pola czasowego. Nikomu dotychczas się to nie udało.
Twarz służącego wyglądała niczym wykuta w kamie­niu.
- Skoro Artemis mówi, że można, to można.
- A twoja siostra? Chcesz ryzykować jej życie, kieru­jąc się lojalnością wobec przestępcy?
- Artemis to nie przestępca, panienko, to geniusz. Teraz, proszę, usuń się z linii mego wzroku. Obserwuję główną bramę.
Holly wzniosła się na wysokość sześciu metrów.
- Oszaleliście wszyscy! Za pięć minut zostanie z was sieczka, nie rozumiecie? Artemis westchnął.
- Słyszałaś odpowiedź, pani kapitan. Teraz bądź tak dobra... To delikatny etap akcji.
- Akcji? To porwanie! Miej przynajmniej odwagę nazywać rzeczy po imieniu!
Cierpliwość Artemisa zaczynała się wyczerpywać.
- Butler, mamy jeszcze strzykawkę ze środkiem usypiającym?
Wielki służący przytaknął, lecz nie odezwał się. Nie był pewien, jak by postąpił, gdyby w tym właśnie mo­mencie otrzymał rozkaz uśpienia Holly - czy chciałby, czy umiałby to zrobić. Na szczęście uwagę Artemisa zwrócił ruch na podjeździe.
- Aha, zdaje się, że SKRZAT skapitulował. Butler, nadzoruj transport. Ale bądź czujny. Nasi mali przyja­ciele mają parę sztuczek w zanadrzu.
- I kto to mówi - mruknęła Holly.
Butler pośpieszył do zniszczonych drzwi, po drodze sprawdzając, czy jego dziewięciomilimetrowy sig sauer jest załadowany. Czuł niemal ulgę, że konkretne działa­nie chwilowo zepchnęło na dalszy plan rozterkę, jaką przeżywał. W takich sytuacjach górę brało wyszkolenie i nie było miejsca na sentymenty.
Przed drzwiami wciąż unosiła się mgiełka kurzu. Butler zmrużył oczy i wpatrzył się w aleję. Filtry przeciwwróżkowe, zamontowane na okularach, nie wyka­zywały obecności obiektów, wydzielających ciepło. Do domu zbliżał się natomiast duży wózek, najwyraź­niej samobieżny, unoszący się na poduszce rozmigo­tanego powietrza. Panicz Artemis zapewne wiedziałby, jaka zasada fizyki kieruje tym pojazdem, lecz Butlera zajmowało jedynie pytanie, czy będzie umiał go roz­broić.
Wózek stuknął o pierwszy stopień.
- Automatyczna kompensacja, boki zrywać - parsk­nął Bulwa.
- Dobra już, dobra - odparł Ogierek. - Przecież się staram.
- To okup! - krzyknął Butler. Artemis z trudem tłumił podniecenie, wzbierające w jego piersi. Nie mógł sobie teraz pozwolić na emocje.
- Sprawdź, czy nie ma pułapki. Butler ostrożnie wyszedł na ganek. Pod jego stopami zachrzęściły szczątki rozbitego gargulca.
- Wroga nie widać. Wygląda na samojezdny. Wózek, kołysząc się, wjeżdżał na schody.
- Nie wiem, kto prowadzi ten pojazd, ale przydało­by mu się parę lekcji.
Butler schylił się nisko i obejrzał podwozie plat­formy.
- Nie widać urządzeń wybuchowych. Wyjął z kieszeni szperacz i wyciągnął antenę teles­kopową.
- Podsłuchu też nie ma. W każdym razie nic nie wykryłem. Ale, ale, co my tu mamy?
- Oho - mruknął Ogierek.
- To kamera.
Butler pociągnął za kabel i wydobył obiektyw „rybie oko".
- Dobranoc, panowie.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.