chodziły na wewnętrzne, brukowane podwórze i patrzyły w półokrągłe, jakby od po- kładów ziemi zduszone okienka kazematów...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


Mieszkało tam zresztą jedynie paru oficerów nieżonatych, i to tylko nominalnie.
Byli to wszystko ludzie z adnotacjami, odsiadujący tutaj rodzaj kary po różnorodnych
sprawkach. Każdy z nich służbę i pobyt w owym forcie poczytywał za czasowe wy-
gnanie – z wyjątkiem Piotra Rozłuckiego, który tam mieszkał stale. Do tego zadomo-
wienia się skłoniły go różne okoliczności, te wszakże nade wszystko, że mając sobie
powierzony dozór nad budową podziemnych galerii i chodników musiał wciąż być na
miejscu, doglądać wszystkiego ze szczególną pieczołowitością i nie tracić czasu na
przejazdy.
Chcąc dostać się do „Czarnego Orła” z fortecy i rodzaju drewnianej mieściny, któ-
ra ją otaczała, trzeba było iść kilka wiorst piechotą, jechać tę przestrzeń koleją aż do
przystanku, również od fortu dosyć odległego. Niedogodną również rzeczą było jeź-
dzić na robotę codziennie konno lub wózkiem. Ten był główny, zewnętrzny niejako
powód, że Piotr zamieszkał w „Orle” na stałe. Przyczyny jednak tej decyzji kryły się
głębiej i było ich wiele. Po przyjeździe do tego miejsca znalazł w nim niejako dobry
175
przewodnik dla swego usposobienia. Gdy zamieszkał w fortecznym podwórzu, od-
grodziły go ściany kazematów – które przecie wymyślił nie byle jaki znawca rzeczy
ziemskich, architekt diabelstwa ludzkiej potęgi, Machiavelli – od świata i jego mięk-
kich powabów. Ziemia, grubym pokładem zwalona na mury, przydusiła pamięć. Ży-
cie na dnie tej obmurowanej studni i wpatrywanie się w życie sołdatów dobrze czy-
niło sprawie wytracenia wszelkiej czułości.
Jedyni mężczyźni, których widywał, byli to żołnierze, wielkiego wzrostu dobrani
chłopi. Kopali ziemię, czyścili broń, wychodzili na musztrę. Spuszczeni z łańcucha
obowiązków, mocowali się dla zabawy w ordynarnych igrzyskach albo śpiewali or-
dynarne piosenki. – W oznaczonych godzinach jedli krupnik, razowiec, kapustę,
ochłapy mięsa i pili gorzałkę. W oznaczonych godzinach spali chrapiąc na cały fort.
Apetyt ich, sen i robota były mocne jak te mury i okopy. Jedyne kobiety, które się tam
zjawiały, były to sołdackie dziewki, obsługujące kolejką wszystkich tych drabów z
baterii. Jeżeli szerzyły się wśród żołnierzy choroby, to potężne i wyraźne, jak syfilis
albo tyfus.
Piotr z pilnością przykładał się do nowej pracy prowadzenia galerii kontrmino-
wych, których system, uprzednio przygotowany na wszelką ewentualność, powykań-
czał nad wyraz starannie. Pracami tymi nadał nawet fortowi „Czarnego Orła” głuchą
sławę wśród świata oficerskiego. W zimowe noce, kiedy był w tym miejscu sam je-
den, czytał znowu bardzo wiele po polsku. Ale w książkach nie doczytywał się tych
elementów zimna i mocy, których pożądał. Książki były dlań teraz puste i czcze, nie
mające nic do powiedzenia prócz zewnętrznej informacji. W zimowe tedy poranki,
gdy porozdawał ludziom robotę, zdarzało się, że był osamotniony na świecie aż do
ostatniej granicy. Schodził wtedy do komór armatnich, do nisz, gdzie stały milczące
spiże, i nie wiedzieć dlaczego, przebywał z nimi sam na sam. Patrzał w nie zimnymi
oczyma. Zdarzało mu się również w ciągu godzin wyglądać przez wąskie strzelnice w
pola strzału, w dalekie grunta niczyje, zajechane, w płaskie, przechodnie równiny,
które ma jakiś nieprzyjaciel kiedyś przemierzyć. Wiatr zimowy świstał w embrazury i
ostrym śniegiem siekł oczy...
Teraz, gdy powrócił z urlopu, począł na nowo wyniszczać w sobie nawiane w da-
lekich stronach zapachy i dźwięki czułe. Znowu przebywał wciąż w głębi fortu.
Twardy był dla żołnierzy i potężną nakładał im pracę. Patrzyli nań spode łba z ukrytą
we wzroku groźbą. Jeżeli wychodził na przechadzkę, to tylko na wierzch bankietu
ziemnego i okrążał fort wokoło po jego najwyższym gzemsie. Nie był to wszakże
wypoczynek, lecz właśnie uciążliwa praca. Stamtąd widać było dokładnie łożyska
dwu rzek na dalekiej przestrzeni. Rozległe łachy rzeki głównej słały się przed oczy-
ma.
W ciągu dwuletniego pobytu w tym forcie Rozłucki poznał się z widokiem rzeki,
wmyślił się weń i wwiedział. Widok ten stał się jedną ze składowych części jego du-
szy. Przypatrzył się dobrze rzece w jej zimowym, lodowatym okuciu – podczas wio-
sennych zatorów – w wylewy, gdy się przeistaczała w żywioł potężny – i w letnie su-
sze, gdy ciekła płytkim i ociężałym popławem strumieni między łachami. Chodził
patrzeć wzdłuż jej brzegów, kiedy podczas wylewu rwała taflami najurodzajniejsze,
najśliczniejsze pokłady przebogatych iłów, które przed wiekami sama niegdyś złoży-
ła. Przepływał łodzią patrzeć, jak na przeciwległym jej brzegu powstawało wywierzy-
sko piachu, ledwie pokryte karłowatą iwiną. W ciągu wielu – wielu dni napatrzył się
sennymi oczyma tych wód bezpańskich, wód sobiepańskich, płynących starym nie-
rządem. Nasycił się widokiem siły niezmiernej, która rwała w niewiadomą dal nisz-
cząc uprawione pracowicie kmiece brzegi i ginęła w nicości przez wieki. Już się teraz
nie wzdrygał na widok niewolnicy, która zachowała w sobie przedwieczną swawolę,
176
nierząd, bezmyślny nałóg zużywania olbrzymiej siły na złe i głupie. Poznał się oko w
oko z tym symbolem, z tą rzeką-duszą. Od dawna, gdy w piaski i piękne, białe lica
wód patrzał, wyśnił się w jego duszy sen, bezmysł ukuty w wyobraźni, o szklanej
epoce ludzkości i o szklanej epoce Polski.
Stojąc na szczycie fortu, znieruchomiały, niemy, zatopiony oczyma w dalekiej
wodnej smudze, wielekroć marzył na jawie. Był bohaterem-robotnikiem, który z pia-
sków bałtyckich u ujścia tej rzeki stwarza przy pomocy siły fal morza szklane belki,
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.