Młodzian wyrzucił wolne ramię w bok i wykonał dłonią w powietrzu ruch naśladujący lot jaskółki...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


- Ptak? Jaki ptak? Może orzeł? Myślisz o Duchu
Świętym?
Znowu szeroki ruch ręki.
- A, rozumiem! Chcesz wywołać wrażenie pędu.
Młody mężczyzna roześmiał się całą twarzą; prawie upuścił kamień, lecz zdążył go schwycić. Poczuli się złączeni nad nim jakąś duchową więzią, radośni... Zapadło milczenie. Patrzyli obaj na kamień. Wraz z aniołami lecący w dal w bezkresnym pędzie, który jest bezruchem, z rozwianym włosem, prosty jak struna, z otwartymi ustami, z których nie popłynie woda deszczowa, lecz okrzyki "hosanna" i "alleluja".
Jocelin podniósł głowę i uśmiechnął się smutnie.
- Czy nie sądzisz, że osłabiasz moją pokorę robiąc ze mnie anioła?
Gardłowy pomruk, przeczący ruch głową, psie, wierne spojrzenie.
- A więc taki zostanę w kamieniu: dwieście stóp nad ziemią, po obu stronach wieży, z otwartymi usty, głoszący dzień i noc chwałę Bożą aż po dzień Sądu? Pozwól, niech się przyjrzę twarzy. Młody stanął posłusznie, całym sobą zwrócony ku niemu. Przez długą chwilę milczeli obaj. Jocelin patrzył na wymizerowane policzki o wystających kościach, na otwarte usta i nozdrza rozciągnięte szeroko, jakby dźwigały do góry dziób, na szeroko otwarte, niewidzące oczy.
To prawda. W momencie wizji oczy nie widzą nic.
_ Skąd wiesz tak wiele?
Lecz chłopak wydawał się znów obojętny jak kamień. Jocelin zaśmiał się i pogłaskał ogorzały policzek, a potem go uszczypnął.
- Może twoje ręce wiedzą, synu. Jest w nich jakaś mądrość. Dlatego Wszechmocny związał ci język.
Gardłowy pomruk.
- Idź już. Możesz znów popracować nade mną jutro.
Jocelin odwrócił się i zatrzymał nagle w miejscu.
- Ojcze Adamie!
Ruszył spiesznie przez kaplicę Mariacką do miejsca, gdzie ojciec Adam stał w cieniu południowych okien.
- Czekał ojciec przez cały czas?
Mały człowieczek stał cierpliwie, trzymając list w rękach jak na tacy. Jego bezbarwny głos zaskrzypiał w powietrzu.
- Obowiązuje mnie posłuszeństwo, księże dziekanie.
- Czuję się winny, ojcze.
Wypowiedział te słowa, lecz co innego niż skrucha zajmowało jego myśli. Odwrócił się i podążył w kierunku północnego krużganka, słysząc za sobą stukot podbitych gwoździami sandałów.
- Ojcze Adamie! Czy ojciec spostrzegł coś za mną, gdy tam klęczałem?
- Nie, wielebny ojcze - zapiszczał mysi głosik.
- Gdyby tak było, winien bym nakazać milczenie w tym względzie.
Wyszedł w krużganek. Nad jego głową słońce tworzyło strzały i smugi, lecz ściana pomiędzy prezbiterium a otaczającym go szerokim obejściem rzucała na posadzkę, gdzie stali, cień. Słyszał stuk rozbijanych kamieni na skrzyżowaniu naw, przyglądał się drobinkom kurzu tańczącym w powietrzu nawet tu, poza przepierzeniem, choć nieco wolniej. Te wirujące pyłki przyciągnęły jego wzrok ku wysokiemu sklepieniu; cofnął się trochę, by lepiej mu się przyjrzeć.
- Ojcze Adamie!
Lecz mały człowieczek nic nie mówił i nic nie robił.
Stał trzymając ciągle list, a wyraz jego twarzy pozostał nie zmieniony. "Może dlatego, że on w ogóle nie ma twarzy - pomyślał Jocelin. - Jest cały krągły jak kołek". Rozśmieszyła go łysina, na którą patrzył z góry, i kosmyk włosów nieokreślonej barwy.
- Wybaczcie, ojcze Adamie - powiedział. – Tak łatwo się zapomina o waszej obecności. - I dodał, śmiejąc się głośno, pełen rozradowania i ciepłych uczuć: - Będę was nazywał ojciec Anonim.
Kapelan milczał nadal.
- No, a teraz ten głupi list.
W drugim końcu kościoła zgromadził się chór na następne nabożeństwo. Usłyszał, że zaczynają pieśń procesyjną. Najpierw słychać było wyraźniej głosy dziecięce, które cichły z wolna, by ustąpić miejsca niskim głosom księży z chóru kapitulnego. Po chwili i te umilkły. Z kaplicy Mariackiej dobiegał już tylko pojedynczy głos wyśpiewujący "Aaaaaaa", goniący sam siebie wśród ech wokół sklepienia.
- Powiedzcie, ojcze! Wszyscy wiedzą, tak to na świecie bywa, że ona jest moją ciotką?
- Tak, księże dziekanie.
- Trzeba być miłosiernym... zawsze... nawet dla takich jak ona jest... lub była.
Znów milczenie.
"Skrzydłami zakrył stopy. Twój anioł to moja rękojmia. Wszystko teraz znieść mogę".
- Co mówią?
- Takie tam gadanie, wielebny ojcze.
- Powiedzcie.
- Mówią, że gdyby nie jej majątek, nie wybudowalibyście nigdy wieży.
- To prawda. Co jeszcze?
- Mówią, że gdyby nawet grzechy wasze były nie wiem jak ohydne, pieniądze zdołają kupić wam grobowiec przy wielkim ołtarzu.
- Tak mówią?
List leżał wciąż jak biała taca. Przesycający go mdły zapach unosił się w powietrzu i wdzierał do nosa; krużganek, pogrążony w dole pod północnymi oknami w mroku, wydawał się wypełniony oddechem sztucznej wiosny. Mimo że zaczął wszystko od nowa, mimo anioła, poczuł znów jakieś zniecierpliwienie.
- To śmierdzi!
Solo dobiegające z kaplicy ucichło.
- Przeczytajcie!
_ "Do mego siostrzeńca i..."
- Głośniej!
(Z kaplicy płynął pojedynczy głos, zagłuszając echo:
"Wierzę w Boga...")
_ "...ojca w Panu, Jocelina, dziekana kościoła katedralnego Panny Maryi".
(W kaplicy młode i stare głosy śpiewały teraz razem:
"...nieba i ziemi...")
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.