— Niech się pan nie łudzi — wtrąciłem...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

— Hamilton nie dostanie tej posady. Mój zastępca już jest na pokładzie.
Zdziwił się, i zdaje mi się, że mu się twarz wydłużyła. Kapitan Giles roześmiał się łagodnie. Wstaliśmy od stołu i przeszliśmy na werandę pozostawiając niedołężnego współbiesiadnika staraniom Chińczyków. W chwili gdyśmy się oddalali, postawili przed nim talerz z płatkiem ananasa i cofnęli się o parę kroków, przypatrując się, co z tego wyniknie. Eksperyment okazał się chybiony. Gość siedział bez ruchu, nieczuły na wszystkie zabiegi.
Kapitan Giles objaśnił mnie cichym głosem, że osobnik ten jest oficerem z załogi jachtu należącego do jednego z radżów. Jacht zawinął właśnie do naszego portu, gdzie ma być remontowany w suchym doku.
— Ten jegomość musiał ubiegłej nocy bawić się w poznawanie życia — zauważył kapitan marszcząc nos w sposób tajemniczy i poufny, który mnie ogromnie ubawił. Cnota kapitana Gilesa miała bowiem ustaloną opinię. Przypisywano mu zadziwiające przygody i jakiś tajemniczy dramat życiowy, ale nikt nie ośmielił się nigdy powiedzieć o nim złego słowa. On zaś ciągnął dalej:
— Pamiętam jego pierwszy przyjazd w te strony. Ładny był chłopak. Sporo lat minęło od tej pory, a wydaje się, że to było wczoraj. Ach, ci ładni chłopcy!
Tym razem roześmiałem się na cały głos. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, po czym sam się roześmiał.
— Nie, nie. Co innego miałem na myśli — rzekł. — Chciałem powiedzieć, że wielu z nich szybko się „rozkleja” w tutejszych warunkach.
Napomknąłem żartobliwie, że główną tego przyczyną jest piekielny upał. Ale kapitan Giles okazał się głębszym filozofem. Jego zdaniem, biały znajdował na Dalekim Wschodzie wszelkie możliwe ułatwienia, które mu się zresztą należały. Cała trudność polegała na utrzymaniu się w pewnych granicach, których białemu przekraczać nie wolno, a niestety, „ładni chłopcy” nie zawsze o tym pamiętali. Tu spojrzał na mnie badawczo i po chwili spytał obcesowo, tonem niezgrabnie życzliwego wujaszka:
— Dlaczego pan właściwie porzucił swoją posadę?
Ogarnęła mnie wściekłość. Cóż może bardziej rozjątrzyć człowieka, który sam sobie nie umie wytłumaczyć swego postępku? W myśli postanawiałem zamknąć usta temu moraliście, a głośno powiedziałem tylko z wyzywającą uprzejmością:
— Czy pan uważa, że postąpiłem niewłaściwie?
Zmieszał się i bąknął niewyraźnie:
— Ja? Nie. Tylko tak, w ogóle… — po czym mnie poniechał. Dla upozorowania odwrotu dorzucił jeszcze w sposób niezgrabnie żartobliwy, że o tej porze dnia on także czuje się rozklejony i ma zwyczaj, o ile jest na lądzie, udawać się na poobiednią drzemkę.
— Brzydkie przyzwyczajenie. Bardzo brzydkie przyzwyczajenie.
Prostota kapitana była tak rozbrajająca, że mogła udobruchać najdrażliwszego człowieka, chociażby był młodzieńcem. Toteż gdy nazajutrz przy stole pochylił ku mnie swoją łysą czaszkę i powiedział półgłosem, że wczorajszy wieczór spędził w towarzystwie mego dawnego kapitana, który nie może odżałować rozstania ze mną, nie miał bowiem, jak żyje, tak doskonałego oficera — odpowiedziałem mu z powagą i zupełnie szczerze:
— Ja także, odkąd jestem marynarzem, nie miałem odpowiedniejszych warunków pracy i milszego zwierzchnika.
— A więc?…
— Mówiłem już panu, panie kapitanie, że zamierzam wrócić do kraju.
— Ach, tak — mruknął dobrodusznie. — Słyszałem takie bajki już nieraz.
— Cóż z tego?… — wykrzyknąłem z furią. Wydał mi się w tej chwili najbardziej tępym, najbardziej pozbawionym wyobraźni człowiekiem, jakiego zdarzyło mi się spotkać. Nie wiem, co bym był jeszcze powiedział, gdyby nie wejście spóźnionego Hamiltona, który zajął swoje zwykłe miejsce obok kapitana. Mruknąłem tylko:
— No, więc tym razem przekona się pan, że to nie bajki.
Hamilton, prześlicznie wygolony, skinął głową kapitanowi Gilesowi, lecz w moją stronę nie raczył nawet spojrzeć. Po chwili zwrócił się do gospodarza z wyrzutem, że potrawa, którą mu podano, jest wprost niejadalna. Zagadnięty przez niego człowieczek nie zdobył się nawet na westchnienie. Wzniósł tylko oczy do sufitu i na tym poprzestał.
Kapitan Giles i ja wstaliśmy od stołu, a sąsiad Hamiltona poszedł za naszym przykładem, z trudnością utrzymując się na nogach. Biedak, jakkolwiek z pewnością nie miał apetytu, usiłował przymusić się do jedzenia, by choć trochę zrehabilitować się we własnych oczach. Ale upuściwszy dwukrotnie widelec na ziemię i przekonawszy się o bezowocności swoich wysiłków, dał spokój dalszym próbom i siedział spokojnie, z wyrazem niezmiernej udręki w szklanych, nieruchomych źrenicach. Obaj z kapitanem staraliśmy się nie spoglądać w jego stronę.
Teraz zatrzymał się pośrodku werandy po to, by podzielić się z nami jakąś wiadomością, z której nie zrozumiałem ani słowa. Zdawało mi się, że słyszę wyrazy jakiegoś okropnego, niezrozumiałego języka. Gdy kapitan Giles po chwili zastanowienia odpowiedział mu przyjaźnie: „O, ma się rozumieć, zupełnie słuszna uwaga”, jąkała wydał się bardzo zadowolony i odszedł krokiem niemal równym w stronę leżaka.
— Co on chciał powiedzieć? — zapytałem z niesmakiem.
— Nie mam pojęcia. Nie można jednak postponować człowieka. Samopoczucie jego musi być paskudne, upewniam pana, a jutro będzie się czuł jeszcze gorzej.
To przypuszczenie wydało mi się nieprawdopodobne. Gorzej nie mógł już wyglądać. Zastanawiałem się, jaki to niewiarogodny rodzaj rozpusty doprowadził go do tego stanu. Dobrotliwość kapitana Gillesa trąciła nadmierną pobłażliwością, która niezupełnie mi się podobała. Rzekłem z przekąsem:
— Znajdzie w każdym razie opiekuna w pańskiej osobie, panie kapitanie.
Uczynił nieokreślony ruch, który zdawał się wyrażać prośbę o poniechanie, po czym wziął gazetę do ręki i zasiadł do czytania. Poszedłem za jego przykładem. Gazety były stare i mało zajmujące, wypełnione przeważnie nudnymi opisami uroczystości jubileuszowych królowej Wiktorii. Prawdopodobnie bylibyśmy zapadli w tropikalno–popołudniową drzemkę, gdyby nie podniesiony głos Hamiltona, który dochodził nas z sali jadalnej. Wielkie podwójne drzwi były szeroko otwarte, a nasze krzesła stały tuż pod drzwiami, o czym Hamilton nie mógł wiedzieć. Donośnym, butnym głosem odpowiadał na jakąś uwagę, którą ośmielił się zrobić mu gospodarz.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.