- A, to może mu przypomnieć? - Tylko niech pani tego przypadkiem nie robi! Już i tak pani stanowczo za dużo wie...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Tylko by tego brakowało, żeby pani zaczęła działać na własną rękę!
Przekornie pokiwałam głową na obie strony. Siedziałam w tych Kamieniołomach niesłychanie zadowolona i doskonale beztroska. Prokurator był tak nieskazitelnie urzędowy, że nie mogłam mieć żadnych wątpliwości. Diabeł zrobił swoje, dzieło podrywania było na jak najlepszej drodze. Z zaciekawieniem spytałam o rezultaty poszukiwań w naszych urządzeniach sanitarnych, na co usłyszałam obszerne omówienie ostatnich premier teatralnych. To z kolei świadczyło, że musieli tam znaleźć coś interesującego, więc uczepiłam się tematu jak rzep psiego ogona.
Skutek moich uporczywych nalegań był odwrotny od zamierzonego, acz ze wszech miar pozytywny. Mianowicie okazało się, że przedstawiciel prawa świetnie tańczy... Potem już pracowałam głównie nogami, bo po każdym moim pytaniu na temat poszukiwań ta pani przy mikrofonie krzyczała: "Rudy, rudy, rudy rydz...!"
albo "nie płacz, kiedy odjadę", a prokurator zrywał się od stolika i zapinał
środkowy guzik marynarki. W pewnym momencie mruknął przy upojonym obrocie: Nie znoszę walca...
- To dlaczego pan tańczy?
- Żeby pani przestała pytać... Rozumiem z tego, że przedstawiciele władz śledczych muszą być wszechstronnie wykształceni. Może bym się i nie spóźniła tak bardzo następnego dnia, gdyby nie to, że rano przed wejściem oko moje padło na zostawione odłogiem elewacje kotłowni. Przyjrzałam się im i wyraźnie poczułam,
że coś jest ze mną nie w porządku. Trzeba było pełnego kwadransa, żebym wreszcie stwierdziła przeraźliwy idiotyzm, jaki mi się udało popełnić w stanie zaabsorbowania śledztwem. Zrobiłam coś nie do opisania, elewację, która była równocześnie frontową i tylną, przy czym w pierwszej chwili zupełnie nie można było pojąć, w czym leży błąd, i od patrzenia na to mąciło się w głowie. Zabrałam to ze sobą do pracy w celu uszczęśliwienia kolegów niezwykłym widokiem. Stałam koło Matyldy i grzebałam w stosie różnych maszynopisów, wyszukując swoje, kiedy weszła Jadwiga, jeszcze bardziej spóźniona niż ja. Nie zwlekając udała się do Witka wygłosić jakieś usprawiedliwienie. Drzwi za sobą zostawiła otwarte. -
Panie inżynierze, pęcherzyk mi się zrobił - powiedziała tkliwym basem, podtykając mu pod nos patykowatą nogę. - O, tu, niech pan popatrzy. Od czasu owych plotek, dotyczących rzekomej płomiennej miłości Witka, Jadwiga miała zawsze cień nadziei, że może i było w nich jakieś źdźbło prawdy. Utrzymując stosowny dystans służbowy, usiłowała jednak być nieco uwodzicielska. Witek, siedzący za biurkiem, mimo woli rzucił okiem na miejsce, w które Jadwiga stukała palcem, i cofnął się nieco. Jadwiga tkwiła przed nim jak bocian, nie zmieniając pozycji, więc pośpiesznie uznał ją za usprawiedliwioną, chcąc widać pozbyć się sprzed nosa tej nogi z pęcherzykiem, mając przy tym pełną świadomość, że przyglądamy mu się z zainteresowaniem, Zbyszek zza swojego stołu i ja w progu.
Widok Jadwigi, obojętne, z pęcherzykiem czy bez, natchnął mnie natychmiast myślą przeprowadzenia z nią dyplomatycznego wywiadu, dotyczącego owego tajemniczego samochodu z zamierzchłych czasów. Zabrałam swoje opisy techniczne i poszłam za nią, uszczęśliwioną usprawiedliwieniem. - Pani Jadwigo, co z wyświetlarnią? -
spytałam, zmierzając do celu okrężną drogą. - Opisy techniczne wróciły z maszyn, trzeba dać na oprawy. Czy te matryce warsztatów już wyświetlone? - A co ja jestem, Duch Święty? - odparła życzliwie Jadwiga. - Kiedy pani mi to dała? - Dwa tygodnie temu. Miały być przedwczoraj.
- A to może już będą. Jak tam będę szła, to się dowiem, ale to jeszcze nie teraz. Za godzinę. Jak się pani śpieszy, to niech pani sama pójdzie. Nie powiedziała mi nic nowego, wiadomo było, że jak się komuś śpieszy, to musi wszystko sam załatwić. A przy tym akurat wcale mi się nie śpieszyło, ale musiałam przecież coś mówić. - Nigdzie nie pójdę, wyświetlarnia należy do pani -
powiedziałam stanowczo. - Jak pani wszystko tak załatwia, jak te nasze odbitki, to się wcale nie dziwię, że pani mąż nie płaci alimentów. - Głupstwa pani mówi -
odparła Jadwiga, nie dając się wyprowadzić z równowagi. - Nie płaci, bo jest łobuz i drań, ale ja mu jeszcze pokażę. Uznałam temat za dostatecznie dyplomatycznie poruszony i postanowiłam rozwijać rzecz dalej na bazie wzajemnej życzliwości. - Ile on jest pani winien?
- Siedemdziesiąt osiem tysięcy, dwieście złotych - odparła Jadwiga z satysfakcją, siadając na swoim miejscu. - I odda mi to co do grosza. - Skąd się pani tyle nazbierało? - zdziwiłam się, bo w myśl powszechnie przyjętych stawek musiałby jej być winien za dziesięć lat, podczas gdy dziecko miało zaledwie trzy. - A co pani myśli, nazbierało się! W tym jest mój posag... Nic więcej nie zdążyła powiedzieć, bo Wiesia wezwała ją do Olgierda. - Niech pani przygotuje te opisy, to je wezmę, jak będę tam szła. Czego ten stary piernik chce ode mnie?...
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.