Miejscowe arkebuzy nie były specjalnie celne, a mundury marines zostały tak zaprojektowane, aby pod wpływem szybko lecących pocisków twardniały,...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Ale ani Roger, ani O’Casey nie mieli hełmów, więc niefortunne trafienie z arkebuza mogłoby być dla ich śmiertelne. A co gorsza, Cord i Pedi nie mieli w ogóle żadnego pancerza.
Pierwszym celem był więc arkebuzjer na lewo od tronu. Najwyższy Kapłan nie stanowił
zagrożenia, a zlikwidowanie celu po jego lewej ręce pozwoliłoby Rogerowi przesunąć ogień w prawo i następnym strzałem „zdjąć” Sor Teba.
Ale zanim zdołał to zrobić, zanim bezgłowe ciało osunęło się na ziemię, Sor Teba już nie było. Roger nieraz słyszał, jak marines przyciszonymi głosami chwalili jego szybkość. Teraz zrozumiał, dlaczego. Widok kogoś nadnaturalnie szybkiego – a Sor Teb, jak się okazało, był
nadnaturalnie szybki, kiedy chodziło o przeżycie – był zadziwiający. Schował się za tronem i wybiegł przez boczne drzwi, zanim ktokolwiek oprócz księcia zdążył do niego wycelować.
Ale to nie znaczy, że wszyscy siedzieli z założonymi rękami.
Kosutic zastrzeliła arkebuzjera stojącego na prawo od tronu, kiedy strażnicy spod ścian rzucili się do ataku. Byli uzbrojeni w podwójne pałki, grube jak ludzkie przedramię. Posługiwali się nimi z niebezpieczną precyzją. Jedna z nich spadła na przedramię starszej sierżant, najwyraźniej po to, aby ją rozbroić, ale zatrzymała się na ostrzu krótkiego miecza.
– Mudh Hemh! – zawyła niczym chrystebestia Pedi i odrzucając sumei, wyciągnęła oba miecze. Cięła z góry, odrąbując jednemu ze strażników wszystkie palce, a potem pociągnęła ostrzem z dołu, patrosząc go jak rybę.
– Doliny!
Osłupiali żołnierze odskoczyli na widok jej mieczy i barwionych rogów. Ludzie byli dla nich nieznanymi straszydłami spoza najdalszych zakątków doliny, ale Shinowie byli tu od zawsze.
I nigdy nie byli niedoceniani. Nawet kobiety.
– Shin!!!
Mardukanka obróciła się, blokując zadany z tyłu cios i kopiąc strażnika w krocze. Potem zwróciła się w kierunku tronu, gdzie wokół Najwyższego Kapłana skupiła się większość ocalałych gwardzistów, i splunęła.
– CZAS DO OGNIA, CHŁOPAKI!

* * *

– Na koń!
Pahner zerwał się na równe nogi, kiedy krzyk z komunikatora hełmu przerwał jego rozmyślania.
– Wasza Wysokość?! – zawołał, ruszając do drzwi swojej kwatery i czując ogarniający go lodowaty spokój człowieka, który widział już w swoim życiu za dużo nagłych wypadków.
Właśnie w tle połączenia usłyszał trzask karabinowych salw.
– Do wszystkich jednostek Kompanii Bravo! Zabić wszystkich krathiańskich strażników w polu widzenia! WYKONAĆ!
Pahner usłyszał krzyki z magazynu, a kiedy wypadł na zewnątrz, właśnie wybuchła strzelanina. Dwaj Krathianie atakowali przy głównym wyjściu jednego z Diaspran, ale dwa strzały powaliły ich, zanim kapitan zdążył wyciągnąć broń. Wszyscy inni w zasięgu wzroku byli już załatwieni.
– Do księcia Rogera, tu kapitan Pahner – powiedział spokojnie, zmierzając do
przygotowanych do załadunku stosów zaopatrzenia. – Co się dzieje?
– Słudzy to ofiary z ludzi – włączyła się na obwodzie dowodzenia zdyszana Kosutic. W tle rozległ się odgłos przypominający uderzenie nożem w arbuza, który cała kompania znała aż za dobrze. – Próbujemy wydostać się ze świątyni. Z jakiegoś powodu trochę się na nas zdenerwowali.
– Może dlatego, że Pedi Karuse wyrąbała sobie drogę do Najwyższego Kapłana – dodał
Roger, stękając z wysiłku; w tle właśnie ucichł czyjś krzyk. – Na szczęście jak dotąd wszyscy strażnicy byli nie opancerzeni. Oszczędzamy amunicję, dosłownie wyrąbując sobie drogę do wyjścia. Ale Sor Teb uciekł, niech go szlag! To on za tym stoi.
– Idziemy do was – powiedział Pahner, nakazując ładującym wozy żołnierzom, aby przerwali tę czynność. Najważniejszy sprzęt już i tak był spakowany w wielkich i twardych skórzanych skrzyniach z licznymi uchwytami, dzięki którym łatwo ładowało się je na juczne
zwierzęta. Resztę stanowiła żywność i inne rzeczy, które można było zdobyć po drodze.
– Nie wyrażam zgody! – warknął Roger. – Kierujemy się w stronę głównej bramy miasta.
Zna pan zasady: Vashinowie zajmują bramę, lotne kolumny zabezpieczają skrzyżowania blokują kontrataki, statki wracają do Przystani K’Vaerna, a reszta spieprza do bramy. Tam się spotkamy.
Jeśli będziecie próbowali przedostać się do świątyni, nigdy nam się nie uda. Proszę trzymać się planu, kapitanie. To rozkaz.
– Niech mi pan powie, że dacie radę przebić się do nas, Wasza Wysokość – zgrzytnął zębami kapitan. – Niech mi pan to powie.
– Chwila – odparł Roger. W tle ktoś wściekle zaryczał. Ryk wzmógł się, jakby wydająca go osoba rzuciła się na księcia, potem nagle urwał się i Pahner usłyszał głuche łupnięcie i odgłos kropli deszczu.
– No! Niech pan tylko przyniesie ze sobą ręcznik.
Rozdział siedemnasty
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.