się, myślałem, ale gdzie tam — w miejscu stała...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

To coś mię rozpierało, ponosiło, mówię wam! Cholera! Leciałem do portu, by zdążyć na najpierwszy okręt i na morze — wszystko jedno — żeby rozkołysać się, jak należy, żeby się pobujać! To jest główna przyczyna. Kobiety, widzicie, udzielają wam reise-fieber.
— Dalekoś zajechał — roześmiał się któryś. — Od dwóch tygodni zrobiliśmy ze 30 węzłów.
— Ani się ruszy — zaklął któryś z kąta. — Morka odwróciła się.
— A choćby i ruszył, to co? — sarknął inny. — W Val-paraiso jest ta sama stara k..., co w Bombaju, tylko pod inną latarnią.
— Ja już nie wiem — rzekł mat przez nos niepewnie jęcząc — cały dzień tylko sprzątać, szorować, myć nogi. Dlaczego każą myć nogi, a nie pozwalają chociażby na jedną kobietę? Czy to umyślnie? Czy to zawsze tak?
Zaczął kląć ohydnie, wolno i z rozmysłem, dobierając wyrazów.
— Człowiek się marnuje — rzekł cienko chłopiec okrętowy — prawda, Thommy? O czym myślisz, Thommy?
— A pasażer karmi nas mleczkiem, jak szczeniaków! — wybuchnął ordynarnie Thompson. — Gdyby tak zmienić kurs o pół rumbu — wykręcić bokiem do wiatru — tobyśmy się przejechali, bracia! Zaraz by ruszyło. Tam na południe są podobno zupełnie nieznane wody i są tam podobno krowy morskie, wielkie jak góry, porosłe gajem, a w tych gajach — ho, ho...
(O, o! — Co to im się marzy! Jakieś spacery! Nie można pozwolić!)
— Są tam cudności — rzekł chłopiec.
— I cieplej — mruknął mat. — Słońce lepiej grzeje.
— Pod modrym niebem Argentyny, gdzie zmysły poją
cud dziewczyny. Zaśpiewajmy, bracia! Na tęsknotę śpiew
najlepsze lekarstwo, a tęsknotę każdy ma! — Popłynęła pieśń
cicha, zduszona, podobna do jęku. Pod modrym niebem
'44 Argentyny... Zatkałem szparę, położyłem się do łóżka i pró-
bowałem zasnąć, ale po chwili zerwałem się i wybiegiem na pokład, gdyż kajuta nasiąknęła odorem tranu i było duszno.
Niewątpliwie marynarze oddali się całą duszą tym nie kończącym się nigdy baśniom, marynarskim rojeniom o nieznanych wodach, cudach, dziwach tropikalnych, przygodach Sindbada-Żeglarza. Niewątpliwie jęli opowiadać te tysiąc razy słyszane historie o górach, gajach i skałach w stylu biblijnym Salomona — piersi jak stado baranków, włosy jak grzmiąca kaskada, oczy jak para jelonków. Wyobraźnia, niby zły pies spuszczony z łańcucha, szczerzyła zęby i warczała głucho, czając się po zakamarkach. Pokład stał pustką zupełną. Morze wzburzyło się przejmująco, morka dęła z podwójną siłą, na mrocznych wodach majaczył rozwścieczony kadłub wielorybi, niezmordowany w swoim ruchu dookolnym. Hm... po prawej ręce miałem Afrykę, po lewej — Amerykę; pośrodku nurzały się w odmętach jakieś rybki z gatunku małych kiełbi-ków. Te małe rybki tak panicznie boją się samotności, że nigdy inaczej nie wyruszają na morze, jak ławicami, po 10 tysięcy i więcej sztuk, a jeśli złowić jedną z nich i potrzymać nad wodą, to pozostałe wystawiają żałośnie pyski z fal i zdychają — podobnie jak owce!
— Dobrze — szepnąłem — że nie ma kobiet, bo gdyby choć jedna znalazła się na statku... brr... któż by mię ochronił. Ale na szczęście jesteśmy daleko i nie ma kobiety i nie może jej być — choćby nie wiem co, nie może, bo nie ma i oni nie mogą. Dzięki ci, Boże!
W tym momencie usłyszałem z tyłu, gdzieś z lewej strony, wyraźny dźwięk soczystego całusa. Obejrzałem się, sądząc, że to plaśniecie żagla — nikogo nie było — ale po chwili znów doszedł mię ten sam dźwięk z większą jeszcze wyrazistością. — Całus? Całus na okręcie? Jakim cudem, skoro nie ma kobiet? Chrząknąłem i przeszedłem wolno na podwietrzną, czyli na dziób. Tu znów usłyszałem ten sam, wielce niewłaściwy dźwięk, wyraźnie, jakby tuż nad moim lewym uchem. Postanowiłem natychmiast wrócić do kajuty. Ponieważ nie było kobiet, więc nie mogło być i całusów — a zatem nie powinienem słyszeć tego, czego nie ma. Jeżeli zaś rzeczywiście
zachodził jakikolwiek spisek, należało się wycofać. — Nie chcę się mieszać do niczego. Niech już oni sami...
Jednakowoż tuż przed drzwiami kajuty zatrzymałem się, słysząc za fok-masztem, nie dalej niż o trzy kroki, pieszczotliwy, cienki głos chłopca okrętowego.
— Thommy, Thommy — daj mi szalik, a pójdę z tobą do cyrku.
— Thompson — zawołałem — Thompson! Co wy robicie? Bójcie się Boga, Thompson, miejcie zastanowienie.
— Czego? — warknął Thompson, nie puszczając chłopca okrętowego, który tulił się do niego.
— Thompson, przecież to nie jest kobieta! Macie tu funt szterling, Thompson, funt szterling! Ja was proszę!
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.