tyłem ku drzwiom, znikając jak rozpraszający się cień...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


Powoli, jak na niewinnego przystało, wyszedł z sali, na ulicy zaś biec począł prawie, jak
winowajca. Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości mają obejście tak niezwykłe, tak tajemnicze,
że nawet uniewinniony bierze nogi za pas.
A uciekając pomrukiwał:
– Udało mi się wymknąć im. Ja jestem dzikim mędrcem, oni – to mędrcy oswojeni. Doktorzy
prześladują uczonych. Fałszywa wiedza – to odchody wiedzy prawdziwej i używa się ich
na zgubę filozofów. Stwarzając sofistów stwarzają filozofowie swoje własne nieszczęście. Z
kału drozda rodzi się jemioła, a z jemioły robi się lep, na który się drozdy łapie. Turdus sibi
malum cacat.
Ursus nie był przewrażliwiony. Z całym bezwstydem używał tych słów, które najtrafniej
myśl jego oddawały. Nie więcej niż Wolter miał dobrego smaku.
23
Po powrocie do „Zielonego Pudła” powiedział Ursus imć Niclessowi, że włóczył się tak
długo za dziewczętami. O swojej przygodzie ani słówkiem nie pisnął.
Tylko wieczorem szepnął cicho do ucha Homo:
– Wiesz? Zwyciężyłem trzygłowego Cerbera.
24
VII. Z JAKICH POWODÓW ZŁOTY DUKAT ZAWIERUSZYĆ
SIĘ MOŻE WŚRÓD MIEDZIAKÓW
Aż razu pewnego nadeszło nieoczekiwane wydarzenie.
Gospoda „Tadcaster” coraz huczniej wrzała radością i śmiechem. Nieczęsto napotkać
można tyle wesela i gwaru. Oberżysta i posługujący gościom chłopiec nadążać nie mogli z
nalewaniem piwa, wódki i porteru. Wieczorami wszystkie okna niskiej izby jarzyły się światłem.
Ani jednego niezajętego miejsca przy stołach. Śpiewy, krzyki; stary kominek z żelaznym
paleniskiem, naładowany węglem, buchał płomieniem. Karczma była jak dom z ognia i
wrzawy.
Na podwórzu, czyli w teatrze, jeszcze większa ciżba.
Cała publiczność podmiejska, wszystko, co żyło w Southwarku, cisnęło się na przedstawienie
Chaosu zwyciężonego tak tłumnie, że po podniesieniu kurtyny, czyli po opuszczeniu
klapy „Zielonego Pudła”, niesposób było dostać się na widownię; w oknach pełno było widzów,
na balkonie tłok. Podwórze oglądane z góry wydawało się jak wybrukowane ludzkimi
twarzami.
Tylko loża przeznaczona dla szlachty stała pusta.
Tworzyło to w samym środku ganku czarną dziurę, zwaną w metaforycznym języku aktorów
„piekarnią”. Pustka. Wszędzie tłumy, tam – nikogo.
Aż pewnego wieczora ktoś się zjawił.
Była to sobota, dzień, w którym Anglicy bawią się ile sił przed niedzielną nudą. Sala wypełniona
była po brzegi.
Tak: właśnie „sala”. Takie podwórze oberży długo było teatrem Szekspira, a on nazywał je
„salą”. Hall.
Kiedy rozsunęła się zasłona ukazując prolog Chaosu zwyciężonego, Ursus, Homo i Gwynplaine
byli na scenie. Ursus, jak zwykle, obrzucił szybkim spojrzeniem widownię i nagle
drgnął.
Loża „dla widzów wysokiego rodu” była zajęta.
Pośrodku, na fotelu obitym utrechckim aksamitem, siedziała kobieta.
Była sama, a wypełniała całą lożę.
Niektóre istoty dają blask. Tamta kobieta, jak i Dea, jaśniała swoim własnym światłem,
jakże odmiennym jednakże. Dea była blada, tamta kobieta – różowa. Dea była jutrzenką,
tamta kobieta – zorzą. Dea była piękna, tamta kobieta – wspaniała. Dea była niewinnością,
czystością, bielą, alabastrem; tamta kobieta była purpurą, co nie lęka się rumieńca. Światło od
niej bijące przelewało się przez poręcze loży, a ona siedziała pośrodku nieruchoma jak bóstwo
w pełni blasku.
Jak drogocenny karbunkuł błyszczała wśród tej ciżby plugawej, potężna jasność od niej
buchająca padała na tłum i zatapiała go w mroku, zaćmiewała wszystkie nędzne, szare twarze.
Przy jej wspaniałości znikało wszystko.
Na nią patrzyły wszystkie oczy.
Tom-Jim-Jack znajdował się wśród gawiedzi. I on również nikł w blasku aureoli tej
olśniewającej istoty.
Nieznajoma kobieta skupiła na sobie w pierwszej chwili całą uwagę publiczności, stała się
konkurencją dla widowiska, sprawiła, że początkowe sceny Chaosu zwyciężonego przeszły
nie wywołując zwykłego wrażenia.
Była ona istotą rzeczywistą, choć tym, co stali dokoła, wydać się mogła urojeniem. Była
kobietą. Była kobietą aż nadmiernie. Wysoka, pełna, obnażyła się w całej swej okazałości, na
25
ile tylko pozwalał obyczaj. W uszach miała ogromne kolczyki z pereł i dziwacznych klejnocików,
zwanych „kluczami Anglii”. Suknia jej uszyta była z syjamskiego muślinu przetykanego
złotem. Zbytek to był ogromny, gdyż taka suknia muślinowa kosztowała wówczas aż
sześćset talarów. Tuż nad piersiami, stosownie do bezwstydu ówczesnej mody, szeroka klamra
diamentowa spinała koszulę z fryzyjskiego płótna, tak cienkiego, że prześcieradła Anny
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.