wywijał swym ciężkim mieczem...
Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.
Nie była to zbyt finezyjna broń i rosły pandio-nita nie tyle wywalczał sobie drogę wśród wrzeszczących rzesz Rendorczyków,
ile wycinał sobie wśród nich szeroką ścieżkę. Jego miecz był narzędziem do roz-członkowywania. Ręce oraz całe ramiona wylatywały w górę spod uderzeń jego
ostrza i spadały na twarze tych, którzy jeszcze wspinali się po drabinach oblężniczych. Głowy szybowały w powietrzu i opadały po zewnętrznej lub wewnętrznej
stronie murów, w zależności od kierunku zamachu Sparhawka. Rycerze postępu-
jący za dowódcą i rozprawiający się z rannymi byli wkrótce cali zbroczeni krwią.
Jeden z Rendorczyków, chudy i wymachujący zardzewiałym pałaszem, rzucił się
z krzykiem do ataku. Błysnął miecz w ręku Sparhawka i fanatyk, niemal rozpo-
Å‚owiony, zostaÅ‚ odrzucony na blanki; dolna poÅ‚owa ciaÅ‚a leżaÅ‚a tam młócÄ…c dziko nogami, górna wypadÅ‚a na zewnÄ…trz murów, pozostawiajÄ…c po sobie drgajÄ…ce ka-waÅ‚ki miÄ™sa, lecz nie spadÅ‚a na ziemiÄ™ — zawisÅ‚a gÅ‚owÄ… w dół na dÅ‚ugiej linie wnÄ™trznoÅ›ci, które parowaÅ‚y w zimnym nocnym powietrzu. Tors bujaÅ‚ siÄ™ wolno tam i z powrotem, opadajÄ…c coraz niżej, w miarÄ™ jak trzewia rozplÄ…tywaÅ‚y siÄ™ stopniowo.
— Sparhawku! — zawoÅ‚aÅ‚ Kalten widzÄ…c, że ramiÄ™ przyjaciela zaczyna sÅ‚ab-
nąć. — ZÅ‚ap oddech! Ja ciÄ™ tu zastÄ…piÄ™!
I tak trwała walka, dopóki szczyt murów ponownie nie był bezpieczny,
a wszystkie drabiny oblężnicze nie zostały odepchnięte. Rendorczycy kotłowali się na dole, wciąż kładąc się pokotem pod strzałami i kamieniami zrzucanymi
z murów.
Wreszcie uciekli.
Kalten wrócił dysząc i wycierając klingę miecza.
— Dobra walka — powiedziaÅ‚ z uÅ›miechem.
— ZnoÅ›na — przyznaÅ‚ Sparhawk lakonicznie. — Rendorczycy nie sÄ… najlep-
szymi wojownikami.
— LubiÄ™ takich przeciwników — Å›miaÅ‚ siÄ™ Kalten. WziÄ…Å‚ zamach nogÄ…, aby
skopać z murów dolną połowę chudego Rendorczyka.
— Zostaw go tam, gdzie jest — rzekÅ‚ Sparhawk. — Niech nastÄ™pna fala ataku-
jących ma na co patrzeć, gdy będzie się tu przedzierać. Powiedz również ludziom sprzątającym mury, aby nie wyrzucali walających się tu głów. Nabijemy je na pale 177
wzdłuż blanków.
— Kolejna lekcja pokazowa.
— Czemu nie? AtakujÄ…cy mury obronne ma chyba prawo wiedzieć, co go
czeka, nie sÄ…dzisz?
Zbroczonym krwią murem zmierzał do nich Bevier.
— Pan Ulath jest ranny! — zawoÅ‚aÅ‚ z odlegÅ‚oÅ›ci kilku kroków, po czym zawró-
cił, aby zaprowadzić ich do genidianity. Gwardziści śpiesznie usuwali się z drogi.
Bevier, być może nieświadomie, nadal wymachiwał swą halabardą.
Ulath leżał na wznak. Był nieprzytomny. Z uszu ciekła mu krew.
— Co siÄ™ staÅ‚o? — dopytywaÅ‚ siÄ™ Sparhawk Tyniana.
— DostaÅ‚ w gÅ‚owÄ™ toporem. Rendorczyk natarÅ‚ na niego od tyÅ‚u.
Sparhawkowi zamarło serce.
Tynian delikatnie zdjął Ulathowi rogaty hełm i niesłychanie ostrożnie badał
palcami jasnowłosą głowę genidianity.
— Czaszka chyba caÅ‚a — relacjonowaÅ‚.
— Może Rendorczyk nie wziÄ…Å‚ odpowiedniego zamachu — zastanawiaÅ‚ siÄ™
Kalten.
— WidziaÅ‚em to. UderzyÅ‚ z caÅ‚ej siÅ‚y. Taki cios powinien rozpÅ‚atać gÅ‚owÄ™ ni-
czym melona. — Tynian zmarszczyÅ‚ brwi. StukaÅ‚ palcem w kostne zgrubienie,
w którym schodziły się oba pokręcone rogi, sterczące po obu stronach stożko-
watego heÅ‚mu Thalezyjczyka. — Nie ma nawet najmniejszej rysy — zdumiaÅ‚ siÄ™.
WyciÄ…gnÄ…Å‚ sztylet i podrapaÅ‚ w róg, ale gÅ‚adka powierzchnia pozostaÅ‚a nienaruszona. W koÅ„cu opanowany ciekawoÅ›ciÄ… podniósÅ‚ topór Ulatha i uderzyÅ‚ kilkakrotnie w heÅ‚m miÄ™dzy rogi. — ZdumiewajÄ…ce! — wykrzyknÄ…Å‚. — To najtwardszy materiaÅ‚, jaki kiedykolwiek widziaÅ‚em!
— Pewnie dlatego Ulath ma nadal swój mózg w czaszce — powiedziaÅ‚ Kalten.
— Jednak nie wyglÄ…da za dobrze. ZanieÅ›my go do Sephrenii.
— Wy trzej idźcie przodem — poleciÅ‚ Sparhawk. — Ja muszÄ™ porozmawiać
z Vanionem — i ruszyÅ‚ ku czterem mistrzom, którzy stali razem w pewnym odda-
leniu, skÄ…d obserwowali atak. — Szlachetny panie, pan Ulath zostaÅ‚ ranny — zdaÅ‚
relacjÄ™ Komierowi.
— Czy to coÅ› poważnego? — zapytaÅ‚ szybko Vanion.
— Nie ma czegoÅ› takiego jak niepoważna rana — powiedziaÅ‚ mistrz Komier.
— Co siÄ™ staÅ‚o, dostojny panie Sparhawku?
— OtrzymaÅ‚ cios toporem w gÅ‚owÄ™.
— W gÅ‚owÄ™, powiadasz? A zatem nic mu nie bÄ™dzie. — Komier popukaÅ‚
w swój wÅ‚asny ozdobiony rogami ogra heÅ‚m. — Dlatego to nosimy.
— On nie wyglÄ…da zbyt dobrze — rzekÅ‚ Sparhawk posÄ™pnie. — Panowie Ty-
nian, Kalten i Bevier zabrali go do Sephrenii.
— Nic mu nie bÄ™dzie — machnÄ…Å‚ rÄ™kÄ… Komier.
Sparhawk odsunął na bok myśli o rannym Ulathu.
178
— Zdaje siÄ™, że wiem już, jakÄ… strategiÄ™ obraÅ‚ Martel. Nie bez powodu ciÄ…gnÄ…Å‚
z sobą Rendorczyków. Nie są oni zbyt biegli w nowoczesnej sztuce walki. Nie
noszÄ… zbroi — nawet heÅ‚mów — i sÄ… żaÅ‚oÅ›nie nieudolnymi szermierzami. SprzÄ…t-
nęliśmy ich ze szczytu murów, tak jak kosi się trawę na łące. Ich jedynym atutem jest fanatyczny szał i wbrew nikłym szansom nie zaprzestaną ataków. Martel nadal będzie ich rzucał przeciwko nam. Chce nas zmęczyć i przerzedzić nasze szeregi.
Potem, gdy nas osłabi i wyczerpie, rzuci swych cammoryjskich i lamorkandzkich najemników. Musimy znaleźć jakiś sposób, aby trzymać tych fanatyków z dala od murów. Porozmawiam z Kurikiem. Może on coś wymyśli.
Faktycznie, Kurik coś wymyślił. Lata doświadczeń i wspomnienia starych
wiarusów, z którymi spotykał się czasami, sprawiły, że miał bogaty zasób bardzo paskudnych pomysłów. Wspomniał na przykład o stalowych kulkach z czterema
kolcami, które można było wykonać w ten sposób, że bez względu na to, jak się je rzuciło, zawsze spadały jednym stalowym kolcem do góry. Rendorczycy nie nosili butów, jedynie miękkie skórzane sandały. Wysmarowanie wszystkich kolców