Pierwsze drzwi, na które trafiłem, były zamknięte na łańcuch, podobnie drugie, ale potem znalazłem kolejne, gdzie łańcuch nie był zapięty, dwa ciężkie...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Dzieciaki na schodach nie zwracały na mnie uwagi, więc otworzyłem drzwi.
W środku zastałem tylko ciszę i kurz. Pod sufitem wisiały wielkie, starożytne żyrandole, skrzące się od wpadającego przez zakurzone okna pomarańczowego słońca. Przez ten kolor wydawało się, że jest już wieczór i słońce zachodzi, choć było dopiero nieco po południu. Wszystko pokrywała ciężka warstwa kurzu; podłogi, stoły, krzesła, komputery – wszystko kryło się pod grubą szarą kołdrą.
– Jest tu kto?
Nikt nie odpowiedział. Głos rozniósł się echem i zanikł, jakby budynek po prostu go połknął. Zacząłem go zwiedzać, wybierając drzwi na chybił trafił: czytelnie, pokoje cichej nauki, kolejne zdechłe komputery, ale przede wszystkim książki. Rzędy za rzędami regałów z książkami. Wypchana nimi sala za salą, a wszystkie pokryte grubą warstwą kurzu.
Biblioteka. Cała cholerna biblioteka pośrodku uczelni i nikogo w niej nie ma. Na podłodze były ślady stóp, porozrzucane paczuszki po Effy i prezerwatywach, butelki po alkoholu, w miejscach gdzie przychodzili kiedyś ludzie, lecz teraz nawet na tych śmieciach była widoczna cienka warstwa kurzu.
W niektórych salach ktoś zwalił z półek wszystkie książki, jakby między regałami przeszło tornado. W innej ktoś rozpalił z nich ognisko. Leżały w ogromnej stercie, spalone, kupa popiołu, kartek i okładek, czarna masa skamielin rozpadających się na proch przy dotyku. Wstałem szybko, ocierając ręce o spodnie. Całkiem jakby obmacywać czyjeś kości.
Łaziłem dalej, przesuwając palcami po półkach i patrząc, jak kurz spada miniaturową kaskadą niczym betonowy deszcz. Wyciągnąłem przypadkową książkę, sypiąc sobie w twarz kolejnym obłokiem kurzu. Zakaszlałem. Poczułem skurcz w piersi i zaciągnąłem się inhalatorem. W półmroku ledwo mogłem odczytać tytuł: Współczesny punkt widzenia na postwyzwoleńczą Amerykę. Kiedy ją otworzyłem, trzasnął grzbiet.
– Co ty tu robisz?
Podskoczyłem i upuściłem książkę. Wokół mnie uniósł się kurz. Na końcu regału stała stara kobieta, przygarbiona jak wiedźma. Pokuśtykała ku mnie. Ostrym głosem powtórzyła:
– Co ty tu robisz?
– Zgubiłem się. Próbuję znaleźć wydział inżynierii.
Brzydka starucha: same zmarszczki i starcze plamy, skóra zwisała z kości luźnymi fałdami. Wyglądała, jakby miała tysiąc lat, i nie nabierała przez ten czas tysiącletniej mądrości, ale po prostu zżerały ją mole. A w dłoni trzymała coś płaskiego i srebrzystego. Pistolet.
Cofnąłem się o kolejny krok.
Uniosła broń.
– Nie tędy. Tak, jak wszedłeś. – Wskazała pistoletem. – No, ruszaj się.
Zawahałem się.
Uśmiechnęła się, ukazując szczerbate pieńki.
– Nie będę strzelać, jeśli nie dasz mi powodu. – Ponownie machnęła pistoletem. – No, ruszaj się. Nie wolno ci tu wchodzić. – Energicznie, stanowczo przeprowadziła mnie z powrotem do głównego wejścia. Otworzyła je i machnęła pistoletem. – No. Idź.
– Jedną chwilę. Proszę. Może mi pani przynajmniej powiedzieć, gdzie jest wydział inżynierii?
– Zamknięty wiele lat temu. A teraz się wynoś.
– Ale musi gdzieś być!
– Już nie. No. Idź. – Kiwnęła pistoletem. – Won.
Chwyciłem się drzwi.
– Ale pani na pewno zna kogoś, kto może mi pomóc. – Mówiłem szybko, próbując wypowiedzieć wszystkie słowa, zanim zrobi użytek z broni. – Pracuję przy miejskich pompach kanalizacyjnych. Psują się i nie wiem jak je naprawić. Potrzebuję kogoś, kto zna się na konstrukcji maszyn.
Kręciła głową i zaczynała machać pistoletem. Spróbowałem jeszcze raz.
– Proszę! Musi mi pani pomóc. Nikt nie chce ze mną rozmawiać, a jak nie znajdę pomocy, niedługo będziecie pływać w gównie. Pompa Sześć obsługuje uniwersytet, a ja nie wiem, jak ją naprawić!
Zawahała się. Przekrzywiła głowę w jedną stronę, potem w drugą.
– Mów dalej.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.