Fortuna przyszła do mnie we własnej osobie i powiedziała mi Pal cię licho! -odpowiedziałbym jej: Dobrze! pal mnie licho! I powiedziałbym to wcale nie zpowodu...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


Jest to swego rodzaju zbroja bardzo hartowna, która nie tylko ochrania
człowieka, ale czyni go niebezpiecznym. Jasna rzecz, że kto gotów nie oszczędzać
siebie, ten nie będzie oszczędzał i drugich. Nawet przykazanie boskie nie każe
kochać bliźniego więcej niż siebie samego.
Nie idzie za tym, żebym miał zamiar poderżnąć komu w tych dniach gardło. To, com
powiedział, ma znaczenie przeważnie teoretyczne; w praktyce życiowej nikt
wielkiej szkody z tego nie ponosi, jeśli bowiem taka obojętność zmniejsza
altruizm, to zupełnie o tyle samo zmniejsza i egoizm. Gdyby mi przyszło spać z
bliźnim pod jednym płaszczem, nie oddałbym mu go całego, ale też nie zabrałbym
całego dla siebie. Niebezpiecznym, może nawet bardzo niebezpiecznym, bywa taki
człowiek tylko wówczas, gdy ludzie mącą mu ten spokój, polegający na
ograniczeniu własnego ja - i zmuszają go do natężonej czynności. Wówczas ma on
pewność ruchów, a zarazem bezlitosną siłę machiny. Tę jakąś mechaniczną pewność
siebie zyskałem. Od niejakiego czasu spostrzegłem, że swój sposób myślenia i
swoją wolę wrażam ludziom daleko silniej niż dawniej, chociaż zupełnie się o to
nie staram. Niewyczerpanym źródłem wahania się i słabości jest miłość własna,
próżność i kokieteria względem innych. Człowiek bezwiednie prawie pragnie się
podobać, pragnie się wkupić w sympatię, więc szukając do tego dróg czyni tysiące
ustępstw z własnej prawdy. Obecnie kokieteria owa, jeśli nie znikła we mnie
zupełnie, to zmniejszyła się niezmiernie - i obojętność na to, czy się podobam
lub nie, daje mi jakąś zimną i spokojną wyższość nad innymi. Spostrzegłem to w
czasie podróży, a zwłaszcza teraz w Paryżu. Było tu wielu ludzi, którzy mieli
nade mną przewagę; teraz ja mam nad nimi przewagę właśnie dlatego, że mi mniej
od nich o to chodzi.
W ogóle robię sobie wrażenie człowieka, który mógłby być energiczny, ale nie
chce, albowiem wola jest w prostym stosunku do namiętności, moje zaś są przede
wszystkim ujemne. Ponieważ został mi dawny nałóg zdawania sobie sprawy ze
wszystkiego, więc objaśniam to w ten sposób, że w pewnych warunkach można równie
zawzięcie nie pragnąć życia jak w innych go pragnąć. Prawdopodobnie też moja
obojętność jest skupioną zawziętością przeciw życiu. Stąd tak mało podobny
jestem do Davisa.
Niewątpliwie stałem się człowiekiem bez porównania więcej bezwzględnym, niż
byłem dawniej, i mógłbym powtórzyć za Hamletem, że jest we mnie coś
niebezpiecznego. Na szczęście, nikt mi nie wchodzi w drogę. Wszyscy są dla mnie
tak doskonale obcy i obojętni, jak ja dla nich. Jedna ciotka kocha mnie tam po
staremu w Warszawie, ale przypuszczam, że i jej miłość straciła charakter
czynny, przynajmniej o tyle, że mi w przyszłości nie grożą swaty.
3 kwietnia.
Niestety, moja obojętność, którą przyrównywałem do czystej wody bez smaku i
barwy, jest pozornie tylko bezbarwną. Przypatrując się jej dokładniej,
spostrzegam, że pływają po niej pewne obłoczki, które mącą jej przezroczystość.
Są to idiosynkrazje. Nic mi nie pozostało, a to pozostało. Nie kocham nikogo i
nie mam do nikogo czynnej nienawiści, ale jestem pełen wstrętów do rozmaitych
ludzi. Do takich należy na przykład Kromicki. Nie o to mi już chodzi, że mi
zabrał Anielkę, ale o to, że ma ogromnie długie nogi a grube wiązania kolan; że
jest długi jak tyczka i że głos jego przypomina mielenie kawy w młynku. Zawsze
zresztą odrzucało mnie od niego, i jeśli teraz o tym wspominam, to głównie
dlatego, że owe wstręty mają obecnie we mnie jakąś dziwną żywotność. Ciągle
myślę o ludziach, od których mnie nerwowo odrzuca. Gdyby chodziło tylko o
Kromickiego i panią Celinę, byłoby to jeszcze zrozumiałe, mógłbym bowiem
przypuszczać, że moje uczucia dla nich są zamaskowaną wstrętem nienawiścią; ale
obok nich stoją mi równie uparcie w pamięci różne inne figury, które
kiedykolwiek w życiu budziły we mnie niechęć lub obrzydzenie. Nie mogę tego
tłumaczyć stanem mego zdrowia - jestem zdrów jak nigdy - więc tłumaczę to w
sposób następujący: ludzie zabrali mi miłość, czas wysuszył nienawiść; że zaś
człowiek żyjąc musi czuć - czuję przeto, jak umiem, żyję tym, co mi zostało.
Muszę także wyznać, że nie przesyci się szczęściem, kto tak czuje i żyje...
Ochłodłem niemal zupełnie dla dawniejszych sympatii. Do Śniatyńskiego mam wprost
niechęć, której żadne rozumowania nie mogą potłumić. Śniatyński posiada
niezaprzeczenie wysokie przymioty, ale też się sobie podoba i przez to staje się
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.