– Co o tym myślicie?– Nie chcę, żebyśmy ponieśli większe straty, niż to absolutnie konieczne – odpowiedziała natychmiast Lai...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

– Mamy przed sobą długą drogę, a na końcu czeka nas bitwa. Musimy o tym pamiętać. – Po chwili jednak wzruszyła ramionami. – Mimo to muszę przyznać rację Jego Wysokości. Potrzebujemy pieniędzy. I odpoczynku.
Kapitan kiwnął głową i spojrzał na drugiego sierżanta.
– Jin?
– Popieram pomysł z najemnikami – powiedział Koreańczyk. – Ale to musi się nam opłacić. – Spojrzał w oczy swojemu dowódcy. – Przykro mi, panie kapitanie.
– Cóż – stwierdził Pahner, klepiąc się po kieszeni na piersi. – Wygląda na to, że zostałem przegłosowany.
– Nie mamy tu demokracji, jak już kilka razy pan zauważył – powiedział spokojnie Roger. – Jeśli pan powie „nie”, odpowiedź będzie brzmieć „nie”.
Marine westchnął.
– Macie rację. Nie mogę powiedzieć „nie”. Ale to nie znaczy, że mi się ten pomysł podoba.
– Wie pan co – zaproponował książę, prostując się nagle – my się tym zajmiemy. Pan tylko będzie patrzył i pilnował, żebyśmy niczego nie spieprzyli. W ten sposób będzie pan mógł sobie wyobrażać, że to wcale nie chodzi o kompanię Bravo. – Uśmiechnął się, by złagodzić złośliwość tych słów.
– Będziemy działać incognito – ciągnął. – Nie będę księciem Rogerem, tylko... kapitanem Sergeiem! A misję wykonają „Zbóje Sergeia”, a nie kompania Bravo batalionu Brąz. – Zachichotał, rozbawiony własnym pomysłem.
O’Casey uniosła pytająco brew.
– Więc będzie pan działał incognito, Wasza Wysokość? – zapytała, uśmiechając się nieznacznie. – Ze swoją bandą ochroniarzy?
– No tak – odpowiedział podejrzliwie książę. – A o co chodzi?
– O nic – odparła historyczka. – Zupełnie o nic.
– W porządku, Roger, niech się pan tym zajmie – westchnął Pahner. – Niech pan znajdzie dla was zadanie, zaplanuje je i obejmie dowodzenie. Tylko jeden warunek – małe ryzyko i jak najwyższa stawka.
– To zazwyczaj sprzeczne oczekiwania – mruknął ponuro Jin.
– Może nam się poszczęści – odparł radośnie Roger.
ROZDZIAŁ TRZECI
 
– Chyba trafiło nam się dobre miejsce na odpoczynek – powiedziała Kosutic, unosząc się na pływającym krześle na powierzchni jeziora, i upiła łyk wina. – I te jabliwki. Mamy fart, nie ma co.
Ran Tai było przyjemną odmianą po odwiedzanych do tej pory miastach, choć dla mieszkających w nim Mardukan było piekłem.
Miasto leżało nad wypływającym z jeziora strumieniem. Każda ulica była wyposażona w szerokie rynsztoki, spłukiwane wodą ze źródła. Do owych rynsztoków – chubes w miejscowym języku – zamiatacze zgarniali z solidnie wybrukowanych ulic odchody dwunogich wierzchowców i jucznych zwierząt. Oprócz tego miasto posiadało system akweduktów, który zapewniał mieszkańcom wodę pitną. Wszędzie widać było fontanny i studnie. Ran Tai było pierwszym napotkanym przez ludzi miastem, w którym pomyślano o konieczności doprowadzenia wody. Dzięki temu w domach i tawernach można nią było spryskiwać specjalnie w tym celu wyhodowane trawniki, co chroniło pokrytą śluzem skórę Mardukan przed nadmiernym wysuszeniem.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.