Odpowiedź Pawła wprawiła mnie w wielkie zakłopotanie; pani de La Tour bowiem nie ukrywała mi stanu Wirginii i tego, iż pragnę­łaby zyskać parę lat,...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Były to pobudki, których nie śmiałem nawet dać się domyślać Pawłowi.
Wśród tych okoliczności okręt z Francji przy­niósł pani de La Tour list od ciotki. Obawa śmierci, bez której twarde serca nigdy nie dałyby dostępu tkliwszym uczuciom, zaczęła ją nawiedzać. Przebyła świeżo ciężką chorobę po­ciągającą za sobą upadek sił; podeszły wiek nie pozwalał żywić nadziei. Polecała siostrzenicy, aby wróciła do Francji lub też, gdyby zdrowie nie pozwalało jej na tak długą podróż, aby wysłała Wirginię, której zapewni staranne wy­chowanie, małżeństwo na dworze i dziedzictwo wszystkich dóbr. Powrót swych łask czyni za­leżnym (pisała) od posłuszeństwa jej rozkazom.
Ledwie ten list odczytano w rodzinie, po­wstał zamęt nie do opisania. Domingo i Maria zaczęli płakać. Paweł, zmartwiały ze zdumie­nia, zdawał się bliski wybuchu. Wirginia, z
oczami utkwionymi w matką, nie śmiała wyrzec słowa. „Czy mogłabyś nas opuścić teraz?” — rzekła Małgorzata do pani de La Tour. „Nie, droga przyjaciółko, nie, moje dzieci — od­parła pani de La Tour — nie opuszczę was. Żyłam z wami i z wami pragną umrzeć. Pozna­łam szczęście jedynie w waszej przyjaźni. Je­żeli zdrowie moje podupadło, dawne zgryzoty są tego powodem. Nieludzkość rodziny i zgon drogiego małżonka złamały mi serce. Ale póź­niej zakosztowałam z wami w ubogich chat­kach więcej pociechy i szczęścia, niż kiedy­kolwiek bogactwa krewnych pozwalały mi się ich spodziewać w ojczyźnie."
Na te słowa łzy radości popłynęły ze wszyst­kich oczu. Paweł ściskając panią de La Tour rzekł: „I ja także was nie opuszczę. Nie poja­dę do Indii; będziemy pracować wszyscy dla ciebie, droga mamusiu; na niczym ci nie będzie zbywać przy nas." Ale z całego towarzystwa osobą, która najmniej objawiała radości, a czu­ła jej najwięcej, była Wirginia. Przez resztę dnia promieniowała łagodną wesołością, a wra­cający jej spokój dopełnił miary ogólnego za­dowolenia.
Nazajutrz o wschodzie słońca, kiedy właśnie wedle zwyczaju dokończyli wspólnej modlitwy przed śniadaniem, Domingo przyniósł wiado­mość, iż pan jakiś na koniu zbliża się w orsza­ku dwóch niewolników do zagrody. Był to pan de La Bourdonnais. Wszedł do domu, gdzie cała rodzina znajdowała się przy stole. Wir­ginia podawała właśnie wedle krajowego zwy­czaju kawę i ryż na wodzie. Dodała do tego
posiłku nieco gorących kartofli i świeżych ba­nanów. Za całą zastawą służyły naczynia z ty­kwy, za obrus liście bananów. Gubernator oka­zał zrazu nieco zdumienia na widok panują­cego w chacie ubóstwa. Nastąpnie, zwracając sią do pani de La Tour, rzekł, iż ogólne sprawy nie pozwalają mu niekiedy dosyć pamiętać o poszczególnych osobach, ale że jest we wszyst­kim na jej usługi. „Ma pani — dodał — w Paryżu ciotką wielkiego rodu i bardzo bogatą, która przeznacza ci swój majątek i oczekuje cię." Pani de La Tour odparła, iż stan jej zdro­wia nie pozwala jej podjąć tak dalekiej podró­ży. „Mam nadzieją — odparł pan de La Bour- donnais — że bodaj przez wzgląd na córkę, tak młodą i powabną, nie zechce jej pani uczynić tej krzywdy, aby ją pozbawić tak znacznego dziedzictwa. Nie taję, iż ciotka pani odwołała się do pomocy rządu, aby ją sprowadzić do siebie. Minister polecił mi użyć w tej mierze, gdyby było potrzeba, mojej władzy, ale po­nieważ posługuję się nią jedynie dla szczęścia mieszkańców kolonii, mam nadzieję, iż zgodzi się pani dobrowolnie poświęcić tych kilka lat, od których zależy los córki i dobrobyt całego waszego życia. Po co udają się ludzie na wys­py? Czy nie po to, aby tu zrobić majątek? Czy nie milej odzyskać go w ojczyźnie?"
Mówiąc to położył na stole worek piastrów przyniesiony przez jednego z czarnych. „Oto — rzekł — pieniądze przenaczone przez ciotką na podróż szanownej córeczki." Nastąpnie guber­nator z wielką dobrocią uczynił pani de La Tour wymówką, iż nie odwołała sią doń w kło­
potach, chwaląc ją równocześnie za szlachetną dumę. Wówczas Paweł zwrócił się do guberna­tora i rzekł: „Panie, matka zwracała się do pana, ale pan ją źle przyjął." „Czy pani ma drugie dziecko?" — rzekł pan de La Bourdon- nais do pani de La Tour. „Nie, panie, to syn mojej przyjaciółki; ale on i Wirginia to wspól­ne nasze dzieci i jednako nam drogie." „Mło­dzieńcze — rzekł gubernator do Pawła — kiedy nabędziesz w życiu więcej doświadczenia, po­znasz niedole ludzi na naczelnych stanowiskach; dowiesz się, jak łatwo ich wprowadzić w błąd, jak snadnie oddają intrydze i niegodziwości to, co przynależy tającej się cnocie."
Pan de La Bourdonnais, zaproszony przez pa­nią de La Tour, usiadł do stołu. Przyjął śnia­danie złożone obyczajem Kreolów z kawy po­mieszanej z ryżem gotowanym na wodzie. Za­chwycony był statkiem i schludnością chaty, zgodą i miłością obu zacnych rodzin, nawet gorliwością starych służących. „Widzę — rzekł — sprzęty drewniane, ale w zamian pogodne twarze i złote serca." Paweł, ujęty prostotą gu­bernatora, rzekł: „Pragnę być pańskim przy­jacielem, zacny z pana człowiek." Pan de La Bourdonnais przyjął z zadowoleniem serdecz­ność młodego wyspiarza. Uściskał Pawła po­dając mu rękę i upewnił, że może liczyć na jego przyjaźń.
Po śniadaniu gubernator wziął panią de La Tour na bok i rzekł, iż nastręcza się sposob­ność wysłania córki do Francji na okręcie od­jeżdżającym niedługo: poleciłby ją pewnej damie, swojej krewnej, znajdującej się w liczbie
podróżnych; dodał, iż nie należy dla chwilowe­go zadowolenia wyrzekać się olbrzymiej for­tuny. „Ciotka — dodał żegnając się — nie pociągnie dłużej niż dwa lata: przyjaciele jej donoszą mi o tym. Zastanów się pani. Los nie uśmiecha się dwa razy w życiu. Poradź się kogo. Wszyscy rozsądni ludzie będą mojego zdania." Odparła, iż nie pragnąc już na świecie innego szczęścia prócz szczęścia córki, zosta­wia wyjazd do Francji zupełnie jej woli.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.