— To nawet dobrze! — ryknÄ…Å‚ Inżynier w samo ucho Koordynatora — może odstraszy ich taka kanonada i dadzÄ… nam spokój! Potrzebujemy co najmniej dwu...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


Kiedy udali siÄ™ na spoczynek, automaty znów wyszÅ‚y na górÄ™ i haÅ‚asowaÅ‚y do rana, wlokÄ…c za sobÄ… węże piasko­wych pomp, grzechotaÅ‚y pÅ‚ytami szkliwa, deszcz jarzyÅ‚ siÄ™ i iskrzyÅ‚ oÅ›lepiajÄ…cym, najczystszym bÅ‚Ä™kitem wokół spa­warek, ciężarowa klapa poÅ‚ykaÅ‚a nowe zbiorniki szczÄ…t­ków — paraboliczna konstrukcja tuż za rufÄ… rakiety rosÅ‚a powoli, jednoczeÅ›nie ciężarowy automat i koparka pracowa­Å‚y pod jej brzuchem i wgryzaÅ‚y siÄ™ zajadle w stok wzgórza.
Kiedy wstali o świcie, część szklistego budulca zużyta już została na podstemplowanie sztolni.
— To byÅ‚ dobry pomysÅ‚ — powiedziaÅ‚ Koordynator. Sie­dzieli w nawigatorni, na stole walaÅ‚y siÄ™ zwoje rysunków technicznych. — RzeczywiÅ›cie, gdybyÅ›my zaczÄ™li usuwać stemple, strop mógÅ‚by siÄ™ nagle zawalić pod ciężarem ra­kiety i nie tylko gruchnęłaby na ziemiÄ™, ale jeszcze by zmiażdżyÅ‚a automaty — na pewno nie zdążyÅ‚yby siÄ™ wyco­fać z wykopu.
— Czy wystarczy nam potem energii na lot? — spytaÅ‚ Cybernetyk. StaÅ‚ w otwartych drzwiach.
— Na dziesięć lotów. Możemy przecież, gdyby zaszÅ‚a po­trzeba, choć na pewno bÄ™dzie to zbyteczne — anihilować szczÄ…tki, które siedzÄ… w osadniku. · WpuÅ›cimy do sztolni grzejne przewody — bÄ™dziemy mogli dokÅ‚adnie regulować temperaturÄ™ — kiedy osiÄ…gnie punkt topienia szkliwa, stem­ple zacznÄ… powoli osiadać. Gdyby to szÅ‚o za szybko, w każ­dej chwili możemy wstrzyknąć do sztolni porcjÄ™ pÅ‚ynne­go powietrza. W ten sposób do wieczora wyciÄ…gniemy ra­kietÄ™ z zarycia. No, potem stawianie do pionu...
— To nastÄ™pny rozdziaÅ‚ — powiedziaÅ‚ Inżynier.
O ósmej rano chmury rozeszÅ‚y siÄ™ i zabÅ‚ysÅ‚o sÅ‚oÅ„ce. Ogromny walec statku, dotÄ…d zaryty bezwÅ‚adnie w zboczu, drgaÅ‚. Inżynier czuwaÅ‚ nad tym ruchem — z pomocÄ… teodo­litu n ierzyÅ‚ powolne obsuwanie siÄ™ rufy — dziób statku byÅ‚ już gÅ‚Ä™boko podkopany, próżniÄ™ po wydobytej glinie zapeÅ‚niÅ‚ las szklanych sÅ‚upów. StaÅ‚ w znacznej odlegÅ‚oÅ›ci od rakiety, niemal pod samym murem, który, podziura­wiony szeregami otworów, przypominaÅ‚ ruinÄ™ jakiegoÅ› wy­dÄ™tego ze szkÅ‚a Colosseum.
Ludzi i dubelty ewakuowano ze statku na okres operacji. Inżynier zobaczyÅ‚ w pewnej chwili figurkÄ™ Doktora, który nadchodziÅ‚ z daÅ‚a, okrążajÄ…c wielkim Å‚ukiem tyÅ‚ kadÅ‚uba, ale nie doszÅ‚o to do jego Å›wiadomoÅ›ci, zbyt byÅ‚ pochÅ‚oniÄ™ty obserwacjÄ… instrumentów. Tylko cienka warstwa ziemi wraz z systemem miÄ™knÄ…cych stempli dźwigaÅ‚a ciężar rakiety. OsiemnaÅ›cie grubych lin biegÅ‚o od tulei rufowych do za­czepów, wtopionych w co masywniejsze zwaliska muru. In­Å¼ynier bÅ‚ogosÅ‚awiÅ‚ ten mur — bez niego roboty nad spu­szczaniem i stawianiem okrÄ™tu trwaÅ‚yby co najmniej cztery razy dÅ‚użej.
CaÅ‚Ä… sieciÄ… wijÄ…cych siÄ™ po piasku kabli prÄ…d wpÅ‚ywaÅ‚ do grzejnych rur uÅ‚ożonych we wnÄ™trzu sztolni. Jej wy­lot, dobrze widoczny tuż pod miejscem, w którym kadÅ‚ub wchodziÅ‚ w zbocze, sÅ‚abo dymiÅ‚. Leniwe, żółtoszare obÅ‚oki wlokÅ‚y siÄ™ nad nie obeschÅ‚Ä… jeszcze po nocnym deszczu zie­miÄ…. Rufa rakiety osuwaÅ‚a siÄ™ drobnymi ruchami, gdy po­czynaÅ‚a siadać gwaÅ‚towniej, Inżynier poruszaÅ‚ zacisk apa­ratu, wtedy z czterech opierÅ›cienionych przewodów wpa­dajÄ…cych do sztolni tryskaÅ‚ potok pÅ‚ynnego powietrza i otwór z dudnieniem rzygaÅ‚ brudnobiaÅ‚ymi chmurami.
Naraz, w czasie kolejnej fazy nadtapiania szklistej obu­dowy sztolni, caÅ‚y kadÅ‚ub zadrgaÅ‚ spazmatycznie Å‚ zanim Inżynier zdążyÅ‚ obrócić zacisk, z górÄ… stumetrowy walec z przeciÄ…gÅ‚ym stÄ™kniÄ™ciem przechyliÅ‚ siÄ™, rufa zatoczyÅ‚a Å‚uk, przebyÅ‚a w uÅ‚amku sekundy cztery metry powietrza, zarazem czub pocisku wyrwaÅ‚ siÄ™ ze zbocza, wyrzucajÄ…c w górÄ™ zwaÅ‚ piachu i margla — ceramitowy ogrom znieruchomiaÅ‚. PrzygniótÅ‚ sobÄ… kable i metaliczne węże, jeden pÄ™kÅ‚, zmiaż­dżony. StrzeliÅ‚ z niego wyjÄ…cy gejzer skroplonego powietrza.
— Leży! Leży!!! — ryknÄ…Å‚ Inżynier. Po chwili dopiero oprzytomniaÅ‚ — tuż przy nim staÅ‚ Doktor.
— Co? Co? — powtarzaÅ‚, jakby ogÅ‚uszony — nie mógÅ‚ zrozumieć, co tamten mówi.
— Zdaje siÄ™, że wracamy... do domu — powiedziaÅ‚ Do­ktor. Inżynier milczaÅ‚.
— On bÄ™dzie żyÅ‚ — powiedziaÅ‚ Doktor.
— Kto? O kim mówisz? A...
ZorientowaÅ‚ siÄ™ nagle. Raz jeszcze upewniÅ‚ siÄ™ wzro­kiem, że rakieta leży, wyzwolona.
— I co? — pojedzie z nami? — spytaÅ‚ ruszajÄ…c z miej­sca, spieszyÅ‚o mu siÄ™, chciaÅ‚ jak najszybciej zbadać powÅ‚o­kÄ™ dzioba.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.