Melville łudził się, że eksplozja w Bazie nr 91 wywołana została przez jakiś wypadek, na przykład przez wybuch rakiety przeznaczonej do lotu na Marsa, którą...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

(Paliwo zasilające miało siłę niszczenia równą bombie mogącej zniszczyć pół stanu Nowy Jork). Wyraźnie powiedzieliśmy mu, że taki przypadek jest bardzo mało prawdopodobny. Eksplozja była robotą pasożytów i z całą pewnością działały one rękami Gwambe. Odparł, że w takiej sytuacji Ameryka skazana jest na atomową wojnę z Afryką. Wyjaśniliśmy mu, że sprawy niekoniecznie muszą przybrać taki obrót. Eksplozja miała na celu zabicie nas. Tylko łut szczęścia nas uratował - i przeczucie Holcrofta. Gwambe nie będzie miał już drugi raz takiej samej okazji. A więc, póki co, Melville może udawać, że wierzy, iż wybuch spowodowany był awarią rakiety przygotowanej do podróży na Marsa. Jedno jednak było oczywiste. Musimy skupić jak największą liczbę inteligentnych ludzi, zdolnych rozwiązać problem pasożytów umysłu, i uformować z nich pewnego rodzaju armię. Gdybyśmy dysponowali wystarczająco liczną grupą ludzi posiadających zdolności psychokinezy, to bylibyśmy w stanie zniszczyć rebelię Gwambe w zarodku. Na razie jednak musieliśmy znaleźć jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy pracować w spokoju.
Pokrzepiliśmy na duchu prezydenta życząc mu, by znalazł w sobie dość sił i moralnej odwagi w obliczu kryzysu. Zajęło to nam całe przedpołudnie. Melville musiał wystąpić przed kamerami telewizyjnymi i oświadczyć, iż sądzi, że eksplozja była dziełem przypadku. (Zniszczyła ona obszar o promieniu trzydziestu mil - nic więc dziwnego, że odczuwaliśmy wstrząsy w Waszyngtonie). Bardzo złagodziło to panujące wśród ludzi napięcie. Następnie cały amerykański system obronny musiał zostać starannie sprawdzony, a Gwambe - otrzymać poufne ostrzeżenie, że w wypadku kolejnego ataku nastąpi natychmiastowy odwet. Uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli ujawnimy fakt, iż wszyscy pozostaliśmy przy życiu. Przed pasożytami nie sposób było tego ukryć. Oświadczenie zaś, że zginęliśmy, mogłoby wywołać niekorzystne nastroje ludzi, gdyż to właśnie od nas oczekiwali przywództwa w tej walce.
Do wczesnego obiadu usiedliśmy razem w ponurym nastroju. Nie wydawało się możliwe, abyśmy wygrali tę batalię. Jedyną nadzieją było dopuszczenie kolejnych stu osób do naszego kręgu wtajemniczonych, a następnie próba zgładzenia Gwambe tą samą metodą, której użyliśmy wobec Georgesa Ribot. Najprawdopodobniej jednak byliśmy pod stałą obserwacją pasożytów. Nic nie mogło ich powstrzymać przed manipulacją zachowania przywódców innych państw, tak jak kierowały działaniem Gwambe. W gruncie rzeczy mogło to dotyczyć nawet Melvilla! Nie było co marzyć o tym, by i jego wtajemniczyć w sprawę. Podobnie jak dziewięćdziesiąt pięć procent przedstawicieli gatunku ludzkiego nie był on w stanie pojąć tego problemu. Cały czas groziło nam niebezpieczeństwo... Nawet podczas spaceru ulicą. Pasożyty mogły zdobyć władzę nad którymś z przechodniów i użyć go przeciwko nam jako pocisku. Jeden przechodzień posiadający atomowy pistolet, mógł zrobić z nami prędko porządek.
Wtedy odezwał się Reich:
- Szkoda, że nie możemy po prostu przenieść się na inną planetę i zapoczątkować nową rasę ludzi.
W zamierzeniu nie miała to być poważna uwaga. Wiedzieliśmy, że w naszym Układzie Słonecznym żadna planeta nie nadawała się do zamieszkania: zresztą Ziemia nie posiadała odpowiedniego statku kosmicznego, który mógłby przewieźć ludzi na odległość pięćdziesięciu milionów mil, jaka nas dzieliła od Marsa.
A jednak... czyż nie było to najlepsze rozwiązanie problemu naszego bezpieczeństwa? Ameryka dysponowała wieloma rakietami, które mogłyby przewieźć pięćset osób na Księżyc. Ponadto istniały trzy stacje orbitalne. Pozostając na Ziemi, bylibyśmy ciągle zagrożeni przez pasożyty. Tam na zewnątrz, kiedy bylibyśmy sami w przestrzeni kosmicznej, zagrożenie to by zniknęło.
Tak, nie da się ukryć, było to najlepsze rozwiązanie. Natychmiast po obiedzie Reich, Fleishman i ja udaliśmy się do prezydenta, by wyjaśnić mu naszą koncepcję. Jeśli pasożytom uda się nas zniszczyć, Ziemia i tak byłaby zgubiona. Pasożyty, jeśli wygrają tę walkę, bez wątpienia zniszczą wszystkich, którzy staraliby się ponownie dotrzeć do naszej tajemnicy. Jedyna nadzieja Ziemi leżała w wyrażeniu zgody na to, by około pięćdziesięciu z nas wsiadło do rakiety i spędziło kilka najbliższych tygodni na jednej ze stacji. Być może udałoby nam się w tym czasie zdobyć wystarczającą siłę, by stawić czoła pasożytom. Jeśli nie, to podzielilibyśmy się na małe grupki szkoleniowe, z których każda wzięłaby następne pięćdziesiąt osób w Kosmos. W końcu stworzylibyśmy armię zdolną zwyciężyć.
Jeden z historyków zasugerował, abyśmy “przyjęli" władzę nad umysłem Melvilla, jak pasożyty uczyniły to z Gwambe, i zmusili go do wyrażenia zgody na wszystko, o co poprosimy. W sytuacji kryzysu, jaka zaistniała, krok taki byłby nawet uzasadniony; ale nie było potrzeby, by w tym kierunku podjąć jakiekolwiek działania. Melville akceptował wszystkie nasze sugestie - kryzys po prostu go przeraził.
 
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.