– Widzę, że szczęście was nie opuściło – zauważył historyk...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


– I ciebie też – burknął Baria. – Ale białowłosy mag nie miał fartu. Szkoda. Wierzyłem, że zawieszę jego skórę na naszej chorągwi. Czy ta wiadomość o Semkach to od ciebie?
– Od Tithan.
Mesker roześmiał się ochryple, szczerząc zęby.
– Spałeś po drodze w ich namiotach, co? – Popatrzył na brata. – To kłamstwo.
Duiker westchnął.
– Dlaczego mieliby kłamać?
– Mamy wzmocnić przednią straż Siódmej Armii – oznajmił Baria. – Przekażemy twoje ostrzeżenie.
– To pułapka.
– Zamknij się, bracie – warknął Baria, nie spuszczając wzroku z Duikera. – Ostrzeżenie jest tylko ostrzeżeniem. Nie kłamstwem ani pułapką. Jeśli Semkowie się pokażą, będziemy gotowi. Jeśli nie, to znaczy, że opowieść była fałszywa. Nic nie stracimy.
– Dziękuję, komendancie – rzekł Duiker. – Ostatecznie jesteśmy po tej samej stronie.
– Lepiej późno niż wcale – warknął Baria. W gąszczu jego wysmarowanej tłuszczem brody pojawił się cień uśmiechu. – Historyku.
Uniósł zakutą w stal pięść i otworzył ją powoli. Na ten znak oddział Czerwonych Mieczy ruszył galopem w stronę brodu. Tylko Mesker obrzucił po drodze Duikera złowrogim spojrzeniem.
Do doliny dotarło już blade światło jutrzenki. Nieprzenikniony obłok pyłu, który unosił się nad Sekalą, spłynął na słabym wietrze i zawisł nieruchomo nad samym brodem, zasłaniając go całkowicie.
– Niezły pomysł – mruknął Duiker.
– To Sormo – wyjaśnił kapral Przechył. – Mówią, że obudził duchy ziemi i powietrza. Spały od stuleci, gdyż nawet plemiona zapomniały już o podobnej magii. Czasami można poczuć ich zapach.
Historyk zerknął na młodzieńca.
– Zapach?
– Tak jak wtedy, gdy przewróci się wielki kamień. Czuje się chłodną woń stęchlizny. – Wzruszył ramionami. – Coś w tym rodzaju.
Przez umysł Duikera przemknęła wizja Przechyła w wieku chłopięcym – zaledwie kilka lat młodszego niż teraz. Przewracał kamienie. Miał do zbadania cały świat, spowity w kokonie pokoju.
– Znam ten zapach, Przechył – rzekł z uśmiechem na ustach. – Powiedz mi, czy te duchy mają wystarczającą siłę?
– Sormo mówi, że są zadowolone. Chcą się bawić.
– Zabawa duchów to koszmar dla ludzi. Miejmy nadzieję, że ją potraktują poważnie.
Duiker wrócił do obserwacji wydarzeń. Masa uchodźców opuściła wyspę i ruszyła brodem ku południowemu brzegowi i bagnistemu kanałowi dawnego koryta. Brakowało dla nich miejsca i tłum wylewał się na położone dalej wzgórza. Garstka ludzi weszła do rzeki na południe od brodu i wpływała powoli w jej nurt.
– Kto jest odpowiedzialny za uchodźców?
– Ludzie z Klanu Wrony. Coltaine oddelegował do tej roboty swoich Wickan. Uchodźcy boją się ich tak samo jak Apokalipsy.
I Wickan też nie można przekupić.
– Tam, historyku!
Przechył wskazał na wschód.
Nieprzyjacielskie oddziały, między którymi przedostał się nocą Duiker, ruszyły przed siebie. Po prawej stronie szła piechota z Sialku i Hissaru, po lewej nacierali hissarscy lansjerzy, a środkiem gnali tithańscy jeźdźcy. Kawaleria pomknęła naprzód, ku umocnieniom Klanu Łasicy. Na jej spotkanie pomknęli konni wickańscy łucznicy, wspierani przez lansjerów. Okazało się jednak, że był to tylko wybieg. Hissarczycy i Tithanie zawrócili na zachód, nim zwarli się z nieprzyjacielem. Jednakże ich dowódcy źle ocenili odległość i znaleźli się w zasięgu wickańskich łuczników. Zafurkotały strzały. Jeźdźcy i konie zwalili się na ziemię.
Potem wickańscy lansjerzy odpowiedzieli gwałtowną szarżą i wróg pośpiesznie wycofał się na poprzednio zajmowane pozycje. Duiker przyglądał się z zaskoczeniem, jak część lansjerów zeskakuje z koni, osłaniana przez łuczników. Dobijali rannych nieprzyjaciół, zabierając im skalpy i ekwipunek. Pojawiły się sznury. Po paru minutach Wickanie wrócili do szeregów, wlokąc zabite konie, a także kilka rannych wierzchowców, które udało im się złapać.
– Wickanie będą mieli mięso – zauważył Przechył. – Skóry też się im przydadzą. Tak samo jak kości, ogony, grzywy, zęby...
– Rozumiem, w czym rzecz – przerwał mu tę wyliczankę Duiker.
Nieprzyjacielska piechota nie przerywała powolnego marszu. Hissarczycy i Tithanie odzyskali równowagę i ponownie ruszyli naprzód, tym razem ostrożniej.
– Na wyspie jest stary mur – zauważył Przechył. – Moglibyśmy się na niego wdrapać, żeby lepiej wszystko widzieć. Ale można tam się dostać wyłącznie po grzbietach bydła. To nie takie trudne, jakby się zdawało. Trzeba tylko cały czas pozostawać w ruchu.
Duiker uniósł brwi.
– Daję słowo, historyku.
– No dobra, kapralu. Prowadź.
Ruszyli oznakowaną sznurami drogą na zachód, w stronę brodu. Przez stare koryto rzeki prowadził drewniany mostek, wzmocniony nowymi podpórkami przygotowanymi przez saperów. Pozostawiono wolne przejście, by pozwolić konnym posłańcom przemieszczać się w obie strony, lecz poza tym tu również panował chaos. Duiker trzymał się blisko za Przechyłem, który, klucząc i tańcząc, przepychał się na most, za którym znajdowała się wyspa i tysiące sztuk bydła.
– Skąd wzięliśmy to stado? – zapytał historyk, gdy już byli na moście.
– W większej części kupiliśmy – odparł kapral. – Coltaine i jego klany zgłosili pretensje do ziem w okolicy Hissaru, a potem zaczęli skupywać bydło, konie, woły, muły, kozy, praktycznie wszystko, co ma cztery nogi.
– A kiedy właściwie to zrobili?
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.