nie chodzi o sprawę Seleny...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

.. – Głos się jej załamał.
Czekałem.
– Już rozmawiałam z porucznikiem Sturgisem – podjęła znów po
chwili. – Mówił, że nie ma żadnych postępów. Dzwonię do pana, bo...
Właściwie nie wiem dlaczego... Chyba jest mi przykro, że marnuję panu
czas, doktorze.
– Nie marnuje pani.
– Och, naprawdę przepraszam. Sama nie wiem, co robię.
– Przeszła pani przez coś, czego większość ludzi nie potrafi nawet
pojąć.
Cisza; kiedy w końcu się odezwała, głos miała cichy i ochrypły.
– Ja chyba... Chodzi mi o to... Doktorze Delaware, cały czas myślę o
tym spotkaniu. Na policji. Moi chłopcy... Na pewno wyszliśmy na
zwariowaną zepsutą rodzinę. A tak nie jest.
– Wszystko było w porządku – próbowałem ją uspokoić.
– Tak?
– Tak.
– Widywał pan innych ludzi w mojej... sytuacji.
– Bardzo wielu. Nie ma żadnych reguł. Długa pauza.
– Dziękuję. Po prostu... zależało mi, żeby pan zrozumiał, że jesteśmy
zupełnie normalnymi, zwykłymi ludźmi. Wiem, że to brzmi absurdalnie.
Dlaczego miałabym pana o czymś przekonywać?
– Stara się pani zapanować nad sytuacją.
– Co jest niemożliwe.
– Mimo wszystko czasem dobrze spróbować. U synów widziałem
przywiązanie i miłość. Do pani i do Seleny.
Szloch jak grom wstrząsnął głośnikiem słuchawki. Zaczekałem, aż
ucichnie.
– Naprawdę nie wiem, co mogłam zrobić inaczej – załkała. – To znaczy
z Seleną. Może gdyby Dan nie umarł. Był takim dobrym ojcem. Dostał
guza mózgu. Nie ze swojej winy, nie palił, nie pił, nie... To się po prostu
stało. Powinnam to chyba jakoś wytłumaczyć Selenie. Była taka młoda,
myślałam... – Syczący wdech. – Ona straciła ojca, a ja miłość swojego
życia. Potem wszystko się posypało.
– Bardzo mi przykro. Cisza.
– Pani Green–Bass, śmierć Seleny nie miała związku z utratą ojca. –
Może to i kłamstwo, ale kogo to obchodzi?
– A więc z czym?
– Cóż, jeszcze jedna z tych rzeczy, których nie da się wytłumaczyć.
– Ale gdyby się nie przeprowadziła do LA. – Ochrypły śmiech. –Gdyby
to, gdyby tamto, gdyby tylko, powinnam, mogłam... Zupełnie mnie od
siebie odsunęła.
– W ten czy inny sposób dzieci od nas odchodzą– powiedziałem. –Jeśli
nie geograficznie, to psychologicznie.
W głowie błysnęły mi wspomnienia własnej podróży przez kraj, kiedy
miałem szesnaście lat.
Długie myślniki pustyni i torów. Budki z hamburgerami. Wytrącający z
uśpienia zarys miasta. Perspektywy nowego życia, ekscytujące i
przerażające.
– Prawda – szepnęła Emily Green–Bass. – To chyba konieczne.
– Tak. Ludzie, którzy zostają w miejscu, często karłowacieją.
– Tak, tak. Selena robiła dokładnie to, co chciała. Zawsze. Uparte
dziecko. Wyznaczała sobie cel i do niego dążyła. Dlatego tak trudno mi
myśleć, że ktoś ją... pokonał. Mała osóbka z wielką osobowością.
Pięćdziesiąt pięć kilo. – Łzy. – To było moje maleństwo, doktorze.
– Tak mi przykro.
– Wiem... wydaje się pan dobrym człowiekiem. Jeśli czegoś się
dowiecie, czegokolwiek, zadzwoni pan do mnie?
– Oczywiście.
– Tak, przepraszam, głupie pytanie. Ale mam ich strasznie dużo.
Skończyłem konsultację, pisałem właśnie podsumowanie, kiedy
zadzwonił Milo.
– Gotowy na wykwintny obiad? Piętnasta.
– Pora trochę nieodpowiednia.
– Nazwijmy to przekąską. Umówiłem się z Reedem za pół godziny, na
jego prośbę.
– Co jest?
– Nagrał mi się na pocztę, nie powiedział. Chłopak wydaje się trochę
podekscytowany.
– Będę – obiecałem. – Curry i jakieś tandoori?
– Nie, pizza. Młody potrzebuje różnorodności. I miejsca, gdzie nie
znajdzie go brat.
„Różnorodnością” była wielka jak stodoła pizzeria Pizza Palazzo na
Venice przy Sawtelle. Siedziało się przy piknikowych stołach, na ławach.
Sala prawie pusta, nabrzmiała wspomnieniami nieświeżego sera. Prócz nas
tylko kierowcy ciężarówki zajmującej pół parkingu. Dwie wielkie pizze
dla dwóch wielkich facetów.
Ciszę przerywały popiskiwania rzędu gier wideo pod przeciwległą
ścianą. Nieużywane maszyny domagały się uwagi.
Milo i ja przyjechaliśmy o tej samej porze. Na parkingu nie
zauważyliśmy czarnego camaro, ale Moe Reed był w środku, znów w
marynarce i krawacie. Z kiepsko udawanym spokojem siedział nad
szklanką piwa korzennego.
– Nowa fura, młody? – spytał Milo.
– Słucham?
– Nie widziałem nic czarnego, lśniącego i chevy.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.