Pozostawił to bez komentarza...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


- W porządku, powiedzmy, że ci wierzę. Tak więc zechciej mi wyjaśnić, dlaczego chcesz, żebym się dowiedziała, do kogo należy ten samochód.
- To sprawa osobista. Pamiętasz? Ja płacę, robisz to dla mnie, sprawa osobista.
Cingle powoli wstała i wzięła się pod boki. Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem. W przeciwieństwie do Olivii Matt nie jęknął na głos, ale może zrobił to w myślach.
- Potraktuj mnie jak swojego spowiednika - zaproponowała. - Spowiedź dobrze robi duszy, wiesz.
- Tak - mruknął Matt. - Wiara. Oto co przychodzi na myśl. - Wyprostował się. - Zrobisz to dla mnie?
- Się zrobi. - Przyglądała mu się jeszcze przez chwilę. Matt wytrzymał jej wzrok. Potem usiadła i znów położyła nogi na biurku. - Ten numer z braniem się pod boki. Zwykle Powala facetów.
- Jestem z kamienia.
- Hm, cóż, to część problemu.
- Cha, cha.
Znów obrzuciła go dziwnym spojrzeniem.
- Kochasz OliviÄ™, prawda?
- Nie zamierzam tego z tobą omawiać, Cingle.
- Nie musisz odpowiadać. Widziałam was razem.
- Zatem wiesz.
Westchnęła.
- Podaj mi jeszcze raz ten numer rejestracyjny.
Zrobił to. Tym razem Cingle go zanotowała.
- To nie powinno zająć mi więcej niż godzinę. Zadzwonię na twoją komórkę.
- Dzięki.
Ruszył do drzwi.
- Matt?
Odwrócił się do niej.
- Mam trochę doświadczenia w takich sprawach.
- Nie wÄ…tpiÄ™.
- Otwieranie tych drzwi - Cingle podniosła rękę, w której trzymała kartkę z zanotowanym numerem rejestracyjnym - jest jak próba przerwania bójki. Kiedy zaczniesz, nie wiadomo, co może się zdarzyć.
- O rany, Cingle, to naprawdÄ™ subtelne.
Rozłożyła ręce.
- Przestałam być subtelna w dniu, kiedy osiągnęłam dojrzałość płciową.
- Po prostu zrób to dla mnie, dobrze?
- Dobrze.
- Dziękuję.
- Gdybyś jednak - wycelowała w niego palec - miał ochotę pociągnąć to dalej, chcę, abyś mi obiecał, że pozwolisz sobie pomóc.
- Nie będę tego ciągnął - odparł, ale wyraz jej twarzy świadczył, że ani trochę mu nie wierzyła.
Matt właśnie wjeżdżał do swojego rodzinnego Livingston, kiedy znów odezwała się jego komórka. Jamie Suh, asystentkę Olivii, w końcu do niego oddzwoniła.
- Przykro mi, Matt, ale nie mogę znaleźć nazwy hotelu.
- Jak to możliwe? - warknął bezmyślnie.
Zapadła długa cisza. Próbował wycofać się rakiem.
- Przypuszczałem, że chyba zwykle mówi, gdzie się zatrzyma. Na wszelki wypadek.
- Ma telefon komórkowy.
Nie miał pojęcia, co powiedzieć.
- I przeważnie - dodała Jamie - to ja rezerwuję jej pokój w hotelu.
- Tym razem nie?
- Nie. - I pospiesznie dorzuciła: - Jednak nie ma w tym nic niezwykłego. Olivia czasem robi to sama.
Nie wiedział, co o tym myśleć.
- Miałaś dziś od niej jakąś wiadomość?
- Dzwoniła rano.
- Czy powiedziała, gdzie będzie?
Znów zapadła cisza. Matt wiedział, że jego zachowanie przekracza to, co można by uznać za zwykłe mężowskie zainteresowanie, ale doszedł do wniosku, że warto zaryzykować.
- Powiedziała tylko, że ma kilka spotkań. Nic konkretnego.
- W porządku, gdyby zadzwoniła...
- Powiem, że jej szukasz.
Jamie się rozłączyła.
Znów coś sobie przypomniał. Kiedyś okropnie pokłócił się z Olivią. Była to jedna z tych zawziętych sprzeczek, podczas których wyciągasz rozmaite idiotyzmy, dobrze wiedząc, że nie masz racji. Wybiegła z płaczem i nie dzwoniła przez dwa dni. Całe dwa dni. Kiedy do niej dzwonił, nie odbierała. Szukał jej, ale nie mógł znaleźć. Miał dziurę w sercu. Teraz przypomniał to sobie. Na myśl o tym, że ona może już nigdy do niego nie wrócić, czuł tak straszny ból, że ledwie mógł oddychać.
Kiedy dotarł do domu, inspektor budowlany właśnie kończył inspekcję.
Dziewięć lat temu Matt wyszedł z więzienia po odsiedzeniu czterech lat za zabicie człowieka. Teraz, jakkolwiek niewiarygodne mogłoby się to wydawać, zamierzał kupić dom, zamieszkać w nim z ukochaną kobietą i wychować dziecko.
Potrząsnął głową.
Dom był jednym z wielu podmiejskich budynków wzniesionych tu w 1965 roku. Jak większość Livingston postawiono je na terenie dawnej farmy. Wszystkie domy były do siebie podobne, ale jeśli to zniechęcało Olivię, dobrze ukrywała swoje odczucia. Spojrzała na dom niemal z nabożnym podziwem i szepnęła: „Jest idealny". Jej entuzjazm rozwiał wszelkie wątpliwości, jakie Matt mógł mieć w kwestii powrotu.
Teraz stał tam, gdzie niebawem miał powstać podjazd i usiłował sobie wyobrazić, jak będzie tu mieszkać. Czuł się dziwnie. Już nie był częścią tego miejsca. Nie wiedział o tym, dopóki... No cóż, dopóki nie spotkał Olivii. Teraz wrócił.
Na ulicy zatrzymał się radiowóz. Wysiedli z niego dwaj mężczyźni. Pierwszy był w mundurze. Młody i postawny. Obrzucił Matta podejrzliwym spojrzeniem. Drugi był po cywilnemu.
- Cześć, Matt - odezwał się ten w brązowym garniturze. - Dawno cię nie widziałem.
Rzeczywiście dawno, co najmniej od szkoły średniej, ale natychmiast poznał Lance'a Bannera.
- Cześć, Lance.
Obaj policjanci jednocześnie zatrzasnęli drzwi samochodu, jakby długo to ćwiczyli. Umundurowany założył ręce na piersi i milczał. Lance podszedł do Matta.
- Wiesz co - powiedział Lance. - Mieszkam przy tej ulicy.
- NaprawdÄ™?
- NaprawdÄ™.
Matt nic nie powiedział.
- Teraz jestem detektywem.
- GratulujÄ™.
- Dzięki.
Jak długo znał Lance'a Bannera? Co najmniej od drugiej klasy. Nigdy nie byli przyjaciółmi ani wrogami. Przez trzy kolejne lata grali w tej samej drużynie. W ósmej klasie mieli razem lekcje wychowania fizycznego, a później wspólną pracownię. Szkoła w Livingston była spora - uczęszczało do niej po sześćset dzieci z każdego rocznika. Po prostu obaj obracali się w różnych kręgach.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.