Kiedy mężczyzna zbliżył się, Shan siedział samotnie przy grupie głazów, za którą ukryli się pozostali...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Przybysz niósł na ramieniu płócienny worek. Na szyi miał dwa amulety. Przy­stanął gwałtownie i zerknął z ukosa na Shana.
- Cześć, Chińczyku.
- Cieszę się, że to ty, Merak.
Naczelnik ragyapów skinął głową, jak gdyby zrozumiał.
- Nigdy nikt inny nie prosił o zaklęcia, prawda? - zapytał Shan.
Merak położył torbę na ziemi i oparł się o skałę obok Sha­na, z dłonią zaciśniętą na amuletach. Wydawało się, że czuje ulgę, iż został odkryty.
- Ale kto by w to uwierzył? Nieczęsto ragyapa ma szansę dokonać wielkiego czynu.
- Co dla niego robisz?
- Demon potrzebuje wiele wypoczynku. Trzeba go chronić, kiedy odpoczywa. Bałem się, że jeśli ja go znalazłem, mogą go też znaleźć inni.
- Jak długo to trwa?
- Ten bękart Xong De, dyrektor kopalń, nie dał zgody mojemu siostrzeńcowi na pracę u Amerykanów.
- Luntok - domyślił się nagle Shan. - Twój siostrzeniec to Luntok? Ten, który wspina się po górach?
- Tak - odparł Merak z wyraźną dumą. - On ma zamiar wejść na Czomolungmę, wiesz.
- Ale jak dostał tę pracę, skoro nie dano mu pozwolenia?
- Xong umarł. Ludzie mówią, że to robota Tamdina. Uwie­rzyłem w to, bo później Tybetańczyków przyjęto do kopalni. Luntok wkrótce dostał pozwolenie. Chciałem złożyć daninę Tamdinowi. Wiedziałem, że mieszka w wysokich górach. Ob­serwowałem. Potem, kiedy Luntok znalazł jego dłoń, wiedzia­łem już, gdzie szukać. Znam nasze sępy. One znajdują poży­wienie na wysokich szczytach. Ten ptak upuścił dłoń blisko kopalni. Kiedy ją porwał, musiał się szybko zorientować, że to nie jest coś jadalnego, i zaraz potem ją wypuścił.
- Co oznaczało, że Tamdin musiał być w grocie w pobliżu kopalni.
Merak energicznie skinął głową.
- Z początku bałem się, że mu przeszkodziłem. Dotkną­łem jego złotej skóry. Ale kiedy poczułem jego moc, uświado­miłem sobie, co zrobiłem, i uciekłem.
- Ale wróciłeś, z zaklęciami przebaczenia. I pomagałeś od tamtego czasu.
- Był ciężko ranny, widziałem to. Stracił dłoń, walcząc z tym ostatnim diabłem. Tak wiele stoczył bitew. Odniosłem mu dłoń i przyniosłem zaklęcia, ale wiedziałem, że potrzebuje wypoczynku. Sprowadziłem je, żeby go strzegły, kiedy leczy się z ran. Od tamtej pory zanoszę tam jedzenie i wodę.
- Jedzenie i wodę?
- Znam różnicę między demonami i stworzeniami z krwi i kości.
- Dlaczego miałbyś potrzebować modlitw dla ochrony przed nimi, jeżeli są twoje?
- Nie są moje. Kupiłem je od pasterza. Teraz należą do Tamdina.
Shan przyglądał mu się z jakimś niejasnym, ale wzmaga­jącym się uczuciem. Z przerażeniem.
- Chcesz pójść tam ze mną? - zapytał.
Merak podniósł torbę i smętnie pokręcił głową.
- Wiem, że musisz to zrobić, Chińczyku. Ludzie opowia­dają, jak przywołałeś Tamdina. Nie możesz zawrócić.
Wskazując w dół ścieżki, powiedział mu o zamaskowanym wejściu w głębi małego wąwozu, po czym na odchodnym raz jeszcze pokręcił głową.
- Nie chcę być przy tym, jak Chińczyk spróbuje tam wejść. Lepiej byś zrobił, idąc ze mną. Lubiłem cię.
Kiedy znaleźli wąwóz, Shan przyjrzał się swoim towarzy­szom.
- Sierżancie - powiedział, wskazując Jigme. - Noga znów mu krwawi. Musisz ją zabandażować. - Oderwał skraj swej koszuli i podał go Fengowi.
W pierwszej chwili zdawało się, że Feng go nie słyszy. Wpatrywał się nerwowo w głąb wąwozu. Potem odwrócił się i zmarszczył brwi.
- Myślisz, że boję się demona?
- Nie. Myślę, że jego noga krwawi.
Feng chrząknął i poprowadził Jigme do płaskiej skały przy wylocie gardzieli. Shan i Yeshe ruszyli wąwozem, który zwę­żał się w mały korytarz i niespodziewanie wychodził na otwartą przestrzeń.
Gdy tylko Shan wynurzył się z wąwozu, bestie zaatako­wały.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.