Zaraz po dziewiątej, kiedy Paul jechał autostradą w kie­runku centrum, żeby dostarczyć nowy komplet wypełnio­nych formularzy do biura...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Nie parskał, nie krztusił się, po prostu tłoki przestały pracować. Kiedy samochód wytracał szybkość, zablokował się układ kierowniczy. Z obu stron samochody jechały z prędkością większą niż dozwolona, zwłaszcza przy takiej pogodzie. Paul manewrował przez dwa pasy, w kierunku prawego skraju jezdni. W każdej sekundzie oczekiwał pisku hamulców i czuł już, jak zderza się z innym wozem, ale, co zdumiewające, zdołał uniknąć kolizji. Zmagając się z kierow­nicą, doprowadził pontiaca do zatoczki.
Odchylił się w tył na siedzeniu i zamknął oczy, czekając, aż odzyska panowanie nad sobą. Kiedy ochłonął, przekręcił kluczyk w stacyjce, ale zapłon nie zareagował; akumulator nie miał energii. Spróbował jeszcze parę razy, potem dał za wygraną.
Zjazd z autostrady znajdował się powyżej, a stacja obsłu­gi - niecałą przecznicę stąd. Paul doszedł tam w dziesięć mi­nut.
Warsztat pełen był klientów i właściciel nie mógł wysłać swojego pomocnika - chłopaka imieniem Corky, wysokie­go, rudowłosego i o szczerym spojrzeniu - dopóki strumień oczekujących nie zmalał do małej strużki, tuż przed dziesią­tą. Potem Paul i Corky podjechali ciężarówką-holownikiem do unieruchomionego pontiaca.
Próbowali zapalić silnik z rozpędu, ale akumulator nie mógł utrzymać napięcia, więc odholowali samochód na sta­cję.
Corky obiecał uruchomić wóz w ciągu pół godziny, są­dząc, że wystarczy zmienić akumulator, jednak awaria była poważniejsza - uszkodzenie układu elektrycznego - i czas naprawy znacznie się wydłużył.
I tak Paul został uziemiony na trzy godziny. Wreszcie, o pierwszej trzydzieści, zaparkował przywróconego do życia pontiaca przed biurem agencji adopcyjnej.
Alfred O’Brian wyszedł z holu recepcji, żeby przywitać Paula. Miał na sobie świetnie skrojony brązowy garnitur, starannie wyprasowaną kremową koszulę, beżową chustecz­kę w kieszonce na piersiach marynarki i dokładnie wypole­rowane brązowe buty. Wziął podanie z zastrzeżeniem, że nie może obiecać, iż uda mu się dopełnić wszystkich formalności przed najbliższym posiedzeniem komisji.
- Postaramy się zrobić, co w naszej mocy - zapewniał Paula. - Przecież tyle panu zawdzięczam! Jednak na niektó­re sprawy nie mamy większego wpływu. Uzależnieni jeste­śmy od ludzi spoza naszego biura, którzy przeprowadzają weryfikacje, a więc musimy zastosować się do ich rozkładu zajęć. Prawdopodobnie podanie państwa trafi dopiero na drugie wrześniowe posiedzenie. Strasznie mi przykro z tego powodu, panie Tracy, bardziej niż mogę wyrazić. Naprawdę. Gdyby nie zaginęły państwa dokumenty we wczorajszym ba­łaganie...
- Proszę się tym nie martwić - poprosił Paul. - To nie pana wina. Carol i ja czekamy już tak długo na adopcję dziecka, że dwa tygodnie nie mają większego znaczenia.
- Kiedy dokumenty państwa trafią do komisji, sprawy potoczą się szybko i przybiorą pozytywny obrót - oświad­czył O’Brian. - W swojej praktyce nigdy nie zetknąłem się z małżeństwem, które bardziej nadawałoby się do roli rodzi­ców niż państwo. I to zamierzam powiedzieć komisji.
- Doceniam to - odrzekł Paul.
- Jeśli nie zdążymy na środowe posiedzenie, a zapew­niam, że zrobimy, co w naszej mocy, nastąpi tylko nieznacz­ne opóźnienie. Nie ma powodu do niepokoju. Po prostu pech.
 
Doktor Brad Templeton był świetnym weterynarzem. Jednak według Grace, biorąc pod uwagę jego wygląd, bardziej pasował do wiejskiej praktyki, gdzie leczyłby konie i zwierzęta gospodarskie niż koty czy psy. Był potężnym męż­czyzną mającym ponad metr dziewięćdziesiąt i ważącym po­wyżej stu kilogramów, o rumianej, przyjemnej twarzy. Gdy wyciągnął Arystofanesa z podróżnego koszyka, kot przypo­minał maskotkę w jego olbrzymich dłoniach.
- Nie wygląda na schorowanego - powiedział Brad, sa­dzając Ariego na stole.
- Dzieje się z nim coś dziwnego: niszczy meble, psoci, wspina się, gdzie popadnie, czego nigdy przedtem nie robił - wyjaśniała Grace.
Brad zbadał Ariego, szukając powiększonych gruczołów i opuchniętych stawów. Kot bez protestów poddawał się wszelkim zabiegom, włącznie z mierzeniem temperatury.
- Nie ma powodu do niepokoju.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.