przywitać się z załogą “Krasuli” i wonną, mocną kawą jej kapitana...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


Na pokładzie “Trolla” zobaczyłem dwóch obcych.
- Ahoj na “Trollu”! - zawołałem. - Czy to panowie nabyli jacht od mego przyjaciela?
Spojrzeli podejrzliwie, lecz twarze zaraz pojaśniały:
- Witamy sternika “Krasuli”! Ponoć na Śniardwach jest pan nie do pobicia?!
- Przesada. Panowie, mając tak wspaniały jacht...
- Jaki on nasz? Dzierżawimy “Trolla” podobnie jak Batura.
“Jerzy dzierżawił »Trolla«, czyli mógł go dostać już z zamontowanym sonarem. A ja
podejrzewałem, że to jego pomysł! Co tam, najwyżej uroczyście go przeproszę, w której
to czynności ostatnio nabieram wprawy!” - pomyślałem.
- Batura nawiał! - zakrzyknąłem podchodząc do “Krasuli”. Ale okazało się, że już o
tym wiedzą. Mądre, choć poszkodowane na uzębieniu dziewczę od Zenka zaliczyło dwa
honoraria za jeden komunikat! Jednak bardziej od nieobecności Batury denerwowała
pana Tomasza i Zosię absencja - i to całonocna - Jacka.
Moją uwagę, że dumny chłopak musi odreagować w sposób właściwy swemu wiekowi
klęski, które na niego spadły, uciszył krzyk szefa:
- Inaczej byś mówił, gdybyś sam miał dzieci!
Zamilkłem zdumiony, bo jako żywo nie słyszałem, by takowe posiadał mój przełożony.
Pan Tomasz sam widocznie zorientował się, że w opiekuńczej trosce o siostrzeńca
nieco się zagalopował, po chwili odezwał się bowiem, a właściwie zanucił pogodnym
tonem:
- Prosto w naszą sieć idzie sobie śledź...
Zrozumiałem, że od tej chwili, jak przystało na cierpliwych rybaków, pogrążamy się w
oczekiwaniu, aż śledź, przepraszam, Batura, zaplącze się w sieć, a jej pływak,
przepraszam, dyrektor Marczak, nas o tym zawiadomi.
- Zosieńko - zanuciłem na melodię “śledzia” - kaweńkę nam daj!
128
- Przy tak wyjątkowej okazji może znajdzie się i szczypta zielonej herbaty? -
uśmiechnęło się przeurocze dziewczę.
I tak zostałem otulony wonnym woalem zielonej herbaty. Pan Tomasz z równą
rozkoszą wtulał nos w parującą filiżankę kawy. Zosia bulgotała przez słomkę w
szklaneczce coli... Sielanka!
Tymczasem ktoś przepychał się przez tłum żeglarzy i wczasowiczów na nabrzeżu.
Spojrzeliśmy w tę stronę z niesmakiem, który szybko ustąpił zaniepokojeniu.
Roztrącającym ludzi był bowiem Jacek! Jakieś źdźbła we włosach i wygniecione,
poplamione dżinsy źle świadczyły o sposobie, w jaki spędził noc.
Zatupotał na pomoście, poślizgnął i wyładował przed “Krasulą” w pozycji, którą
przewidział poeta pisząc: ,,Przybieżał goniec i padł przed nim czołem!”
- Gonimy!... Bo już po skarbie... Batura!...
- Halali! - zakrzyknął pan Tomasz głosem myśliwego mknącego na koniu za jeleniem,
gdy psy gończe osaczą zwierza.
- Habet! - mruknąłem i skinąłem w dół kciukiem, niczym rzymski cezar skazujący
rannego gladiatora na dobicie.
W ten sposób okazaliśmy rozległość naszej wiedzy i lekceważenie dla naszego rywala.
- Co im? - zdumiony Jacek podciągnął się na wancie.
- Sukces trochę - zatoczyła Zośka palcem kółeczko na skroni - oszołomił.
- Jaki sukces? - jej brat szarpnął ze złością linkę. - Przecież Batura pryska ze skarbem
Hasan-beja!
- A dyć wimy, panocku! - swobodna myśl szefa uniosła się znad Mikołajek ku
szczytom Tatr.
- Wita i nic nie robita?... - wrzasnął juhas Jacek z rozpaczą.
- Bo co tu robić? Gonić i nie mieć prawa go zatrzymać - odkrzyknąłem. - Zastanów się,
chłopie. A tam gdzie on jedzie...
- Jedzie, Batura, jedzie! Konika wiezie, wiezie... - zabulgotał radośnie znad kawy głos
szefa.
- Już na niego czekają właściwi ludzie na wszystkich przejściach...
- Jakich przejściach? - Jacek spoważniał.
Ja cieszyłem się nadal:
- Nie mówię o przejściach jako o przeżyciach. Chodzi o przejścia graniczne. Polsko-
niemieckie konkretnie.
Chłopcem aż rzuciło o wanty:
- O rany! Przecież on nawiewa do Szwecji!
Teraz rzuciło nami:
- Co takiego?!
- Skąd wiesz?!
Jacek westchnął z politowaniem:
- Promem. Wiem, bo powiedział do tej hrabianki: “Nie denerwuj się. Jeszcze kucyk się
wybryka, zanim go załadujemy na prom.” Rozmawiali po niemiecku. Na stacji
benzynowej, kiedy tankowali.
- Na której stacji? - spytał pan Tomasz.
- A da wujek spokój! - poniosło chłopaka. - Na właściwej!
Miał rację! Liczy się tylko sens zdobytej informacji. Masa nieistotnych dla sprawy
szczegółów, których wymagał w relacjach szef i mnie już parę razy zdenerwowała. Nie
129
zapytałem dlatego, jak chłopak dowiedział się o “wypasaniu kucyka” i promie, skoro nie
zna niemieckiego, a na sam jego widok Batura zamilkłby na amen, nie zaś zdradzał
plany ucieczki.
Ośmieszył nas Batura po raz kolejny, ale to już naprawdę ostatni!
- Brawo, Jacek! Dawaj mapę!
- Po co ci mapa? - zdziwił się szef. - Nawet gdybyś wycisnął ostatni dech z Rosynanta,
to nie dogonisz ich przed portem. Łap za komórkowiec. Marczak przez telefon cię nie
pożre, a dopomoże tym chętniej, że pasjami lubi, jak jego podwładni popełniają błędy,
które może łaskawie naprawić. Batura nie odpłynie promem!
Podniosłem głowę znad mapy:
- Bo do niego nie dojedzie! Teraz powinien być gdzieś przed Elblągiem. Jeszcze mamy
czas!
- Na co? - zaciekawił się życzliwie pan Tomasz. - Pomachamy skrzydełkami i
polecimy? Mówię ci, dzwoń!
Zaśmiałem się:
- Jeszcze zdążę dać szansę dyrektorskiej łasce! Na początek rzeczywiście spróbujemy
lotu. W “Gołębiewskim” jest śmigłowiec.
- Koszta! - jęknął szef.
- Panie Tomaszu! Jeśli odzyskamy skarb o takiej wartości, to sądzę, że nasze
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.