- Vierbein - powiedział po jakimś czasie - teraz możecie mi nareszcie dowieść, że naprawdę jesteście dobrym żołnierzem...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Będę rad, jeżeli się wam to uda.
 
Pułkownik Luschke stał w kościele, rozkraczywszy nieco nogi, z pochylonym naprzód tułowiem, jak gdyby opierał się o po­ręcz. Tam gdzie stał, mieścił się kiedyś ołtarz. Teraz na tym miejscu syczał palnik acetylenowy.
Luschke patrzył w biały żar wżerający się w żelazną płytę. Żołnierze w okularach ochronnych pracowali gorliwie. Obecność dowódcy wpływała na przyśpieszenie tempa ich pracy.
Jak zawsze elastycznym krokiem przemaszerował przez obszer­ną halę, zapchaną pojazdami i maszynami, kapitan Witterer. Ustawił się obok pułkownika, naprzeciwko palnika, i dziarsko przyłożył rękę do daszka czapki, - Kapitan Witterer melduje się na rozkaz.
Luschke dotknął dwoma palcami skroni, patrzył dalej na deszcz iskier. W skrytości ducha żal mu było żołnierzy tego warsztatu. Wiedział, że go przeklinali, bo często przebywał w ich rejonie, a sama jego obecność automatycznie zwiększała ich wy­siłki. Nigdzie zaś nie spotykało się go tak często jak tutaj.
- Kapitan Witterer melduje się na rozkaz! - zameldował się powtórnie nowy dowódca trzeciej baterii.
- Uważa pan, że źle słyszę? - zapytał pułkownik nie pod­nosząc wzroku.
Witterer pośpieszył z zaprzeczeniem. Stał jeszcze przez krótką chwilę w pozycji na baczność, potem przybrał ostrożnie postawę "spocznij" postanawiając odczekać.
Luschke, ciągle jeszcze zapatrzony w syczące płomienie, uśmiechnął się nieznacznie. Żołnierze jego warsztatu nie wie­dzieli, dlaczego tak często wśród nich przebywa - nie mogli tego wiedzieć. Przebywał tu najczęściej nie ze względu na nich, przyciągał go jak magnes stary, zrujnowany kościół. Był w nim odblask wielkości i ciszy, związanych nieodłącznie z tym po­deptanym, porozrywanym, pooranym bruzdami śmierci kawał­kiem ziemi.
Pułkownik podniósł wolno głowę; wydawało się, że zaczyna się przyglądać badawczo otaczającym go żołnierzom. Żaden z nich nie miał odwagi spojrzeć na niego, wszyscy pochylili się jeszcze bardziej nad swoją pracą. Witterer uznał za wskazane wrócić do postawy na baczność.
Ale Luschke patrzył w górę ponad ściany, tam gdzie łuki pozbawione okien strzelały w otwarte smutne niebo. Miał wra­żenie, że jakiś zmarły na próżno wyciąga swe olbrzymie ręce ku Bogu.
Potem odwrócił się gwałtownie, zrobił dwa kroki w kierunku Witterera i zapytał: - Ile czasu potrzebuje pańska bateria, żeby być gotowa do marszu?
- Czterdzieści dwie minuty - odpowiedział Witterer bez na­mysłu.
- Skąd pan wie o tym z taką dokładnością?
- Na podstawie ćwiczeń, panie pułkowniku. Trzy dni temu bateria potrzebowała na to prawie godziny. Wczoraj doszliśmy do czterdziestu dwóch minut. Chcę jednak doprowadzić do maksi­mum trzydziestu minut.
- Czy jest pan przekonany, panie kapitanie Witterer, że chło­paki nie nabiły pana w butelkę?
- Ależ oczywiście. Meldunki, które otrzymałem...
- ...zostały przez pana sprawdzone?
- Częściowo tak.
- Częściowo! - Luschke, zadowolony, roześmiał się. - Nigdy pan nie dojdzie, jakimi kruczkami chłopaki się posługują. W każdym razie nie uda się to panu. Pański Soeft na przykład potrzebuje dla swych zapasów całej kolumny przewozowej.
- Ale kapral Soeft zameldował już po dwudziestu pięciu mi­nutach pełną gotowość marszową swojej kolumny. Mnie osobi­ście, a raczej szefowi baterii.
- Tylko tak dalej - powiedział Luschke z ironią - a teore­tycznie będzie pan mógł to zrobić w ciągu dziesięciu minut. W każdym razie, panie kapitanie Witterer, powinien pan spróbo­wać uruchomić swój kram w ciągu dwóch do trzech godzin. Po dłuższej ciszy pierwszy wymarsz bywa zwykle nieco trudny, ale kiedy już raz mechanizm wojny wprawi się w ruch, trudność polega niemal wyłącznie na tym, żeby go znowu zatrzymać.
- Tak jest, panie pułkowniku - powiedział Witterer udając, że zrozumiał wszystko, co jego dowódca przed chwilą tu wy­wodził.
Pułkownik odwrócił się i podszedł do jednego z filarów stoją­cych w głębi. Witterer pośpieszył za nim. Stanąwszy pod filarem Luschke powiedział: - Panie kapitanie, proszę w ciągu trzech dni przygotować się wraz ze swoją baterią do zmiany stanowisk. Cel marszu leży o trzydzieści osiem kilometrów w tyle.
- W tyle, panie pułkowniku?
- Czyżby to pana wyprowadzało z równowagi, panie kapita­nie? Chyba na serio nie wyobraża pan sobie, że maszerujemy wyłącznie naprzód. Ubiegłego grudnia dała drapaka cała armia, odwalając od razu dobrych kilkaset kilometrów - od Tuły aż do pozycji, które zajmujemy obecnie. I to wkrótce po tym, jak nasz führer obwieścił, że kampania na wschodzie została zakoń­czona. Powiedzmy, że się pomylił.
- Tak jest, panie pułkowniku.
- Teraz, przed ofensywą wiosenną, dokonujemy tu przegru­powań, stwarzamy sobie podstawę do odskoku. Można jednak również powiedzieć: nareszcie naprawiamy błędy popełnione przed trzema miesiącami. Niech pan to nazwie wyrównywaniem frontu, panie kapitanie.
- Tak jest, panie pułkowniku - powiedział Witterer z niezadowoleniem bojowego żołnierza, który stale pali się do tego, żeby wrogowi wygarbować skórę.
- A więc w ciągu trzech dni! Jutro rozpozna pan z Wedelmannem nowe stanowiska. Szczegóły u mego adiutanta. Ale wszystko bez hałasu! Sprawa pozostaje tajna. Kiedy przyjdzie pora, pomaszerujemy w nocy - oderwiemy się od przeciwnika pod osłoną ciemności. Niespodziewanie. Rosjanie będą musieli następnego ranka spojrzeć w próżnię.
- Tak jest, panie pułkowniku - powiedział kapitan Witterer i na myśl o głupich, potwornie głupich minach przeciwników ryknął śmiechem. To przecież prawie jak u Karola Maja!
Luschke przyglądał się Wittererowi z zainteresowaniem. Re­akcje jego bawiły pułkownika, utwierdzały go w jego przypusz­czeniach: z tym Wittererem będzie jeszcze zabawa. Miejmy na­dzieję, że tylko zabawa.
- Co pan właściwie przedsięweźmie dziś po południu? - za­pytał Luschke.
- Jeśli pan pułkownik przywiązuje wagę do mojej obecności...
- Chcę panu tego oszczędzić - powiedział Luschke łagodnie.
- W takim razie skontroluję jeszcze ostatnie przygotowania do występu zespołu rozrywkowego, który, jak panu pułkowniko­wi niezawodnie wiadomo, odbędzie się u nas jutro wieczorem w bazie transportowej.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.