Zanim Maxie zdążyÅ‚a siÄ™ odsunąć, siÄ™gnÄ…Å‚ pod jej kapelusz i musnÄ…Å‚ palcami ucho...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Choć uczyniÅ‚ to bardzo delikatnie, zadrżaÅ‚a jak od uszczypniÄ™cia. Tymczasem Robin odsunÄ…Å‚ siÄ™ i pokazaÅ‚ dÅ‚oÅ„, na której leżaÅ‚ szyling.
– Nieźle – przyznaÅ‚a. – Ale zrÄ™czne palce to nie to samo, co zmienić metal w zÅ‚oto.
– ZrÄ™czne palce? – powtórzyÅ‚ urażonym tonem. – To jest magia, a nie jakieÅ› tam sztuczki. Daj mi rÄ™kÄ™.
Zaciekawiona i rozbawiona, wyciÄ…gnęła dÅ‚oÅ„. Robin poÅ‚ożyÅ‚ na niej szylinga, po czym zacisnÄ…Å‚ palce. MiaÅ‚ ciepÅ‚y i mocny uÅ›cisk.
– ZwiÅ„ dÅ‚onie w pięści, a ja sprawiÄ™, że szyling przeniesie siÄ™ do drugiej rÄ™ki.
Uczyniła, jak polecił. Robin pomachał rękami, mrucząc coś niezrozumiale, po czym oznajmił:
– Już szyling siÄ™ przeniósÅ‚.
– Musisz jeszcze poćwiczyć, lordzie Robercie, ponieważ szyling nadal znajduje siÄ™ w tej samej dÅ‚oni. – RozwarÅ‚a palce, chcÄ…c udowodnić, że ma racjÄ™, i wciÄ…gnęła gwaÅ‚townie powietrze, bowiem na dÅ‚oni leżaÅ‚a niejedna moneta, ale dwie. – Jak to zrobiÅ‚eÅ›? UÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ z zadowoleniem.
– Tak naprawdÄ™ to sprawa zrÄ™cznoÅ›ci, ale jestem caÅ‚kiem dobry w tych sztuczkach. CzÄ™sto je wykorzystywaÅ‚em, żeby zarobić na kawaÅ‚ek chleba i miejsce do spania.
Jej towarzysz z pewnoÅ›ciÄ… byÅ‚ włóczÄ™gÄ…, ale za to ogromnie zabawnym. Maxie zwróciÅ‚a mu monety.
– To byÅ‚o bardzo ciekawe, lordzie Robercie, ale teraz radziÅ‚abym ci wrócić do drzemki pod jakimÅ› drzewem.
– Drogi należą do wszystkich. – SchowaÅ‚ monety do kieszeni. – PostanowiÅ‚em już, że idÄ™ do Londynu i nie możesz mi tego zabronić.
OtworzyÅ‚a usta, po czym szybko je zamknęła. MiaÅ‚ racjÄ™. Dopóki jej nie krzywdziÅ‚, na co siÄ™ zresztÄ… nie zapowiadaÅ‚o, mógÅ‚ korzystać z tej samej drogi co ona. Cóż mogÅ‚a na to poradzić?
PrzypomniaÅ‚y siÄ™ jej psy, które czÄ™sto wÄ™drowaÅ‚y za niÄ… i za ojcem. Tak jak i one Robin szybko siÄ™ znudzi i zrezygnuje. To charakterystyczne dla zabijaków; ich determinacja jest mocna, ale krótkotrwaÅ‚a. Musi tylko uzbroić siÄ™ w cierpliwość.

Pokój dzienny w Chanleigh Court peÅ‚en byÅ‚ najróżniejszych przedmiotów i bibelotów, ale po przejechaniu prawie trzystu mil Desdemona Ross nie traciÅ‚a czasu na wyrażanie zachwytu.
– Nie rozumiem. Maxima wyjechaÅ‚a do Londynu, żeby mnie odwiedzić? – dopytywaÅ‚a siÄ™, unoszÄ…c w górÄ™ gÄ™ste kasztanowe brwi. – Przecież ja przyjechaÅ‚am do Durham. WidzÄ™ jednak, że nie wyjdzie mi to na zdrowie.
Lady Collingwood posłała siostrze męża lodowate spojrzenie.
– Sama przeczytaj list od niej. – PodaÅ‚a Desdemonie zÅ‚ożonÄ… kartkÄ™ papieru. – Ta niewdziÄ™cznica uciekÅ‚a przed trzema dniami, w Å›rodku nocy.
Desdemona przeczytała liścik ze zmarszczonym czołem.
– Maxima pisze, że zaprosiÅ‚am jÄ… na dÅ‚uższy czas, co po prostu jest nieprawdÄ…. PrzyjechaÅ‚am tu, zamierzajÄ…c zabrać jÄ…, ze sobÄ…, gdybyÅ›my siÄ™ polubiÅ‚y, ale nie wspominaÅ‚am o tym w liÅ›cie.
– Maxima to nieprzewidywalna osoba, bez wychowania i ogÅ‚ady.
Lady Collingwood wzruszyÅ‚a ramionami, taksujÄ…c wzrokiem ubranie szwagierki. Jej brak gustu graniczyÅ‚ wrÄ™cz z geniuszem. Atrakcyjny wyglÄ…d musiaÅ‚ siÄ™ kłócić z jej feministycznymi poglÄ…dami. Z drugiej jednak strony może i sÅ‚usznie kryÅ‚a siÄ™ za czarnymi pelerynami i budkami. Jej pÅ‚onÄ…ce czerwieniÄ… wÅ‚osy nie wyglÄ…daÅ‚y dobrze, lepiej wiÄ™c ukryć je pod kapeluszem. A figura... to sama rozpacz.
– Ucieczka w Å›rodku nocy, by zÅ‚apać dyliżans pocztowy, to dokÅ‚adnie to, czego siÄ™ można spodziewać po tej dziewczynie – oznajmiÅ‚a wynioÅ›le, myÅ›lÄ…c z dumÄ… o wÅ‚asnej elegancji. – Nie mówiÄ…c już o oszukiwaniu. – Ziewnęła dyskretnie, zakrywajÄ…c usta dÅ‚oniÄ…. – Wierz mi, Desdemono, masz szczęście, że siÄ™ rozminęłyÅ›cie. To zadziwiajÄ…ce, że Maximus odważyÅ‚ siÄ™ przywieźć jÄ… do Chanleigh Court. Jej miejsce jest w dzikich lasach, z tymi jej dzikimi krewnymi, czerwonoskórymi Indianami.
– A nie w towarzystwie dzikich angielskich krewnych? – rzuciÅ‚a Desedemona z zabójczÄ… sÅ‚odyczÄ… w gÅ‚osie. – Jej matka może i byÅ‚a IndiankÄ…, ale przynajmniej nie zajmowaÅ‚a siÄ™ handlem.
Althea Collins zaczerwieniÅ‚a siÄ™ na tÄ™ uszczypliwość. CaÅ‚e lata staraÅ‚a siÄ™ zapomnieć, w jaki sposób jej ojciec dorobiÅ‚ siÄ™ majÄ…tku. Nie zdążyÅ‚a jednak odpowiedzieć, bo w tym momencie do pokoju wszedÅ‚ jej mąż.
– Dizzy! – zawoÅ‚aÅ‚ lord Collingwood, a na jego pociÄ…gÅ‚ej twarzy pojawiÅ‚o siÄ™ zaskoczenie i radość. – Trzeba byÅ‚o napisać, że zamierzasz nas odwiedzić. Minęło wiele czasu od twojej ostatniej wizyty.
Pomimo dwudziestu lat różnicy oraz caÅ‚kowitego braku podobieÅ„stwa Desdemona i jej brat bardzo siÄ™ lubili. Siostra serdecznie go objęła, choć wiedziaÅ‚a, że jest przeciwny takiej demonstracji uczuć. On zaÅ› wiedziaÅ‚, że uczyni to mimo jego sprzeciwów. Zwyczaj ten staÅ‚ siÄ™ już rodzinnÄ… tradycjÄ….
– Najwyraźniej powinnam siÄ™ tu zjawić już trzy dni temu, Clete. Brat skrzywiÅ‚ siÄ™. Nie lubiÅ‚, kiedy tak siÄ™ do niego zwracano, tak jak Desdemona nie znosiÅ‚a zdrobnienia Dizzy.
MajÄ…c już formalnoÅ›ci powitalne za sobÄ…, siostra popatrzyÅ‚a na brata z wyrzutem.
– PrzyjechaÅ‚am sprawdzić, jak miewa siÄ™ moja siostrzenica i dowiadujÄ™ siÄ™, że uciekÅ‚a i to podobno do mnie.
Zmarszczył brwi, bo wreszcie dotarło do niego znaczenie obecności siostry.
– Dlaczego nie jesteÅ› w Londynie i nie czekasz na Maxime?
– Ponieważ wcale jej nie zapraszaÅ‚am – warknęła Desdemona. – Najwyraźniej ta biedna dziewczyna byÅ‚a tu nieszczęśliwa i postanowiÅ‚a przenieść siÄ™ do mnie z nadziejÄ…, że ja potraktujÄ™ jÄ… lepiej. Jak ty siÄ™ opiekowaÅ‚eÅ› jedynym dzieckiem naszego brata?
– Maxima nie jest dzieckiem. To dorosÅ‚a kobieta, zaledwie kilka lat mÅ‚odsza od ciebie – próbowaÅ‚ bronić siÄ™ brat. – Nie zapytaÅ‚a mnie przed wyjazdem o zdanie.
– Ciekawe, skÄ…d miaÅ‚a pieniÄ…dze na dyliżans – powiedziaÅ‚a Desdemona. – MyÅ›laÅ‚am, że Max umarÅ‚ bez pensa przy duszy.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.