– A jeśli to oni tak siebie nazywają, to skąd my o tym wiemy? Czy nie musieliśmy znać jej już wcześniej? A może przysłali ostrzeżenie, zanim zaatakowali?...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


– Poruczniku Swallow – syknął Duke.
– Tak, sir? – Kolejny doskonały salut.
– Proszę wyprowadzić pana Liberty z mostka! Natychmiast! Mike mocno chwycił barierką obiema rękami. Okryte metalem ramię złapało go w pasie.
– Do cholery, Duke, wiesz więcej, niż mówisz! – krzyknął Mike. – Ten smród dosięgnie niebios!
– Powiedziałem natychmiast, poruczniku – żachnął się Duke.
– Tędy, sir – powiedziała Swallow, przełamując chwyt Mike’a i unosząc go z ziemi. Następnie pomknęła do windy ze swoją zdobyczą.
Michael Liberty opuścił mostek, wciąż wykrzykując pytania. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał przed zamknięciem drzwi, było polecenie Duke’a, żeby połączyć go z gubernatorem na Mar Sarze.
Rozdział 4
Na Mar Sarze
 
Jest taki okres wojny, między pierwszym a drugim uderzeniem. To moment ciszy, niemalże chwila spokoju, kiedy dopiero zaczyna się pojmować, co się wydarzyło, i każdemu wydaje się, że wie, co będzie dalej. Niektórzy gotują się do ucieczki. Inni do kontrataku. Ale nikt się nie porusza. Jeszcze nie.
To doskonały moment, chwila, w której rzucona piłka jest w najwyższym punkcie lotu. Czynność została podjęta i przez jeden, zamrożony ułamek czasu wszystko jest w ruchu, ale jednocześnie wszystko spoczywa.
Są wreszcie idioci, którzy nie potrafią pozostawić spraw ich własnemu biegowi. I wtedy piłka zaczyna spadać, nadchodzi drugie uderzenie i wpadamy w wir.
– MANIFEST LIBERTY’EGO
 
Michael Liberty miał zakaz wychodzenia z kabiny na czas trwania akcji nad Mar Sarą. Porucznik Swallow lub jeden z jej neurologicznie resocjalizowanych towarzyszy pełnili wartę przed jego kwaterą przez dwa dni. Po tym czasie został odeskortowany do statku desantowego i poleciał na piękną Mar Sarę.
Teraz, dzień później, siedział w hali prasowej, ogrywając miejscowych reporterów z ich oszczędności i czekając na coś, co przypominałoby odpowiedź ze strony władz.
Ta jednak nie nadchodziła. Oficjalne sprawozdania były uprzednio przygotowanymi kawałkami informacji, które podkreślały fakt, że atak na Chau Sara był niespodziewany, oraz sławiły Duke’a i załogę Norada II jako bohaterów, którzy odparli wroga, a także stwierdzały, że tylko nieustanna opieka Konfederacji mogła ochronić Mar Sarę. Protossi (wciąż nie wiadomo było, skąd pochodzi ta nazwa), byli pokazywani jako tchórze, którzy uciekli na sam widok prawdziwej walki. Delikatność ich imponujących, zasilanych światłem statków potwierdzała to spostrzeżenie: uciekli, ponieważ obawiali się trafień.
To była obowiązująca historia i marines trzymali się jej. Jeżeli ktoś z hali prasowej zbytnio oddalał się od oficjalnej wersji, jego relacje nagle zaczynały ginąć w czasie transmisji. To wystarczyło, żeby zapanować nad większością miejscowych. Wszyscy dostali przepustki z kodami paskowymi, które miały być okazywane na żądanie. I, jak wiedział Mike, miały służyć do kontrolowania miejsca pobytu ich posiadacza.
Wszyscy wyjadacze prasowi znali historię Liberty’ego z pokładu Norada II, ale jak dotąd nikt nie próbował jej wykorzystać w swoich doniesieniach.
Poza planetą obowiązywał zakaz poruszania się. Oficjalnie jako środek obrony cywilów (jak to ujęto w oficjalnej notatce prasowej), który w rzeczywistości posłużył wojsku do przejęcia władzy nad miejscowym rządem. Miejscowi zostali spędzeni w punkty zborne, podobno żeby ułatwić ewakuację. Nie było żadnej wzmianki, skąd mają przybyć statki ewakuacyjne albo chociaż jaki był rozkład opuszczania planety. Tymczasem na każdym rogu umieszczono patrole marines i ci mieszkańcy, którzy pozostali w mieście, wyglądali na bardzo, bardzo zdenerwowanych.
Wobec braku czegoś, o czym można by napisać, dziennikarze przesiadywali w dużej kawiarni na parterze hotelu Grand, grali w karty, oczekiwali kolejnych oficjalnych pseudowiadomości i wysuwali szalone przypuszczenia. Mike, odziany w prochowiec, przesiadujący z nimi, wyglądał bardziej miejscowo niż każdy z nich.
– Człowieku, myślę, że w ogóle nie ma żadnych kosmitów – powiedział między rozdaniami pokera Rourke, wielki rudzielec z wyrazistą blizną na czole. – Myślę, że Synowie Korhala w końcu znaleźli sposób, by zemścić się za wysadzenie ich świata.
– Lepiej ugryź się w język – powiedział Maggs, żwawy stary wyjadacz z jednego z lokalnych dzienników. – Nawet żartowanie o Korhalach wystarczy, żebyś dostał kulkę.
– Więc jaką ty masz teorię? – odparł Rourke.
– Są ludźmi, ale innymi niż my – powiedział stary reporter.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.