Kaśka, zdziwiona niezmiernie tą niezwykłą wizytą, zbita zupełnie z tropu brakiem zwykłego w takich wypadkach listu, patrzyła wprost w twarz Julii ze...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


Pani nie oddaje jej listu i nie prosi, aby go wręczyła panu. Musi mieć jakieś inne żądanie... może teraz mówić bez obawy. Odkąd Kaśka zrozumiała, że mężczyzna nie zawsze jest „niegodliwcem” i czasem przyjemnie pogadać i pośmiać się trochę, chętniej wypełnia zlecenia Julii.
I tym razem jest do usług gotową. Zapewne idzie o coś względem tego wysokiego pana – Kaśka chętnie to załatwi. Zresztą, mieć będzie jeden pretekst więcej do przebiegania przez dziedziniec, a właśnie słyszy głos Jana, który niezmiernie dobitnie „poniewiera” tapicerką, co wylała na środku dziedzińca pomyje.
Ale pani nie mówi nic o wysokim panu i nie daje względem niego żadnego polecenia.
Przymykając oczy, oparta o ścianę, przyciszonym głosem opowiada Kaśce, w jaki sposób zwykle inne służące stawały się jej pożyteczne...
Nie jest to przecież kradzież! O nie, wcale; ona sama kradzieżą się brzydzi; ale co pana, to i jej –
co jest własnością męża, to i żony; cóż więc byłoby złego, gdyby Kaśka tę własność, to jest tę
„resztę” z miasta, dzieliła na połowę i jedną z tych połówek oddawała jej samej?
Ona nawet poprzestanie na mniejszej części, bo krzywdy męża nie pragnie, chce tylko oszczę-
dzić sobie przykrości w proszeniu o drobne, nędzne kwoty.
Kaśka stoi nieruchoma, zasłuchana w głos Julii, rozlewający się pod niskim sufitem kuchenki.
Jak to? Więc pani sama doradza jej kradzież? Bo, bądź co bądź, rzecz taka jest kradzieżą. Siód-me przykazanie mówi przecież: „Nie kradnij”. W głowie Kaśki powstaje zamęt nieokreślony. Sło-wa Julii mięszają się w jeden szmer, z którego nic odróżnić nie może. Rozumie przecież treść i wie, że pani żąda od niej nowego kłamstwa, nowej zdrożności.
Nie! ona do tego ręki nie przyłoży.
I z wielkim szacunkiem, lecz dość stanowczym głosem opiera się żądaniu Julii. Nie tłumaczy się, nie dowodzi, odmawia tylko stanowczo, i prostymi słowy broni się od zarzutu nieposłuszeń-
stwa.
– Pan będzie się gniewał, ja nie mogę, pan mnie posądzi, świadectwo złe napisze, zresztą, to nie można, to...
Urywa nagle.
72
Na ustach ma słowa: „to grzech ciężki”, lecz w tym domu, gdzie imię Boskie, nie wymawiane nigdy, zda się nie istnieć nawet, zdrowy chłopski rozum Kaśki uznaje ten argument za zbyteczny.
Wie, że Julia się nie przestraszy gniewu Boskiego, a prędzej chyba podziała na nią obawa przed mężem.
Lecz Julia, zacięta w uporze głupiej i źle wychowanej kobiety, trwa ciągle przy swoim, podnosząc głos i ożywiając się stopniowo.
Kobieta ta daje znaki życia jedynie tylko wobec występku, czy to mającego wszelkie pozory zbrodni, czy też drobnego, dziecinnego grzeszku. W żyłach swych widocznie ma jakąś cząstkę zepsutej krwi, która dożywia się w atmosferze kłamstwa. Chwyta zręcznie proste na pozór, a w gruncie przewrotne argumenty, którymi popiera swe twierdzenie, trafiając dobrze w umysł Kaśki, do której poziomu inteligentnego zniża się bezwiednie w tej trywialnej żądzy dostania drobnej, nędz-nej sumy.
– Zresztą – kończy powoli, nie patrząc w twarz Kaśki – rób, jak chcesz, moje dziecko, ale będę musiała się postarać o inną dziewczynę, chętniejszą i bardziej do mnie przywiązaną.
Kaśka doznaje nagle dziwnego olśnienia. Machinalnie wypuszcza z ręki kilka listków sałaty, które czepiają się brzegów ścierki, służącej Kaśce za fartuch. Jak to? Miano by ją oddalić dla tak drobnego powodu? Żal zalewa jej serce: ta cała brudna i ciemna kuchenka wydaje się jej dobrą przyjaciółką, którą porzucić by kazano. Przy tym głos Jana, głos donośny, czysty, wpada przez otwarte okienko i przypomina Kaśce całą postać stróża, pełną teraz dla niej nieokreślonej, przycią-
gającej siły. Julia opuszcza kuchnię, pozostawiając Kaśkę pod wrażeniem swych słów ostatnich.
Jest pewną, że Kaśka się namyśli, tak jak i inne dziewczęta. Julia nie myśli przecież skrupulatnie odbierać centów ukradzionych przez Kaśkę w mieście. Ot, po prostu weźmie, co jej Kaśka wieczorem, ścieląc łóżko, pod poduszkę wsunie. Gdy pani wyszła z kuchni, Kaśka postała jeszcze chwilę koło stołu z rękami opuszczonymi, z głową zwieszoną na piersi. Po czym, ciężko wzdychając, zabrała się do siekania mięsa i dzielenia na drobne, podłużne kupki. Włoszczyzna w maluchnej wią-
zeczce, kilkanaście rozsypanych kartofli, ćwierć funta żółtawego solonego masła, zalewającego felieton jakiegoś brukowego pisemka, i trochę mąki w sinawym, papierowym woreczku – oto były te wiktuały, na których okradać miała pana i tym samym uszczuplać jeszcze zbyt skromną ilość pożywienia.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.