Gdy po dwóch godzinach Serbka wróciła, Kolumbijka usiadła przy jej stoliku, wyciągnęła brzytwę i zadrasnęła jej twarz przy uchu: ani głęboko, ani groźnie,...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Polała się krew, przerażeni klienci w popłochu opuścili lokal.
Kiedy przyjechała policja, Serbka oświadczyła, że skaleczył ją spadający z półki kieliszek (w „Copacabanie” nie było półek). Obowiązywała tu cicha zmowa milczenia czy też omertŕ, jak mawiały włoskie prostytutki: przy ulicy Berneńskiej wszystko można było jakoś załatwić, byle bez ingerencji stróżów prawa. Tutaj panowało inne prawo.
Policjanci dobrze znali zasady omertŕ. Wiedzieli, że Serbka kłamie, ale dali za wygraną – zbyt drogo kosztowałoby szwajcarskiego podatnika aresztowanie prostytutki, proces, więzienny wikt i opierunek. Milan podziękował im za szybką interwencję, bagatelizując sprawę.
Gdy tylko za policjantami zamknęły się drzwi, poprosił obie dziewczyny, by nigdy już nie wracały do jego baru. W końcu „Copacabana” była lokalem rodzinnym (Maria nie bardzo wiedziała, co to znaczy), a on musi bronić swej reputacji (to intrygowało ją jeszcze bardziej). Tu nie mogło być mowy o kłótniach. Poza tym należało trzymać się podstawowej zasady: klient jest tu panem i należy mu się bezwzględny szacunek. Drugą zasadą była absolutna dyskrecja, „niczym w szwajcarskim banku”, jak mawiał. U Milana można było również ufać klientom, dobieranym równie starannie jak w banku, w zależności od zasobności portfela, przykładnego trybu życia i dobrych obyczajów.
Wprawdzie wynikały czasem drobne nieporozumienia, ale nigdy się nie zdarzyło, by klient nie zapłacił za usługę czy był agresywny wobec którejś z dziewczyn. Przez lata, odkąd otworzył „Copacabanę”, Milan nauczył się rozpoznawać w okamgnieniu niepożądanych gości. Żadna z pracujących tu kobiet nie wiedziała, jakimi dokładnie kryteriami się kierował, lecz nieraz widziały, jak grzecznie informował mężczyznę w porządnym garniturze i pod krawatem, że lokal jest przepełniony tego wieczoru (choć był pusty) i że będzie przepełniony przez następne wieczory (innymi słowy: nie ma się pan co tu pokazywać). Widziały też mężczyzn ubranych na sportowo, z kilkudniowym zarostem na twarzy, których Milan zapraszał serdecznie na kieliszek szampana. Właściciel „Copacabany” nie oceniał po pozorach i nigdy się nie mylił.
Z dobrej transakcji handlowej każda ze stron powinna być zadowolona. Tutejsi klienci byli w większości żonaci, zajmowali wysokie stanowiska. Niektóre z pracujących tu kobiet również miały mężów i dzieci, chodziły na wywiadówki. Mogły czuć się bezpiecznie, bo gdyby spotkały w szkole jakiegoś ojca, bywalca „Copacabany”, milczenie leżało w interesie obojga. Na tym opierała się omertŕ.
Istniało tu swego rodzaju koleżeństwo, ale nie przyjaźń. Nikt nie rozwodził się zbyt długo nad swoim życiem prywatnym. Z paru zdawkowych rozmów Maria mogła wywnioskować, że w jej koleżankach nie ma ani goryczy, ani poczucia winy, ani smutku, jedynie pewien rodzaj rezygnacji, pogodzenia się z losem. Dostrzegła w ich spojrzeniach coś osobliwego, wyzywającego. Miały oczy kobiet dumnych z tego, że odważyły się stawić czoło światu, niezależnych i pewnych siebie. Po tygodniu każda nowo przybyła uważana była za „profesjonalistkę” i miała stać na straży świętej instytucji małżeństwa (prostytutka pod żadnym pozorem nie powinna stanowić zagrożenia dla stabilności rodzinnego stadła), nie umawiać się na randki poza godzinami pracy, wysłuchiwać zwierzeń klientów i nie wygłaszać swojego zdania, jęczeć podczas orgazmu, kłaniać się policjantom na ulicy, mieć ważne pozwolenie na pracę i aktualne wyniki badań lekarskich. No i wreszcie nie stawiać sobie zbyt wielu pytań na temat aspektów moralnych bądź prawnych tej profesji.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.