Och, Argentyna, niezobowiązujące, szczodre godziny, otwarte domy, czas, który można wyrzucać przez okno, cała przyszłość przed człowiekiem,...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


„To wszystko jest właściwie tanią antropologią” - pomy­ślał Oliveira; w żołądku czuł jakiś dziwny chłód i skurcze. W końcu zawsze splot słoneczny.
„To jest prawdziwe porozumienie, te podskórne zawiado­mienia, nie wymagające żadnych słów”. Kto zgasił lampę ŕ la Rembrandt? Nie pamiętał, przed chwilą jeszcze było coś w rodzaju złotawego pyłu na poziomie podłogi; nadaremnie usiłował sobie przypomnieć, co się działo od przyjścia Ronal­da i Babs. Nic. Widać w jakiejś chwili Maga (bo z pewnością to była ona), a może Gregorovius, no ktoś tam zgasił lampę.
- Jak chcesz po ciemku robić kawę?
- Nie wiem - powiedziała Maga przesuwając filiżanki. - Przedtem było jakoś jaśniej.
- Zapal, Ronald - powiedział Oliveira. - Pod twoim krzesłem. Klasyczny system: dokręć żarówkę.
- Wszystko to jest idiotyczne - powiedział Ronald, tak że nikt nie wiedział, czy mówi o życiu, czy tylko o systemie zapalania lampy. Światło zabrało fiołkowe kule i papieros wydał się Oliveirze smaczniejszy. Dobrze jest, ciepło, będą pili kawę.
- Chodź tu do mnie - powiedział do Ronalda - będzie ci lepiej niż na krześle, ono ma na samym środku jakiś sztyft, co włazi w dupę. Wong z pewnością zaliczyłby je do swojej pekińskiej kolekcji.
- Kiedy tak mi jest dobrze - powiedział Ronald - jak­kolwiek możecie to różnie komentować...
- Nie, nie jest ci dobrze. Chodź. I dałybyście wreszcie tę kawę, moje panie.
- Patrzcie, jaki z niego dzisiaj samiec - powiedziała Babs. - Zawsze z tobą taki?
- Prawie zawsze - odpowiedziała Maga nie patrząc na Oliveirę. - Pomóż mi wyciągnąć tę tacę.
Oliveira zaczekał, aż Babs wdała się w konwersację na temat robienia kawy, i kiedy Ronald zsunął się z krzesła i usiadł obok niego po turecku, powiedział mu parę słów do ucha. Słysząc to Osip włączył się w rozmowę na temat kawy i odpowiedź Ronalda została zagłuszona przez po­chwałę mokki i ubolewanie nad upadkiem sztuki parzenia takowej. Po czym wrócił na swoje krzesło akurat w porę, żeby odebrać podawaną mu przez Magę filiżankę. Rozległy się łagodne uderzenia w sufit, dwa razy, potem trzy. Gregorovius wzdrygnął się i wypił duszkiem całą kawę. Oliveira wstrzymał się, żeby nie parsknąć śmiechem, byłoby mu to może pomogło na skurcz w żołądku. Maga niby zaskoczona wodziła po nich oczami w półmroku, a potem, po omacku, jakby chciała wydostać się z czegoś nie­zrozumiałego, z czegoś w rodzaju snu, poszukała na stole papierosa.
- Słyszę kroki - powiedziała Babs - ten stary to chyba naprawdę wariat, trzeba uważać. Kiedyś w Kansas City... Nie, rzeczywiście ktoś wchodzi na górę.
- Schody rysują się w uszach, prawda? - powiedziała Maga. - Zawsze mi bardzo żal głuchych. Teraz mam takie uczucie, jakbym przesuwała ręką z jednego stopnia na drugi. Kiedy byłam mała, dostałam piątkę za takie wypracowanie, w którym opisałam historię jednego hałasu. To był taki miły hałasik, przychodził i odchodził, miał przygody...
- A ja... - zaczęła Babs. - O.K., O.K., nie musisz zaraz mnie szczypać.
- Duszko - powiedział Ronald - uspokójże się na chwilę, żebyśmy mogli zidentyfikować te kroki. Tak, to król pacykarzy, bestia apokaliptyczna - Etienne!
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.