Stał przede mną na rozkraczonych nogach i trzymał w ręku mój portfel, otworzony, drapiąc skórkę paznokciem kciuka prawej ręki, jakby mu po prostu robiło...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Małych przedmiotów, jeżeli akurat tylko takie miał pod ręką. Prawdopodobnie ludzkie twarze dawałyby mu większą przyjemność.
- Wścibski jesteś, koleś, co? Z dużego zepsutego miasta, co? Mały szantażyk, co?
Kapelusz sterczał mu na tyle głowy. Miał szaroblond włosy, nad czołem pociemniałe od potu. Jego kapryśne oczy porysowane były czerwonymi żyłkami.
Gardło miałem jak przepuszczone przez magiel. Podniosłem rękę i dotknąłem go. Ten Indianin! Palce miał jak żelazne szpony.
Ciemnoskóra kobieta skoÅ„czyÅ‚a czytanie i zamknęła notes. Starszy, niewysoki mężczyzna z siwym wÄ…sem ski­nÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…, podszedÅ‚ i stanÄ…Å‚ za tym, który rozmawiaÅ‚ ze mnÄ….
- Gliny? - zapytałem rozcierając brodę.
- A coś ty myślał, koleś?
Humor policjanta. Ten niski lekko zezował na jedno oko, które robiło wrażenie na pół ślepego.
- Nie z Los Angeles - powiedziałem patrząc na niego. - Przez to oko w Los Angeles poszedłbyś na emeryturę.
Wysoki podaÅ‚ mi mój portfel. PrzejrzaÅ‚em jego zawar­tość. Wciąż byÅ‚y w nim wszystkie pieniÄ…dze. Wszystkie wizytówki. Wszystko, co należy. ByÅ‚em zdziwiony.
- Powiedz coś, koleś - odezwał się wysoki. - Coś, za co byśmy cię polubili.
- Oddajcie mi pistolet.
Pochylił się trochę do przodu i zastanowił. Widziałem, jak myśli. Piekły go od tego nagniotki.
- Aha, koleś, chcesz swój pistolet. - Zerknął boczkiem na tego z siwymi wąsami. - Chce dostać swój pistolet - powiedział mu. Znowu spojrzał na mnie. - A na co by ci on był potrzebny; koleś?
- Chcę zastrzelić Indianina.
- O, chcesz, koleś, zastrzelić Indianina.
- Taak. Tylko jednego Indianina, stary.
Znowu spojrzał na tego z siwymi wąsami.
- Ten facet to wielki zuch - powiedział mu. - Chce zastrzelić Indianina.
- SÅ‚uchaj no, Hemingway, nie powtarzaj każdego moje­go sÅ‚owa - powiedziaÅ‚em.
- Zdaje mi się, że ten facet ma kręćka - zauważył ten duży. - Przed chwilą nazwał mnie Hemingwayem. Nie myślisz, że ma kręćka?
Ten z wąsami odgryzł cygaro i nic nie odpowiedział..
Wysoki piękny mężczyzna przy oknie odwrócił się powoli i wyjaśnił cichym głosem:
- Sądzę, że on może być trochę wytrącony z równowagi.
- PojÄ™cia nie mam, dlaczego on mnie nazywa Heming­wayem - ciÄ…gnÄ…Å‚ duży. - Nie nazywam siÄ™ Hemingway.
- Nie widziałem żadnego pistoletu - powiedział ten starszy.
Spojrzeli na Amthora. Amthor wyjaśnił:
- Jest w tamtym pokoju. Ja go mam. Dam go panu, panie Blane.
Duży zgiÄ…Å‚ siÄ™ w pasie, przygiÄ…Å‚ też trochÄ™ kolana i sa­pnÄ…Å‚ mi w twarz.
- Dlaczego nazwałeś mnie Hemingwayem, koleś?
- Nie przy damach.
Wyprostował się.
- Widzisz.
Spojrzał na tego z wąsami. Ten z wąsami skinął głową, odwrócił się i przeszedł przez pokój. Rozsunęły się drzwi. Wyszedł, a za nim Amthor.
Nikt nic nie mówił. Ciemnoskóra kobieta spojrzała na biurko i zmarszczyła się. Ten wysoki popatrzył na moją prawą brew i powoli, z boku na bok zakołysał głową z podziwem.
Drzwi znowu siÄ™ rozsunęły i wróciÅ‚ ten z wÄ…sami. Pod­niósÅ‚ skÄ…dÅ› kapelusz i podaÅ‚ mi go. WyjÄ…Å‚ z kieszeni i też mi podaÅ‚ mój pistolet. PoznaÅ‚em po wadze, że jest pusty. WsunÄ…Å‚em go pod pachÄ™ i wstaÅ‚em.
- Idziemy, koleś - powiedział wysoki. - Idziemy stąd. Myślę, że trochę świeżego powietrza pomoże ci przyjść do siebie.
- W porzÄ…dku, Hemingway.
- O, znów to robi - powiedział wysoki ze smutkiem. - Nazywa mnie Hemingwayem ze względu na obecność dam. Myślisz, że to jakiś świński dowcip z jego repertuaru?
- Pośpiesz się - ponaglił ten z wąsami.
Wysoki wziął mnie pod rękę i podeszliśmy do windy. Wjechała na górę. Wsiedliśmy.
 
RozdziaÅ‚ dwudziesty czwarty 
Na dole wysiedliÅ›my i wÄ…skim korytarzykiem, a nastÄ™­pnie przez czarne drzwi wydostaliÅ›my siÄ™ na dwór. Powie­trze byÅ‚o Å›wieże i czyste, dom staÅ‚ za wysoko, żeby tu mogÅ‚a dochodzić mokra mgieÅ‚ka znad oceanu. OdetchnÄ…Å‚em gÅ‚Ä™boko.
Wysoki wciąż trzymał mnie pod ramię. Przed domem czekał samochód, zwyczajny ciemny sedan z prywatną rejestracją.
Wysoki otworzył przednie drzwi narzekając:
- Co prawda, ten wóz nie jest na twój fason, koleś. Ale mała przejażdżka dobrze ci zrobi. Nie masz nic przeciwko temu? Nic byśmy takiego nie zrobili, co by ci się miało nie podobać, koleś.
- Gdzie ten Indianin?
Potrząsnął jeszcze raz głową i popchnął mnie do wozu. Wsiadłem z prawej strony od przodu.
- Ach, prawda, ten Indianin - przypomniał sobie. - Musisz go ustrzelić strzałą z łuku. Tak mówi prawo. Mamy go z tyłu w samochodzie.
Spojrzałem na tylne siedzenie. Było puste.
- O, do licha, nie ma go tam - zmartwił się wysoki. - Ktoś go musiał porwać. Już do tego doszło, że nic nie można zostawić w otwartym samochodzie.
- Pospieszcie - poganiał ten z wąsami i usiadł z tyłu.
Hemingway obszedÅ‚ wóz dokoÅ‚a i wtÅ‚oczyÅ‚ swój nabity żoÅ‚Ä…dek za kierownicÄ™. ZapaliÅ‚ silnik. ZawróciliÅ›my i zsu­nÄ™liÅ›my siÄ™ podjazdem obsadzonym dzikim geranium. Od oceanu podniósÅ‚ siÄ™ chÅ‚odny wiatr. Gwiazdy byÅ‚y za wyso­ko. MilczaÅ‚y.
DojechaliÅ›my do koÅ„ca podjazdu, skrÄ™ciliÅ›my na asfal­towÄ… górskÄ… drogÄ™ i kluczyliÅ›my niÄ… bez poÅ›piechu.
- Dlaczego nie miałeś ze sobą swojego wozu, koleś?
- Amthor przysłał po mnie.
- A to jakim sposobem, koleÅ›?
- Pewno takim, że chciał się ze mną zobaczyć.
- Ten facet jest dobry - powiedział Hemingway. - Ma wyobraźnię.
Splunął z wozu na drogę, gładko wziął zakręt i puścił wóz z górki.
- On mówi, żeś to ty do niego dzwonił i próbował go zaintrygować. Więc sobie pomyślał, że lepiej, jak się przyjrzy, z kim ma do czynienia... jak już ma mieć do czynienia. Więc wysłał wóz.
- Bo wiedział, że ma zamiar wezwać znajome gliny i że nie będę potrzebował swojego wozu, żeby się dostać do domu. Zgadza się, Hemingway.
- No, ten znów swoje. Ale dobra. No wiÄ™c pod stoÅ‚em on ma dyktafon, sekretarka wszystko zapisuje, a kiedy przy­szliÅ›my, przeczytaÅ‚a to panu Blane'owi tutaj.
Odwróciłem się i spojrzałem na pana Blane'a. Palił spokojnie swoje cygaro, jakby siedział w domu w miękkich pantoflach. Nie spojrzał na mnie.
- Cholerę przeczytała - powiedziałem. - Już prędzej oni mieli całą bajeczkę przygotowaną na taki wypadek.
- Może byś nam powiedział, dlaczego chciałeś się z tym facetem zobaczyć - zaproponował uprzejmie Hemingway.
- To znaczy, póki jeszcze mam kawałek twarzy?
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.