bramš@ Ciemnieje prosty i sztywny Litiejny,@ Jeszcze nie pohańbionymodernizmem,@ A naprzeciwko mieszkajš - Niekrasow,@ Sałtyków-Szczedrin...
PokaĹź mi serce nie opÄtane zwodniczymi marzeniami, a pokaĹźÄ ci czĹowieka szczÄĹliwego.
..Obaj już dostali@ Tablice memorialne. Z jakimż lękiem@ Patrzyliby dzi na
nie. Idę dalej.
A w Starej Russie wspaniałe rynsztoki,@ W ogródkach na wpół zmurszałe
altany,@ I szyby w oknach czarne jak przeręble,@ I zda się, że tam się co
przydarzyło,@ Że lepiej nie zaglšdać, idmy dalej.@ Nie z każdym miejscem
można się dogadać,@ Ażeby swš odkryło tajemnicę@ (A w Optinej już być mi
nie sšdzone...)
Spódnice szeleszczšce, pledy w kratę,@ Lustra oprawne w orzechowe ramy,@
Urodš Kareniny zaskoczone,@ A w wšskich korytarzach te obicia,@ Które tak
podziwialimy w dzieciństwie,@ Tym samym pluszem wyciełane krzesła...@
Wszystko jest byle jakš zbieraninš...@ Dziwni ojcowie i dzieci. Majštki@
Pozostawiane. W Badenie - ruletka.
Kobieta z przezroczystymi oczami@ (Tak bardzo błękitnymi, że natychmiast@
Morze się przypomina na ich widok!),@ O wymylnym imieniu, z białš dłoniš,@
Obdarzona dobrociš, którš w spadku@ Podobno po niej, jak mówiš, przejęłam
-@ Zbędne dziedzictwo w mym okrutnym życiu...
Kraj cały w dreszczach, a katorżnik z Omska@ Wszystko zrozumiał i
wszystko przekrelił.@ Oto za chwilę on wszystko przemiesza@ I sam ponad
chaosem przedstworzenia@ Uniesie się jak duch. Już bije północ.@ Pióro
wcišż skrzypi, a wiele z tych stronic@ Na wskro przesiškło Siemionowskim
placem.
W takich to czasach przyszło nam się zrodzić@ I nieodmylnie odmierzywszy
czas,@ By nie pominšć niczego z widowisk@ Dziwnych, pożegnalismy się z
niebytem.
1945
Druga
Więc to jest włanie ów jesienny pejzaż,@ Którego tak się bałam całe
życie:@ Niebo -jak gdyby gorejšca otchłań,@ Odgłosy miasta - jak z tamtego
wiata@ Docierajšce i obce na wieki.@ Jak gdyby wszystko to, z czym w głębi
duszy@ Walczyłam całe życie, obdarzone@ Odrębnym życiem, wcieliło się
naraz@ W te lepe mury i w ten czarny ogród...@ Włanie w tej chwili za
moimi plecami@ Mój dawny dom jeszcze mnie przymrużonym@ I bardzo
nieżyczliwym ledził okiem,@ Owym na zawsze pamiętnym mi okiem.@ Piętnacie
lat zdawało się udawać@ Całych piętnacie granitowych wieków.@ Lecz i ja
sama byłam jak z granitu:@ A teraz błagaj, miotaj się, nazywaj@ Morskš
królewnš. Wszystko jedno. Po co?...@ Po co mi było siebie przekonywać,@ Ze
wszystko to zdarzyło się już nieraz,@ I nie mnie jednej tylko - innym także
-@ I nawet co gorszego. - Nie - lepszego,@ A głos mój - i to włanie było
tym,@ Co najstraszniejsze - rozległ się z ciemnoci:@ "Przed piętnastoma
laty jakš pieniš@ Witała tamten dzień, kiedy niebiosa@ I chóry gwiazd, i
chóry wód błagała,@ By uroczyste więciły spotkanie@ Z tym, od którego
sama dzi odeszła...@ Tak więc wyglšda twe srebrne wesele:@ Spro goci,
pysznij się i gło zwycięstwo!"
1943
Trzecia
Mnie jak rzece@ Surowa epoka zmieniła bieg.@ Zamieniono mi życie. Innym
nurtem@ Obok innego życia popłynęło@ I oto nawet nie znam swoich brzegów.
A ileż to widowisk opuciłam,@ Nie przy mnie unosiła się kurtyna@ I
opadała. Iluż to przyjaciół@ Nigdy, ni razu w życiu nie spotkałam,@ I ileż
to zarysów obcych miast@ W mych oczach mogłoby wywołać łzy,@ A ja znam na
tym wiecie jedno miasto@ I we nie po omacku je odnajdę.@ I iluż to nie
napisałam wierszy,@ Chór ich tajemny wokół mnie się błška@ I może jeszcze
przyjdzie taka chwila,@ Gdy mnie zadusi...@ Wszystkie poczštki znam i
zakończenia,@ Życie po końcu życia i co jeszcze,@ Czego wspominać teraz
nie należy.@ I jaka obca kobieta zajęła@ Jedynie mnie przysługujšce
miejsce,@ Nosi moje najbardziej własne imię,@ Mnie zostawiajšc przezwisko,
z którego@ Zrobiłam chyba wszystko, co możliwe.@ Niestety, nie we własnym
legnę grobie.
...
Lecz jelibym spojrzała skšde z zewnštrz@ Na me dzisiejsze, terażniejsze
życie,@ To chyba wreszcie poznałabym zawić...
Leningrad, 1945
Czwarta
Wszystkie wspomnienia majš trzy epoki.@ Pierwsza z nich jest jakby
wczorajszym dniem.@ Dusza pod stropem ich błogosławionym,@ A ciało w cieniu
ich zaznaje szczęcia.@ Jeszcze nie zamarł miech i płynš łzy,@ Atramentowa
nie jest starta plama -@ I pocałunek - jak pieczęć na sercu,@ Jedyny,
pożegnalny, wcišż pamiętny...@ ale to wszystko trwa bardzo niedługo,@ Nad
głowš już nie strop, a gdzie daleko@ Na zagłuchym przedmieciu dom
samotny,@ Gdzie zimš zimno, a latem goršco,@ Gdzie sš pajški, kurz wszystko
pokrywa,@ Murszejš listy pełne słów żarliwych,@ Gdzie się cichaczem
zmieniajš portrety,@ Gdzie ludzie chodzš jak gdyby na groby,@ A po powrocie
myjš ręce mydłem@ I otrzšsajš przypadkowš łezkę@ Z powiek znużonych - i
ciężko wzdychajš...@ Lecz bije zegar, wiosna zastępuje@ Poprzedniš wiosnę,
różowieje niebo@ I kiedy się zmieniajš nazwy miast,@ Zaczyna braknšć już
wiadków wydarzeń,@ Nie ma z kim płakać, nie ma z kim wspominać.@ I już
odchodzš z wolna od nas cienie,@ Które przestalimy dawno przyzywać@ I
których powrót byłby dla nas straszny.@ Zbudzeni raz, widzimy, żemy drogę@
Do samotnego domu zapomnieli,@ I swoim wstydem i gniewem się dławišc@
Biegniemy tam, lecz (jak to zwykle bywa)@ Tam wszystko inne: ludzie,
rzeczy, mury,@ A nas nikt nie zna - my jestemy obcy.@ Trafilimy gdzie
indziej... Miły Boże!@ I oto gorycz największa przychodzi:@ Zdajemy sobie
sprawę, że nie można@ Zawrzeć w granicach życia tej przeszłoci@ I że jest
dla nas tak nieomal obca,@ Jak sšsiadowi w tym samym mieszkaniu,@ Że nie
poznalibymy już umarłych,@ A ci, z którymi Pan Bóg nas rozłšczył,@
wietnie obeszli się bez nas - i nawet@ Wszystko wyszło na lepsze...
1953
Wieczorem