chyba góry poruszyły tego dnia...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

O, gdybyś zechciała!... Jakże moglibyśmy być szczęśliwi!
Ucieklibyśmy... pomógłbym ci uciec... znaleźlibyśmy takie miejsce na ziemi, gdzie jest najwięcej
słońca, drzew i pogodnego nieba. I tam byśmy się kochali i w jedno zespolili obie nasze dusze, i
nigdy nie nasycone pragnienie siebie gasilibyśmy razem z czary miłości, która nigdy nie
wysycha.
Przerwała mu głośnym, strasznym śmiechem:
– Spójrz, mój ojcze! Masz krew za paznokciami.
Ksiądz jak skamieniały stał przez kilka chwil i przyglądał się swym rękom.
193
– Dobrze więc! – odezwał się wreszcie dziwnie łagodnie – znieważaj mnie, drwij ze mnie,
depcz! Ale pójdź, pójdź! Spieszmy się! To już jutro, mówię ci. Szubienica na placu Grève,
wiesz? Jest zawsze gotowa. Straszne! Zobaczyć, jak cię tam przywożą na więziennym wózku! O,
łaski! Nigdy jeszcze nie czułem tak silnie, jak bardzo cię kocham. Pójdź za mną! Pokochasz mnie
później, kiedy cię już uratuję. Będziesz mnie nienawidziła tak długo, jak zechcesz. Ale chodź!
Jutro! Jutro! Szubienica! Twoja śmierć! Uratuj mnie, oszczędź!
Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą, nieprzytomny. Utkwiła w nim nieruchome spojrzenie:
– Co się stało z Febusem?
– O! – rzekł ksiądz puszczając jej dłoń – nie masz litości!
– Co się stało z Febusem? – powtórzyła obojętnie.
– Umarł! – krzyknął ksiądz.
– Umarł? – rzekła, lodowata i nieruchoma. – Więc po co mi mówisz o życiu?
Nie słyszał jej.
– O, tak – rzekł jakby do siebie – niewątpliwie umarł. Ostrze weszło głęboko. Zdaje mi się,
żem sięgnął aż do serca. Czułem to, sztylet był żywym przedłużeniem mojej ręki.
Dziewczyna rzuciła się na niego jak rozjuszona tygrysica i pchała go po stopniach schodów z
jakąś nadludzką siłą.
– Idź precz, potworze! Idź precz, morderco! Pozwól mi umrzeć! Niechaj krew nas obojga
spadnie na twoje czoło wieczną plamą! Twoją być, księże? Nigdy! Nigdy! Nic nas nie połączy!
Nawet piekło! Idź, przeklęty, nigdy!
Ksiądz potknął się na schodach. W milczeniu uwolnił stopy zaplątane w fałdach sutanny,
wziął do ręki latarnię i zaczął iść wolno po stopniach prowadzących do drzwi; otworzył je i
wyszedł. Nagle głowa jego znów się pojawiła w otworze; z przerażającym wyrazem twarzy
krzyknął dziewczynie głosem charczącym z gniewu i rozpaczy:
– Powiadam ci, że umarł!
Upadła twarzą do podłogi i cisza zaległa ciemnicę; tylko słychać było plusk kropel wody
rozpryskujących się po ciemku w kałuży.
V
MATKA
Nie ma chyba na świecie nic radośniejszego niż myśli, jakie budzi w sercu matki widok
małego dziecinnego trzewiczka. Zwłaszcza jeśli jest to trzewiczek świąteczny, niedzielny, od
chrztu; trzewiczek, haftowany nawet i na podszewce; trzewiczek, w którym dziecko nie zrobiło
jeszcze ani jednego kroku. Ten bucik jest taki śliczny i malutki, i tak zupełnie do chodzenia
nieprzydatny, że kiedy matka go zobaczy, to jakby własne dziecko zobaczyła. Śmieje się do
trzewiczka, mówi i całuje go, i dziwi się: czy to możliwe, żeby naprawdę istniała taka mała
nóżka; i choćby dziecka przy niej nie było, wystarczy jej spojrzeć na trzewiczek, by stanęło jej
przed oczyma miłe i delikatne stworzonko. Zdaje jej się, że je widzi, i widzi je w całej malutkiej
postaci, żywe, wesołe, widzi drobne raczki, okrągłą główkę, czyste usta, pogodne oczy, w
których białko jest niebieskie. Jeśli jest to w zimie – raczkuje koło niej po dywanie, pracowicie
przełazi przez stołeczek, a matka drży, żeby nie podeszło do ognia. Jeśli jest to w lecie – raczkuje
po podwórzu, po ogrodzie, wyrywa trawki rosnące między kamieniami, którymi wyłożono
194
ścieżki, naiwnie i bez lęku przygląda się wielkim psom, wielkim koniom, bawi się muszelkami,
kwiatkami, a ogrodnik gniewa się, bo znalazł piasek na grządkach i ziemię na wybrukowanych
alejkach. Wszystko dokoła śmieje się, błyszczy i bawi, jak ono samo, wszystko, nawet wiaterek i
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.