Moja pieśń jako jedyna w niebie zawierała smutną nutę, lecz smutek ów w mig przerodził się w harmonię, w coś na wzór psalmu lub kantyku, w hymn pochwalny, pełen...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


Krzyknąłem. Chyba zawołałem: „Boże!” To nie była modlitwa, błaganie ani prośba, lecz zwykłe wołanie.
Stanęliśmy w progu. Za nami rozpościerały się nieopisane widoki, a ja odniosłem wrażenie, że poniżej pobliskiej balustrady rozciąga się świat. Świat, jakiego nigdy dotąd nie widziałem, na wszystkich epokach i z ujawnionymi wszystkimi zagadkami przeszłości. Musiałem jedynie podbiec do barierki i spojrzeć w dół, czasy rajskiego ogrodu, starożytnej Mezopotamii lub dni, kiedy legiony rzymskie maszerowały przez lasy mojej ziemskiej ojczyzny.
Mógłbym zobaczyć także, jak Wezuwiusz wyrzuca z siebie deszcz zabójczego popiołu na starożytne Pompeje. Było tam wszystko, można poznać i zrozumieć, odpowiedzi na wszelkie pytania, zapach innych dni, ich smak… podbiegłem do balustrady, która zdawała się oddalać ode mnie. Pomknąłem ku niej jeszcze szybciej, ale odległość wciąż się powiększała, i nagle zdałem sobie sprawę, że owa wizja ziemi musiałaby mieszać się z dymem, ogniem i cierpieniem, co z pewnością zabiłoby we mnie uczucie nieopisanej radości. A jednak musiałem to ujrzeć. Nie byłem martwy. Nie miałem tu pozostać.
Memnoch wyciągnął do mnie rękę. Ja wszelako pobiegłem szybciej od niego.
Wtem pojawiło się silne światło, jego źródło było nieskończenie bardziej gorące i jaskrawe niż ten cudny blask spowijający wszystko, co jawiło się moim oczom. Ta potężna, przyciągająca jak magnes jasność narastała, aż świat poniżej, bezkresny krajobraz pełen dymu, grozy i cierpienia, znikł pośród oślepiającej bieli, tak silnej, że wydawało się, iż lada chwila spali go na popiół.
Memnoch pociągnął mnie do tyłu, unosząc ręce, by zakryć mi oczy. Zrobiłem to samo. Uświadomiłem sobie, że pochylił głowę i także zasłonił sobie oczy.
Usłyszałem jego westchnienie — a może jęk? Nie potrafiłem tego stwierdzić. Na sekundę ten dźwięk wypełnił wszechświat, wszystkie krzyki, śmiech i śpiewy, a także jakiś posępny, żałosny dźwięk z ziemskiej otchłani, wszystkie te odgłosy zawarły się w westchnieniu Memnocha.
Nagle poczułem, że uścisk jego silnych ramion słabnie. Puścił mnie. Uniosłem wzrok i wśród powodzi światła ujrzałem balustradę i opartą o nią postać.
Była wysoka, obiema rękami opierała się o poręcz, patrząc w dół. Wydawało się, że to mężczyzna. Odwrócił się, popatrzył na mnie i wyciągnął do mnie rękę. Włosy i oczy miał ciemne brązowe, twarz doskonale symetryczną, bez skazy, spojrzeć przenikliwe i silny uścisk. Wstrzymałem oddech. Poczułem swoje ciało, w całej jego materialności i kruchości, gdy dotknął mnie palcami. Byłem bliski śmierci. W tej chwili całkiem przestałem oddychać i stałem jak wryty; gdyby to miało trwać dłużej, ani chybi wyzionąłbym ducha.
Przyciągnął mnie do siebie, światło, jakie emitował, mieszało się z blaskiem z tyłu i wokół niego, dzięki czemu oblicze wydawało się bardziej wyraziste i szczegółowe. Dostrzegłem pory na jego ciemnozłotej skórze, popękane wargi i drobny meszek ciemnego zgolonego niedawno zarostu.
I wtedy przemówił, łagodnym, chwytającym za serce głosem, silnym, męskim, choć niezbyt starym.
— Nie mógłbyś zostać moim adwersarzem, prawda? Nie mógłbyś, powiedz, że nie. Nie ty, Lestacie, nie ty!
Mój Boże.
Cierpiąc niewysłowione katusze, zostałem wyrwany z Jego uścisku, z Jego objęć i Jego Królestwa.
Znów otoczył nas wir. Szlochałem i biłem pięścią w pierś Memnocha. Niebiosa zniknęły!
— Puść mnie, Memnochu! To był Bóg! Bóg!
Memnoch wzmocnił uścisk, wytężając siły, by sprowadzić mnie w dół, przełamać mój opór i zmusić, abyśmy rozpoczęli schodzenie.
Runęliśmy w dół, znów to okropne uczucie spadania, które wzbudziło we mnie taki lęk, że nie byłem w stanie zaprotestować, przylgnąć do Memnocha ani uczynić nic więcej, jak tylko obserwować otaczające nas zewsząd fale dusz, wznoszących się, patrzących i opadających; znów zapanowała ciemność, wszystko spowiła czerń i oto nagle mknęliśmy przez wilgotne powietrz, pełne znajomych, naturalnych woni, i zatrzymaliśmy się naraz łagodnie, bezszelestnie.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.