– Po prostu sprawdzam, tak na wszelki wypadek – skłamała Toby...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

– Chcę ją zaangażować, ale coś mi się w niej nie podoba. Nie wiem co. Ma się opiekować moją matką, która nie potrafi o siebie zadbać, muszę być ostrożna.
– Za Jane mogę spokojnie ręczyć. Naszymi pacjentami opiekowała się wspaniale. – Doris podeszła do stołu i położyła rękę na ramieniu starszej kobiety. – Miriam, kochanie. Pamiętasz Jane, prawda?
Staruszka uśmiechnęła się spoza łyżki z tłuczonymi ziemniakami, którą trzymała w dygoczącej dłoni przy bezzębnych ustach.
– Jane wraca?
– Nie, kochanie. Chciałam tylko, żebyś powiedziała tej pani, czy ją lubiłaś.
– Kocham Janey. Już dawno u mnie nie była.
– Jane wyjechała, skarbie.
– I dziecko! Ciekawe, czy jest już duże. Proszę jej powiedzieć, żeby wróciła.
Doris wyprostowała się i spojrzała na Toby.
– Moim zdaniem to niezła rekomendacja.
Sfrustrowana Toby wbiła wzrok w deskę rozdzielczą samochodu. Dlaczego nikt nie dostrzega prawdy? Uwielbiali ją pacjenci. Uwielbiali pracodawcy. Była ukochaną opiekunką, była świętą.
A ja jestem diablicą.
Wyciągnęła rękę i już miała przekręcić kluczyk, gdy nagle... Orcutt Health. Już wiedziała, skąd zna tę nazwę.
Wymienił ją Robbie Brace. Tego wieczoru, kiedy razem szukali kart choroby w klinice. Powiedział, że w Brant Hill mieści się centralne archiwum domów opieki zrzeszonych w Orcutt.
Wysiadła i wróciła do budynku.
Doris Macon siedziała za kontuarem z listą zleceń w ręku. Zdziwiona, podniosła wzrok.
– Mam jeszcze jedno pytanie – powiedziała Toby. – Ta staruszka w jadalni... mówiła coś o dziecku. Czy Jane ma dziecko?
– Tak, córeczkę. Dlaczego pani pyta?
– Nigdy mi o niej nie... – Toby urwała, myśląc o stu rzeczach naraz. Czyżby dziecko umarło? Czy w ogóle je miała? A może po prostu nie chciała o tym mówić?
Doris przyglądała się jej z dziwnym wyrazem twarzy.
– Przepraszam, ale czy to coś zmienia? Czy teraz nie zechce jej pani zatrudnić?
Dlaczego ani razu nie wspomniała o dziecku? Nagle Toby wyprostowała się.
– Jak ona wygląda?
– Jane? Przecież musiała pani z nią rozmawiać. Widziała ją pani...
– Jak ona wygląda?
Zaskoczona szorstkim tonem, Doris umilkła i patrzyła na nią przez chwilę bez słowa.
– Jane jest... Wygląda zupełnie normalnie. Nie ma w niej nic szczególnego.
– Jest wysoka? Jakiego koloru ma włosy? Doris wstała.
– Mamy tu grupowe zdjęcie naszego personelu. Fotografujemy się co roku. Proszę, pokażę je pani. – Zaprowadziła Toby do holu, gdzie wisiał rząd oprawionych w ramki fotografii, opatrzonych datami. Najwcześniejsza pochodziła z roku 1981; najpewniej wtedy rozpoczął działalność dom opieki w Wayside. Doris przystanęła przed kolorowym zdjęciem sprzed dwóch lat i powiodła wzrokiem po twarzach sfotografowanych osób.
– Tu. – Wskazała kobietę w białym fartuchu. – To jest Jane. Toby zmrużyła oczy. Kobieta stała na prawym skraju grupy z uśmiechem na okrągłej twarzy. Jej bardzo otyłą sylwetkę osłaniał wielki, bezkształtny fartuch. Toby pokręciła głową.
– To nie ona.
– Ależ tak, zapewniam panią, że to ona. Proszę spytać naszych pacjentów. To jest Jane Nolan.
 
– Zgarnęliśmy ją na North Endzie – powiedział policjant z patrolu. – Świadkowie widzieli, jak tłukł ją jakiś facet i próbował wciągnąć do samochodu. Wrzeszczała, jakby obdzierana ze skóry, więc ludzie rzucili się na pomoc. Przyjechaliśmy jako pierwsi. Dziewczyna siedziała na chodniku, miała podbite oko i rozciętą wargę. Mówi, że nazywa się Molly Picker.
– Kto ją pobił? – spytał Dvorak.
– Chyba jej alfons, nie chciała powiedzieć. A facet zwiał.
– Gdzie ona teraz jest?
– Siedzi w radiowozie. Nie chce tu przyjść, nie chce z nikim rozmawiać. Chce tylko wrócić na ulicę.
- Żeby ten alfons znowu ją pobił?
– Rozumem to ona nie grzeszy.
Dvorak westchnął. Wyszli na Albany Street. Nie miał wielkiej nadziei. Ponura nastolatka, w dodatku pewnie bez żadnego wykształcenia, będzie raczej kiepskim źródłem informacji. Nie aresztowano jej, więc mogła w każdej chwili odejść, ale prawdopodobnie o tym nie wiedziała. Oczywiście nie zamierzał jej pod tym względem oświecać, najpierw chciał ją przesłuchać. Jeśli w ogóle będzie czego słuchać.
Policjant wskazał radiowóz. Z przedniego siedzenia machał do nich jego partner, na tylnym zaś siedziała dziewczyna o brązowych włosach, zlepionych w strąki. Miała rozciętą wargę i kuliła się w bardzo obszernym płaszczu przeciwdeszczowym. Na kolanach ściskała tanią skórzaną torebkę. Policjant otworzył drzwi.
– Może teraz zechce pani wysiąść? To jest doktor Dvorak. Chciałby z panią porozmawiać.
– Nie potrzebuję lekarza.
– Doktor Dvorak jest z urzędu anatomopatologa stanowego.
– Urzędnik też mi niepotrzebny. Dvorak nachylił się z uśmiechem.
– Cześć, Molly. Wejdźmy do środka, pogadamy. Trochę tu zimno, nie uważasz?
– Gdyby zamknął pan drzwi, byłoby cieplej.
– Mogę tu czekać cały boży dzień. No więc jak, porozmawiamy teraz czy o północy? Wszystko zależy od ciebie. – Stał, patrząc na nią i zastanawiając się, ile czasu upłynie, zanim będzie miała dość. Nikt nie lubi, gdy się na niego gapią, a oni, dwóch policjantów i Dvorak, wpatrywali się w nią bez słowa.
Zdenerwowana Molly wzięła głęboki oddech i głośno prychnęła.
– Macie tam kibel? – spytała.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.