Tym, co przerwało Julii zdanie tuż po wypowie­dzeniu słowa „Słuchajcie!", była oczywiście i po prostu piękna, wielka kula śniegu...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Rzucona ręką karła po przeciwległej stronie korowodu, przeleciała gładko po­między tańczącymi i trafiła ją prosto w otwarte usta. Prawdę mówiąc, Julia specjalnie się tym nie przejęła; w tej chwili nawet dwadzieścia śnieżnych piguł nie popsułoby jej nastroju. Można być jednak nie wiem jak szczęśliwą, lecz mimo to trudno mówić z ustami pełnymi śniegu. A kiedy wreszcie mogła znowu mó­wić, w wielkim podnieceniu zapomniała na chwilę o tym, że jej towarzysze nie wiedzą jeszcze o wszy­stkim. Wychyliła się z dziury tak, jak tylko mogła, i zawołała do tańczących:
— Na pomoc! Na pomoc! Jesteśmy zakopani w tym wzgórzu. Chodźcie tu i odkopcie nas.
Narnijczycy, którzy aż dotąd nawet nie zauważyli małej dziury w zboczu, byli oczywiście zaskoczeni i roz­glądali się przez dłuższą chwilę na wszystkie strony, zanim dostrzegli, skąd wydobywa się głos. Kiedy zo­baczyli Julię, podbiegli do zbocza, wielu wspięło się nań bez większego trudu i wkrótce wyciągnął się z tu­zin rąk, aby jej pomóc. A Julia schwyciła te ręce, po­zwoliła się wyciągnąć z dziury i zjechała po zboczu głową w dół. W końcu pozbierała się i powiedziała:
— Och, błagam, idźcie tam i odkopcie innych. Tam jest jeszcze trzech, oprócz koni. A jednym z nich jest królewicz Rilian.
Zanim skończyła mówić, zobaczyła, że otacza ją gęsty tłum, jako że prócz tancerzy nadbiegło wiele różnych istot, które — czego przedtem nie zauwa­żyła — przyglądały się tańcowi. Z drzew pozeskakiwały wiewiórki, strącając za sobą śnieżne kaskady, zerwały się też z gałęzi sowy. Nadbiegły jeże, kołysząc się na swoich krótkich nóżkach. Niedźwiedzie i bor­suki nadeszły bardziej statecznym krokiem. Ostatnia przyszła wielka pantera, poruszając szybko końcem ogona z podniecenia.
Lecz gdy tylko zrozumieli, o co chodzi Julii, wszy­scy zabrali się do roboty. „Kilof i łopata, chłopcy, kilof i łopata! Wracamy po narzędzia!", wołały karły i bły­skawicznie znikały w lesie. „Obudźcie parę kretów, one są dobre w kopaniu. Są tak dobre jak karły", po­wiedział jakiś głos. „A co ona mówiła o królewiczu Rilianie?", dopytywał się inny. „Spokój! — odezwała się pantera. — Biedne dziecko postradało rozum i trudno się temu dziwić — po zagubieniu się w tych wzgórzach. Nie wie, co mówi." „Racja — powiedział stary niedźwiedź — przecież mówiła, że królewicz jest koniem!" „Nie, wcale tego nie mówiła", odezwała się zaperzonym głosem wiewiórka. „Tak, mówiła", po­wiedziała druga, jeszcze bardziej zaperzona.
— To wszyst-t-t-k-ko prawd-d-da. Nie bądź-dź-cie głupi — przerwała im Julia, szczękając z zimna zębami.
Jedna z driad zarzuciła jej na ramiona futro, zo­stawione w pośpiechu przez któregoś z karłów, a jakiś bardzo miły faun pobiegł między drzewa, skąd prze­świecało rozpalone u wylotu jaskini ognisko, aby przy­nieść jej coś do picia. Zanim wrócił, pojawiły się znowu karły z łopatami i kilofami i natarły na zbocze wzgórza.
Potem Julia usłyszała okrzyki: „Hej, co ty wyprawiasz, odłóż ten miecz!" i „Nie, młodzieńcze, bez takich głu­pich sztuczek!", i „Ale to złośliwy typ, nie ma co!" Julia popędziła do stóp zbocza i za chwilę nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać, kiedy zobaczyła bardzo bladą i brudną twarz Eustachego wyzierającą z ciemnej dziury oraz prawą rękę Eustachego uzbrojoną w miecz, którym wymachiwał groźnie w stronę każdego, kto się zbliżył. Bo, oczywiście, Eustachy przeżył ostatnie minuty w zupełnie inny sposób niż Julia. Słyszał jej krzyk i wi­dział, jak zniknęła. Podobnie jak królewicz i Błotosmętek był pewien, że porwali ją jacyś wrogowie. Stojąc w ciemnym tunelu, nie mógł dostrzec, że blade niebieskie światło to blask księżyca. Myślał, że dziura prowadzi do jakiejś innej podziemnej jaskini, oświet­lonej przez upiorny fosforyzujący blask i wypełnionej Bóg-wie-jakimi złymi mieszkańcami Podziemia. Kie­dy więc przekonał Błotosmętka, by pozwolił mu wejść na swoje plecy, kiedy wyciągnął miecz i wystawił gło­wę przez dziurę, wykazał naprawdę wiele odwagi. Dwaj pozostali też by to na pewno zrobili, ale dziura była dla nich za mała. Eustachy był trochę większy i mniej zwinny od Julii, tak że wystawiając głowę, strącił nie­wielką lawinę śniegu, która zasypała mu twarz. Kiedy w końcu odzyskał wzrok, zobaczył dziesiątki postaci wdrapujących się ku niemu po zboczu. Nic więc dziw­nego, że postanowił trzymać domniemanych wrogów z daleka od siebie.
— Przestań, Eustachy, przestań! — krzyknęła Ju­lia. — To są nasi przyjaciele. Nie widzisz? Jesteśmy w Narnii! Wszystko w porządku!
I Eustachy zobaczył, i zaczął przepraszać karły (a karły odpowiedziały, że nie ma o czym mówić), i kil­ka par grubych, owłosionych rąk pomagało mu prze­dostać się przez otwór, jak pomogło Julii kilka minut temu. Potem Julia wspięła się na zbocze i wykrzyczała dobre nowiny w czarny otwór. Kiedy się odwróciła, usłyszała ciche mamrotanie Błotosmętka: „Ach, biedna Pole. Za dużo tego wszystkiego na nią, za dużo o ten ostatni kawałek. Pomieszało jej się w głowie, i wcale bym się nie zdziwił. Zaczyna widzieć zjawy".
Julia i Eustachy uścisnęli sobie ręce i nabrali w płu­ca po dużym hauście świeżego, północnego powietrza.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.