oni siê jeszcze kiedyœ z nimi dogadaj¹...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


– Z nimi? – zapyta³em. – To znaczy z kim?
A wtedy wuj, w zdaniach szybkich jak z allegro vivace, a chwilami nawet allegro furioso, w zdaniach, w których po-brzmiewa³y to tr¹bki pruskich huzarów, to znów harmonia albo ba³a³ajka, w zdaniach kipi¹cych gniewem, obaw¹ i rozpacz¹, mówi³ o poca³unkach na wietrze i o uœciskach, które uchwyc¹ nas z obu stron jak chirurgiczne kleszcze do spê-
dzania p³odu i wyrw¹ jak chory z¹b. I wirowa³y w tych zdaniach ró¿ne postaci, a wszystkie by³y mi dobrze znane – ze znaczków pocztowych, ze zdjêæ w podrêcznikach, z gazet i z telewizji; Stalin tañczy³ z Hitlerem, Adenauer z Chrusz-czowem, Willy Brandt z Bre¿niewem, a Kohl z Gorbaczo-94
Wuj Henryk
wem. I kiedy tak oddalali siê od siebie, to znów przybli¿ali, wymieniaj¹c uk³ony, wuj mówi³ o nowej granicy na Wiœle i o mieœcie swojej m³odoœci, podzielonym na miasto wschod-nie i zachodnie, o tym, ¿e na lewym brzegu bêdzie mo¿na kupiæ piwo i kie³baski, a potem wylosowaæ bilet do gazu, na prawym zaœ otrzymaæ przydzia³ na chleb, sól i wódkê wraz z kart¹ pracy gdzieœ za ko³em polarnym.
– I znów trzeba bêdzie robiæ konspiracjê – mówi³ coraz szybciej – i w obu czêœciach zony! Bo przecie¿ mo¿emy liczyæ tylko na siebie. Francuzi nie bêd¹ umieraæ za Gdañsk, Anglicy za Kraków! Tylko my, mój ch³opcze, potrafimy umieraæ za miasta, których nie widzieliœmy na w³asne oczy!
Rozkrzy¿owa³ ramiona i dalej mówi³, jak hipnotyzer, a raczej natchniony jasnowidz, a w miarê jak siê rozkrêca³, moje oczy stawa³y siê coraz szersze, a¿ wreszcie nie da³bym g³o-wy, czy za chwilê z wiruj¹cych p³atków œniegu, zza tej bia-
³ej i delikatnej zas³ony nie wy³oni¹ siê znane postaci i nie wejd¹ zaraz do sza³asu, otrzepuj¹c buty: Fryderyk w pe-ruce i z harcapem, Adolf z przepask¹ na ramieniu, Józef z fajeczk¹ w ustach, Helmut w trochê zbyt obszernym garniturze, Michai³ z plam¹ na czole po chorobach trudnego dzieciñstwa, i czy nie powiedz¹, podaj¹c sobie d³onie przy ognisku: „To przecie¿ nasze! Wynocha st¹d, polskie œwinie, bêkarty pokraczne Wersalu! Precz z naszych oczu, ba-stardy Poczdamu, wy, skrofuliczne dzieci Ja³ty! Bo jak nie…”
– lecz dalej ba³em siê ju¿ myœleæ, bo i czym moglibyœmy ich przywitaæ? Narciarskim kijem? P³on¹c¹ szczap¹? Œmierdz¹-
c¹ i zapleœnia³¹ rêkawic¹ drwala?
– Czy wszystko musi siê powtórzyæ? – usi³owa³em oponowaæ.
95
Opowiadania na czas przeprowadzki Lecz myœli wuja i jego s³owa wirowa³y szybciej od wskazówek kompasu i p³atków œniegu, myœli wuja kr¹¿y³y wokó³
idei cyklu, zgodnie z którym wielkie narody wci¹¿ powra-caj¹ do poca³unków na wietrze i do uœcisków, a ma³e i nie-potrzebne nikomu p³on¹ lub zamieniaj¹ siê od tego w szkli-st¹ górê zamarzniêtych trupów i szmat.
A potem zaleg³a cisza. Wuj patrzy³ w ogieñ i nic ju¿ nie mówi³, a ja siedzia³em naprzeciw niego i te¿ nic nie mówi-
³em. Nie wiem, o czym myœla³. Byæ mo¿e przeprowadza³
kolejne powstanie albo b³¹dzi³ wœród bia³ej przestrzeni, zmieniaj¹c siê powoli w p³atek œniegu uniesiony podmuchem lodowatego wiatru. Patrzy³em, jak p³on¹ drwa, i pociesza-
³em siê, ¿e w najgorszym wypadku posiedzimy przy ogniu do rana, a kiedy wstanie s³oñce i ucichnie wiatr, znajdziemy drogê – zdumieni, ¿e by³a tak blisko.
Wuj Henryk drzema³, podpieraj¹c podbródek piêœciami.
Drewna mieliœmy dosyæ, a w termosie by³o jeszcze sporo herbaty.
Czy mog³em przypuszczaæ, ¿e poœród nocy, w niedalekiej wiosce, zapalaj¹ siê ju¿ cicho œwiat³a? ¯e srebrne ostrogi, oczyszczone popio³em i nasmarowane t³uszczem, b³yszcz¹
jak muzu³mañskie ksiê¿yce? Nie byliœmy przecie¿ na Anty-lach ani nawet w Prowansji. Pada³ œnieg i do œwi¹t Bo¿ego Narodzenia pozostawa³o zaledwie kilka dni. W naszym mie-
œcie czerwone dachy gotyckich koœcio³ów wygl¹da³y bardzo piêknie, przykryte bia³ym, skrz¹cym siê œniegiem, i gdyby
¿y³ jeszcze Tomasz Mann, znalaz³by pewnie w tym widoku dowód na nieœmiertelnoœæ duchowego piêkna, któremu na-tura wci¹¿ nowych powabów przydaje. Lecz moje myœli nie kr¹¿y³y d³ugo wokó³ Tomasza Manna, nie mog³y wzlecieæ 96
Wuj Henryk
nad oszronione wie¿e Œwiêtego Miko³aja, Œwiêtej Katarzy-ny, Najœwiêtszej Marii Panny czy Piotra i Paw³a. Widz¹c zmêczone powieki wuja Henryka i blask ognia migocz¹cy na jego twarzy, ujrza³em drzewa w jego ogrodzie, obsypane tysi¹cami bia³ych p³atków, które opada³y zawsze, ilekroæ obok p³otu przemkn¹³ poci¹g poœpieszny. I widzia³em tam te¿ siebie, jak kr¹¿ê miêdzy drzewami i próbujê z³apaæ taki p³atek w usta. Stojê na palcach z g³ow¹ zadart¹ w niebo i kiedy ostatni wagon, dudni¹c rytmicznie, znika za wyso-kim parkanem, rozdziawiam gard³o i przechylam siê we wszystkie strony, bo chodzi o to, aby jeden z p³atków nie dotkn¹³ ziemi, lecz wpad³ mi do ust lub osiad³ na wargach; zbieram go wtedy delikatnie jêzykiem i ¿ujê przez chwilê; i jeœli nie przyklei siê do podniebienia, odnajdujê w nim w koñcu smak przysz³ych owoców – jeszcze nie s³odki, tylko dziwnie gorzki i cierpki.
Tak, czu³em, patrz¹c na zamkniête powieki wuja, ¿e ten ch³opiec pod drzewem obok ceglanego domu to zupe³nie ktoœ inny ode mnie i nie mog³em obu tych wizerunków ze sob¹ pogodziæ ani z³o¿yæ w jeden, bo tak siê mia³y do siebie, jakbym na jednym z nich – w jarzeniowym œwietle lamp, trzymaj¹c siê napiêtej liny – jecha³ powoli do góry, na drugim zaœ pêdzi³ w ciemnoœci zakosami w dó³, podnosz¹c za sob¹ chmury bia³ych drobin, niczym poci¹g poœpieszny do Krakowa – dziewiêtnasta piêtnaœcie z Gdyni, dziewiêtnasta dwadzieœcia piêæ z Sopotu, dziewiêtnasta trzydzieœci szeœæ z Wrzeszcza.
Czy mia³oby sens zwierzyæ siê wujowi, ¿e ja to ktoœ inny?
Obudzony, machn¹³by na pewno rêk¹, mówi¹c „eh tam, gadanie!”, bo niby jakim sposobem A mo¿e byæ równocze-97
Opowiadania na czas przeprowadzki
œnie B? Tak, wed³ug wuja nasza istota by³a niezmienna, a niezmiennoœæ ta – pewna jak nieœmiertelnoœæ duszy. Wiêc nie obudzi³em wuja w tej sprawie.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.