Złożył Indianina na ziemi...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Wyszukał duży, o jajowatym kształcie kaktus. Nożem usunął kolce, odciął go do grubej łodygi i przyniósł do leżącego na ziemi Nawaja. Rozkrojenie kaktusa było dziełem jednej chwili. Teraz wydobywał soczysty miąższ i wyciskał z niego wodę na twarz zemdlonego.
Minęła dłuższa chwila, zanim przez twarz Nawaja przebiegł skurcz wywołany bólem. Otworzył oczy, lecz gdy ujrzał nachylonego nad sobą Tomka, szybko opuścił powieki. Zdawało się, że znów popadł w omd­lenie, niebawem jednak spojrzał przytomniej, wreszcie już całkiem świadomie wpił wzrok w twarz białego chłopca.
- No, nareszcie odzyskałeś przytomność - odezwał się Tomek siląc się na uśmiech.
- Zwyciężyłeś mnie, nie oszczędzaj, dobij! - szepnął Nawaj.
- Chyba zły duch cię opętał - rozgniewał się Tomek. – Najpierw zupełnie bezpowodu nastajesz na moje życie, a teraz chciałbyś uczynić ze mnie tchórzliwego mordercę!
Szeryf Allan kazał ci iść moim tropem...
Cóż za głupstwo! - wykrzyknął Tomek. - Nikt mi nie polecił cię śledzić i wcale cię nie zwyciężyłem. Chciałem się po prostu przyjrzeć okolicy po stronie meksykańskiej i dlatego wyprawiłem się na ten samotny szczyt. Przypadkiem natknąłem się na ciebie. Nie wiem, z jakiego powodu na mnie napadłeś, ale pewne jest, że czubiliśmy się jak dwa zacietrzewione koguty. Stoczyliśmy się z krawędzi, a ty uderzyłeś głową o głaz. Tak oto wygląda to moje „zwycięstwo”.
Mieszkasz jednak u szeryfa Allana - powtórzył z goryczą Nawaj szukając oczu Tomka.
Jeżeli już wiesz, że mieszkam u pana Allana, to powinieneś wiedzieć również, iż przebywam u niego zaledwie od kilku dni.
Przyjechałem z dalekiego zamorskiego kraju po tę młodą squaw[7], z którą mam pojechać do Anglii.
Ugh! Więc ty naprawdę nie należysz do ludzi szeryfa?!
Nie mam z nimi nic wspólnego - zapewnił Tomek. - Ale wróćmy do ciebie, w jaki sposób mógłbym ci pomóc? Na nieszczęście mocno się potłukłeś przy upadku.
Więc mój biały brat nie jest jankesem [8]? - jeszcze zapytał czerwonoskóry.
- Jestem Polakiem, moja ojczyzna znajduje się daleko za wielką wodą - wyjaśnił Tomek, zadowolony, iż Nawaj nazwał go białym bratem.
- Ugh! Naprawdę zły duch przysłonił mój wzrok, abym nie dojrzał prawdy. Muszę szybko naprawić błąd, może jeszcze nie jest za późno... - mówił Nawaj gorączkowo, usiłując jednocześnie wstać. Zachwiał się jednak. Upadłby, gdyby Tomek nie podtrzymał go w ostatniej chwili.
- Co ty wyprawiasz? Masz zwichniętą nogę - oburzył się biały chłopiec.
- Pomóż mi wejść na górę, nie mam chwili do stracenia – odparł Indianin opierając się na ramieniu towarzysza.
- Tędy nie uda nam się wspiąć na szczyt - zaoponował Tomek - Najlepiej obejdźmy górę dookoła, aż do ścieżki.
Jeśli mój biały brat chce mnie przekonać, że nasze spotkanie było zupełnie przypadkowe, to... pomoże mi wejść jak najszybciej na szczyt góry - niecierpliwie odparł Nawaj.
Ha, nie ma rady, próbujmy! - westchnął Tomek, niespokojnie spoglądając na strome zbocze.
Zaczęli powoli wspinać się po stoku. Twarz młodego Nawaja pobladła z olbrzymiego wysiłku. Był mokry od potu. Co chwila osuwał się na ziemię, mimo że Tomek ze wszystkich sił podtrzymywał go pod ramię. Indianin wlókł za sobą zwichniętą nogę, nie zważał na ból, nie godził się na odpoczynki, uparcie dążył ku szczytowi. Tomek był już niemal zupełnie wyczerpany; nogi odmawiały mu posłuszeństwa, z trudem chwytał ustami powietrze, a tymczasem znajdowali się zaledwie w połowie drogi. Indianin jednak musiał tu znać doskonale każdą piędź ziemi, gdyż zamiast piąć się pionowo pod górę, podążał ukosem i odnajdywał niewidoczne dla Tomka, łagodniej opadające skłony zbocza. Platforma skalna, na którą spadli z głównej grani, znajdowała się teraz o kilkadziesiąt metrów na prawo od nich. Indianin okazywał coraz większy niepokój. W pewnej chwili przy­siadł na zboczu. Prawą dłonią osłonił oczy przed słonecznym blaskiem; długo wpatrywał się w falisty step.
- Ugh! Jest, jest tam, na wschodzie! - zawołał naraz, wskazując ręką kierunek. Tomek wytężył wzrok. W oddali na małym wzniesieniu ujrzał jeźdźca spoglądającego na samotną górę.
Młody Indianin machał rękoma, wołał coś głośno w nieznanym języku, lecz tajemniczy jeździec stał bez ruchu jak kamienny posag. Zbyt wielka odległość oddzielała go od chłopców, aby mógł usłyszeć nawoływania. Na szarozielonym, stromym zboczu byli dla niego niewidoczni. Tomek zrozumiał, że gdyby Nawaj znajdował się teraz na samym wierzchołku góry, na olbrzymim głazie, jeździec musiałby zauważyć jego sylwetkę na tle jasnego nieba.
On nie może nas spostrzec ani usłyszeć - zawołał Tomek do swego towarzysza.
Wystrzel w górę z rewolweru! Na pewno usłyszy strzał! – krzyknął Nawaj.
Prędzej, prędzej! Patrz, on odjeżdża!
Była to prawda. Jeździec ruszył już z pagórka; jego wierzchowiec biegł coraz szybciej wprost ku granicy Stanów Zjednoczonych.
- Strzelaj! - krzyknął Nawaj chwytając Tomka za ramię.
- Tomek chciał dobyć broni, lecz jego dłoń zamiast na rękojeść trafiła w pustą pochwę.
- Zgubiłem rewolwer, musiał mi wypaść w czasie naszej bijatyki zawołał.
- Szukaj prędko, inaczej hańba mi! - przynaglał Indianin zroz­paczonym głosem.
- Tomek, jakby nagle przybyło mu sił, rzucił się w kierunku głazu, gdzie spodziewał się znaleźć zgubiony rewolwer. Potykał się, lazł na czworakach, aż w końcu dotarł do stóp wielkiego bloku skalnego. Wyciągnął ręce, by uchwycić się krawędzi, lecz chociaż wspiął się na palce, nie mógł jej dosięgnąć. Był zbyt zmęczony, aby ryzykować karkołomną wspinaczkę. Postanowił odszukać przejście, którym zsunął się przedtem z kamienia, niosąc nieprzytomnego Indianina. Niebawem odnalazł je i za chwilę był już na głazie.
Po krótkich poszukiwaniach ujrzał czarny rewolwer na piargach zbocza. Z okrzykiem triumfu porwał z ziemi broń. Na nieszczęście lufa zapchana była ziemią. Nim zdołał przeczyścić ją wyciorem, jeździec, pędzący teraz po stepie jak wicher, znajdował się na linii samotnej góry. Tomek uniósł rewolwer i raz za razem naciskał spust. Niestety, tajemniczy jeździec nie mógł już usłyszeć strzałów. W tej bowiem właśnie chwili znikał za górą, której wysokie zbocze stłumiło odgłos palby.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.