zmieniał halsy parowca, jakby to był żaglowiec? ─ Całe szczęście, że nim nie jest ─ wtrącił Jukes z goryczą...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

─ Pogubiłby dziś po południu
wszystkie patyki od tego kiwania.
─ Tak jest. A pan mógłby tylko stać i patrzeć, jak je gubi ─ dorzucił kapitan MacWhirr z
pewnym ożywieniem. ─ Mamy zupełną ciszę, prawda?
─ Tak jest, panie kapitanie. Ale na pewno zbliża się coś niezwykłego.
─ Być może. Pewnie uważa pan, że powinienem uciec przed tym świństwem ─ powiedział
kapitan MacWhirr z największą prostotą w zachowaniu i głosie, utkwiwszy nieruchomy
wzrok w płótnie pokostowym, pokrywającym podłogę. Nie spostrzegł więc ani zakłopotania
Jukesa, ani malującej się na jego twarzy mieszaniny wzburzenia i szacunku.
─ O, tu, ta książka ─ ciągnął kapitan z namysłem, klepiąc się zamkniętym tomem po
udzie. ─ Właśnie w niej przeczytałem rozdział o sztormach.
To była prawda. Czytał rozdział o sztormach. Wchodząc do kabiny nawigacyjnej, nie miał
zamiaru zdejmować książki z półki. Coś w powietrzu ─ pewnie to samo, co skłoniło stewar-
da, by bez rozkazu przynieść do kabiny nawigacyjnej gumowe buty i nieprzemakalny płaszcz
kapitana ─ skierowało jego rękę do półki; nie tracąc nawet czasu na siadanie, zabrał się ener-
gicznie do zgłębiania trudnej terminologii przedmiotu. Pochłonęły go przesuwające się pół-
okręgi, bezpieczne i niebezpieczne ćwiartki, krzywe torów, prawdopodobny namiar na oko
cyklonu, zmiany kierunku wiatru i wskazania barometru. Starał się odnaleźć w tych wszyst-
kich danych jakiś określony związek z własną sytuacją, ale w końcu ogarnęła go pogardliwa
złość na tę masę słów pełnych wskazówek, wyrozumowanych koncepcji i przypuszczeń, po-
zbawionych cienia pewności.
─ To jedna wielka bzdura ─ powiedział. ─ Gdyby człowiek wierzył we wszystko, co tu
jest, to większość czasu spędzałby na próbach omijania sztormów po całym morzu.
Znowu uderzył się książką po nodze; Jukes otworzył usta, ale się nie odezwał.
─ Omijać sztorm! Czy pan to rozumie? To szczyt szaleństwa! ─ wykrzykiwał kapitan Ma-
cWhirr, robiąc między zdaniami pauzy, podczas których z powagą wpatrywał się w podłogę.
18
─ Można by pomyśleć, że napisała to stara baba. To przechodzi wszelkie pojęcie. Gdyby ta
książka miała jakikolwiek sens, powinienem natychmiast zmienić kurs, płynąć gdzieś, diabli
wiedzą gdzie, i triumfalnie dotrzeć do Fuczou od północy, ciągnąc w ogonie tego paskudztwa,
które przypuszczalnie tłucze się gdzieś po okolicy. Od północy! Rozumie pan? Nadłożyć
trzysta mil, a potem przedstawić ładny rachuneczek za węgiel. Nigdy bym się na to nie zdo-
był, nawet gdyby każde słowo było prawdziwe jak święta Ewangelia. Nie może pan ode mnie
oczekiwać...
Jukes milczał zdumiony podnieceniem i wielomównością kapitana.
─ Ale faktem jest, że i tak nie wiemy, ile w tym racji. Skąd można na zapas przewidzieć,
jaki będzie wiatr? Faceta, co to napisał, nie ma tu z nami na statku. No dobrze. On pisze, że
oko tego czegoś leży osiem rumbów od wiatru; ale mimo tego całego spadania barometru
wiatru nie ma. Więc gdzie jest to oko?
─ Wiatr zaraz się zacznie ─ bąknął Jukes.
─ To niech się zacznie ─ obruszył się z godnością kapitan MacWhirr. ─ Chciałem panu
tylko wykazać, że w książkach wielu rzeczy nie ma. Wszystkie te reguły, jak unikać silniej-
szych powiewów i jak obchodzić wiatry, wszystko to wydaje mi się czystym szaleństwem,
kiedy się chłodno nad tym zastanowić.
Podniósł wzrok i dostrzegłszy, że Jukes przygląda mu się niepewnie, zaczął wyjaśniać, co
miał na myśli.
─ Podobnie jak i pana zadziwiający pomysł wykręcenia statku dziobem do fali na Bóg wie
jak długo, żeby Chińczykom było wygodniej; podczas kiedy do nas należy tylko dowieźć ich
do Fuczou w piątek przed południem. Jeśli pogoda przeszkodzi ─ mówi się trudno. W pań-
skim dzienniku okrętowym jest wyraźny zapis pogody. Ale przypuśćmy, że zszedłbym z kur-
su i zawinął o dwa dni później. Zapytano by: „Gdzie pan był przez ten cały czas, panie kapi-
tanie?” Co bym powiedział? „Poszedłem okrężną drogą, żeby uniknąć złej pogody” ─ odpo-
wiedziałbym. „Musiała być cholernie zła” ─ oni na to. A ja:
„Nie wiem. Okrążyłem ją”. Rozumie pan? Dokładnie to przemyślałem w ciągu popołu-
dnia.
Znów podniósł wzrok, z właściwym sobie wyrazem, jakby niczego nie zauważał i pozba-
wiony był wyobraźni. Nikt jeszcze nie słyszał, by kiedykolwiek wypowiedział tyle słów na-
raz. Jukes, który z rozkrzyżowanymi ramionami stał w drzwiach, miał minę człowieka zapro-
szonego na pokaz cudu. W jego oczach malowało się bezgraniczne zdziwienie, a z całej po-
stawy przebijało niedowierzanie.
─ Sztorm jest sztormem, proszę pana ─ podjął kapitan ─ i przyzwoity parowiec musi mu
stawić czoło. Zawsze tłucze się gdzieś jakaś paskudna pogoda po świecie i trzeba się przez
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.