— Czy już słyszycie? — zapytał młody człowiek...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


— Już! — krzyknęli radośnie.
— Teraz wszyscy trzej musimy wyschnąć na słońcu. Chodźcie, chłopaki, nieco dalej, bo tam zostawiłem swoją matkę.
Chłopcy, nie wiedząc, co to wszystko oznacza, poszli za nim. Poprowadził ich opodal, gdzie u stóp drzewa, oparta o jego pień, siedziała kobieta. Spojrzała na nich łagodnie i z radością.
— Cieszę się — rzekła dobrym głosem — że was Bóg pozwolił wyratować.
Chłopcy spojrzeli na nią długim spojrzeniem, potem uczynili coś, czego nie uczynili jeszcze w swoim życiu: przyklękli z dwóch stron i ucałowali jej ręce. Jej syn patrzył na ten postępek z rzewną radością. Ona zaś rzekła:
— Nie mnie dziękujcie, o dzieci, nie mnie, ale synowi mojemu. On dla was naraził życie, ale też nikt nie ma takiego jak on serca.
— Nie mów tak, najdroższa matko — rzekł zarumieniwszy się młody człowiek — nikt nie ma takiej jak ja matki.
Spojrzał na nią z miłością tak gorącą i tkliwą, że gdyby to spojrzenie trwało chwilę dłużej, musiałoby się w wielką i czystą zamienić łzę.
Chłopcy patrzyli na nich ciężko zamyśleni, wreszcie rzekł Jacek:
— Dziękujemy ci!
— Nie ma za co — rzekł wesoło młodzieniec — ale powiedzcie mi, na Boga, skąd wzięliście się na grzbietach. pelikanów?
— Przeżegnałam się krzyżem świętym, widząc was nad wodami — rzekła kobieta.
— Długa to jest historia — mówił Jacek — namówiliśmy pelikany, aby nas wzięły na grzbiety, bo nam się nie chciało iść piechotą.
— A dokąd wy wędrujecie?
Chłopcy opuścili głowy. Za żadne skarby, za wszystkie klejnoty złotych ludzi nie powiedzieliby tej dobrej kobiecie i temu szlachetnemu młodzieńcowi, że uciekli od matki i gonią próżniactwo. Na bladych, nakrapianych twarzach ukazał się rumieniec.
— Czemu nam tego nie powiecie? — zapytał ich wybawca.
A matka na to:
— Daj pokój, mój synu. Może to jest ich tajemnica? Nie trzeba się nigdy wdzierać w cudze sprawy. Jak się czujecie, moje dzieci?
Chłopcy spojrzeli na nią z dziwną czułością.
— Nie chcemy uczynić nic złego — rzekł nagle Jacek.
— Jesteśmy tylko bardzo głupi — dodał Placek z najgłębszym przekonaniem.
Zaśmiał się głośno młody człowiek, a na bladych ustach kobiety pojawił się leciutki uśmiech. Patrzyła na nich dobrymi oczyma, w których kwitły jesienne kwiaty. Nagle wyciągnęła ku nim ręce i rzekła:
— Zbliżcie się do mnie, moje dzieci.
Usadowiła ich przy sobie, objęła ramionami i mówiła cichym głosem:
— Cudem uszliście śmierci; podziękujcie za to gorąco Bogu. Nie wiem, kto jesteście, skąd wędrujecie i dokąd. Widzę tylko, że jesteście dzieci i że jesteście same, a wasza matka pewnie jest daleko. Może idziecie do niej? W tej chwili serce jej już jest spokojne, ale wierzcie mi, że w owej chwili, kiedy się woda nad wami zamknęła, serce jej zmartwiało i przestało uderzać. Czy słyszysz, maleńki, który głową mojego dotykasz serca, jak ono bije? To ze szczęścia, że mój syn jest przy mnie, dzielny i szlachetny. Tak samo biłoby radośnie serce waszej matki, gdybyście byli przy niej… Nie wiem, dlaczego jesteście tak od niej daleko, w tym dzikim pustkowiu, ale mówię wam, że przyjdzie taka chwila, kiedy wam jej tak zabraknie, jak wam niedawno brakło powietrza. Płaczesz, moje dziecko? I ty też płaczesz, drogi chłopcze? To dobrze, to dobrze!
Objęła ich silniej dając synowi swemu znaki oczyma, aby nic nie mówił; usiadł więc opodal w słońcu susząc odzienie, a chłopcy łkali cichutko, coraz ciszej; dobra kobieta spojrzała na nich po chwili i uśmiechnęła się, bo spali, wyczerpani przygodą i wzruszeniem.
Zbudził ich wielki wrzask; to pelikany, niedaleko brzegu żerujące, schwytały oba tę samą rybę i teraz każdy ciągnął ją w swoją stronę, drąc się wniebogłosy, że mu się dzieje krzywda.
Chłopcy, .pojąwszy, że usnęli w objęciach tej kobiety, zawstydzili się, a nie umiejąc znaleźć słów miękkich i serdecznych, starali się prosić ją o przebaczenie uśmiechem, ponieważ i w tym także zbytniej nie posiadali wprawy, więc uśmiechając się wdzięcznie wedle własnego przekonania, mieli takie miny, jak gdyby gryźli kwaśne jabłko.
— Spaliście smacznie — rzekła kobieta — ale pewnie jesteście głodni. Niestety, niczym was nie możemy nakarmić. Synu mój! — zawołała. — Zbliż się do nas.
Kiedy szybko się zjawił z miłym na twarzy uśmiechem, powiedziała:
— Czy będziemy dzisiaj jedli cokolwiek, biedacy?
— Nie wiem, droga matko — odrzekł syn. — Niech ci dobrzy chłopcy ostaną z tobą, a ja pójdę w las na poszukiwania.
Skinął na chłopców, a kiedy odeszli wszyscy trzej na ubocze, rzekł im szeptem:
— Dzieci kochane, pilnujcie mojej matki, aby nie napadł na nią dziki zwierz i przynieście jej wody z jeziora,— gdyby chciała pić.
— Uczynimy to chętnie! — szepnął Placek.
— Bo moja matka — mówił młody człowiek drżącym głosem — ma odjętą władzę w nogach.
— Och! — wykrzyknął Jacek — biedna kobieta.
— Boże, Boże! — szepnął Placek po raz pierwszy w życiu.
— Straszliwe to jest nieszczęście — mówił ich wybawca — nie mogę patrzeć na jej udręczenie, więc idziemy na poszukiwanie cudownego lekarza, aby ją uzdrowił.
— Jakże iść może twoja matka?
— Ona nie idzie… — mówił młody człowiek, potem spuściwszy oczy dodał cicho: — Ja ją niosę w ramionach…
Chłopcy spojrzeli na niego z niepojętą dla nich samych czcią.
— Czy z daleka idziecie? — spytał Jacek z dziwnym wzruszeniem.
— Wędrujemy już przez trzy lata…
— I ty dźwigasz matkę w ramionach?
— Bóg mi dodaje sił! — rzekł z mocą młody człowiek.
— O czym wy tak radzicie? — zawołała matka.
— O, biedna matko moja!… — szepnął jej syn, a głośno zawołał: — Naradzamy się, skąd dostać pożywienie, maleńko.
Zaśmiał się z udanym weselem i zbliżywszy się spojrzał na nią z miłością.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.