Długo malec siedział na posłaniu patrząc bezsilnie i nie będąc w stanie najsroższym swoim cierpieniem odgadnąć, po co to wszystko z nim zrobiono, co to...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


Nazajutrz, po nocy źle przespanej, obudził się bardzo nierychło. W mieszkaniu nie było
nikogo, łóżko nauczycielskie było posłane, kanapka uprzątnięta. Za drzwiami, obok których
wisiał kalendarz i dyscyplina, rozlegało się prawie nieustające kaszlanie i cichy pomruk roz-
mów, urozmaicony od czasu do czasu przez śmiech rubaszny albo płacz hałaśliwy.
9
Marcinek, rozciekawiony do najwyższego stopnia, wyskoczył z łóżka, ubrał się co tchu i
nasłuchiwał pod tajemniczymi drzwiami, które wczoraj taki miały pozór, jakby prowadziły do
pustego lamusa, a dziś były zasłoną jakiegoś interesującego widowiska.
– A co to, kawaler ciekawy zobaczyć szkołę? – krzyknęła nauczycielowa wynurzając się z
kuchenki. – A mył się kawaler, czesał się, ubrał ochędożnie? Najpierw trzeba się ubrać, a
później dopiero myśleć o zobaczeniu szkoły.
Marcinek ubrał się z mozołem, bo aż dotąd matka mu pomagała myć się i ubierać, szybko
wypił kubek gorącego mleka i czekał. Po śniadaniu nauczycielowa wzięła go za rękę i tak jak
stała, w białym kaftaniku, wprowadziła do izby szkolnej. Gdy się drzwi otwarły, w głowie
Marcina prześliznęła się zaraz myśl: to jest kościół, nie żadna szkoła...
Izba była pełna. Na wszystkich ławkach siedzieli chłopcy i dziewczęta. Gromadka najpóź-
niej przybyłych nie znalazłszy miejsca stała pod oknem. Chłopcy siedzieli w sukmankach, w
ojcowskich „spancerach”, nawet w matczynych lejbikach, niektórzy mieli szyje okręcone
szalikami, a ręce w wełnianych rękawicach; dziewczęta miały na głowach zapaski i chuściny,
jakby się znajdowały nie w dusznej izbie, lecz wśród zasp szczerego pola. Wszystko kaszlało,
a znaczna większość, przed wejściem nauczycielki, ćwiczyła się w dawaniu sobie nawzajem
„sera”, której to rozrywki nie byłaby zresztą w możności tym mianem technicznym określić.
– Michcik, masz tu panicza z Gawronek, pokażże mu szkołę, bo ciekawy – rzekła nauczy-
cielka zwracając się do chłopca siedzącego tuż obok drzwi w pierwszej ławie.
Był to wyrostek lat już kilkunastu, jasny blondyn z siwymi oczami. Grzecznie posunął się
w ławie i zrobił miejsce dla Marcinka, który przycupnął na brzeżku zawstydzony i zmieszany.
Pani Wiechowska wyszła rzuciwszy głośne i stanowcze zalecenie publicznego spokoju.
– Jakże ci na imię? – spytał Michcik uprzejmie.
– Marcin Borowicz.
– A mnie Piotr Michcik. Umiesz czytać?
– Umiem.
– Ale pewnie po polsku?
Marcin spojrzał na niego ze zdumieniem.
– Pa russki umiejesz czitat'?
Marcin zaczerwienił się, spuścił oczy i wyszeptał cichutko:
– Ja nie rozumiem...
Michcik uśmiechnął się z tryumfem i zaraz wydobył z drewnianej teczki, zaopatrzonej w
sznurek do wieszania jej na ramieniu, chrestomatię rosyjską Paulsona, otworzył tę księgę na
zatłuszczonym miejscu i zaczął szybko czytać potrząsając głową i rozdymając nozdrza:
– W szapkie zołota litoho staryj russkij wielikan podżidał k-siebie drugoho...
Uwaga małego Borowicza była zupełnie pochłonięta przez rozmowę z Michcikiem. Tym-
czasem ze wszystkich ławek wyłazili z wolna uczniowie i przybliżali się krok za krokiem,
szturchając jedni drugich i wyglądając zza ramion. Utworzyło się wkrótce dokoła Michcika i
Borowicza zwarte audytorium dzieci. Wszystkim oczy zdawały się wyskakiwać na wierzch z
ciekawości. Stali w milczeniu, patrząc na Marcinka bez zmrużenia powieki i tak nieruchomo,
jakby w paroksyzmie ciekawości stężeli.
Tymczasem Michcik wciąż czytał ów wiersz szybko i coraz szybciej. Skończywszy, jesz-
cze raz tryumfująco spojrzał na Borowicza i rzekł:
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.