I tak lecieli z dziesięć stajań, aż na skręcie gościńca ujrzeli tuż przed sobą szereg wozów i kolasek otoczony przez kilkudziesięciu pajuków; kilku z...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

A to kto jedzie?
– Pani kasztelanowa sandomierska! – brzmiała odpowiedź.
Skrzetuskiego tak przybiło wzruszenie, iż sam, nie wiedząc, co czyni, zsunął się z konia i stanął, chwiejąc się, na
boku gościńca. Czapkę zdjął, a po skroniach spływał mu pot obfity; i drżał ten rycerz – przed szczęściem – na całym
ciele. Pan Michał zeskoczył również z kulbaki i chwycił w ramiona osłabłego rycerza.
Za nimi stanęli wszyscy na boku gościńca z poodkrywanymi głowami, a tymczasem szereg wozów i kolasek
nadciągnął i począł przechodzić mimo. Z panią Witowską jechało kilkanaście różnych pań, które patrzyły ze
zdziwieniem na rycerzy nie rozumiejąc, co ma znaczyć ta żołnierska procesja przy gościńcu.
Aż wreszcie w środku orszaku ukazała się kolaska ozdobniejsza od innych; oczy rycerzy ujrzały przez jej
otwarte okna poważne oblicze sędziwej damy, a obok niej słodką i śliczną twarz Kurcewiczówny.
– Córuchna! – wrzasnął Zagłoba rzucając się na oślep ku karecie – córuchna! Skrzetuski jest z nami... Córuchna!
W orszaku poczęto wołać: „Stój! stój!” – uczynił się ruch i zamieszanie; tymczasem Kuszel z Wołodyjowskim
prowadzili, a raczej wlekli Skrzetuskiego do karety, on zaś osłabł zupełnie i ciążył im coraz bardziej. Głowa zwisła
mu na piersi i nie mógł już iść, i opadł na kolana przy stopniach kolaski.
Lecz w chwilę później silne a słodkie ramiona Kurcewiczówny podtrzymywały osłabłą i wynędzniałą głowę
rycerza.
Zagłoba zaś widząc zdumienie pani sandomierskiej wołał:
– To Skrzetuski, bohater ze Zbaraża ! On to się przedarł przez nieprzyjaciół, on ocalił wojska, księcia, całą
Rzeczpospolitą! Niech im Bóg błogosławi i niech żyją!
– Niech żyją! vivant! vivant! – wołała szlachta.
– Niech żyją! – powtórzyli książęcy dragoni, aż grzmot rozległ się po toporowieckich polach.
– Do Tarnopola! do księcia! na wesele! – wykrzykiwał Zagłoba. – A co, córuchna? skończona twoja niedola!... a
dla Bohuna kat i miecz!
Ksiądz Cieciszowski oczy miał podniesione do nieba, a usta jego powtarzały cudne słowa natchnionego
kaznodziei:
– „Siejba była w płakaniu, a żniwo w weselu...”
Usadzono Skrzetuskiego w karecie obok kniaziówny – i orszak ruszył dalej. – Dzień był cudny, pogodny,
dąbrowy i pola pławiły się w świetle słonecznym. Nisko po ugorach i wyżej nad ugorami, i jeszcze wyżej w
błękitnym powietrzu płynęły już tu i owdzie srebrne nitki pajęczyny, które późniejszą jesienią jakoby śniegiem
pokrywają tamtejsze pola. I spokój był wielki naokoło, jeno konie parskały. raźno w orszaku.
– Panie Michale – mówił Zagłoba trącając strzemieniem w strzemię Wołodyjowskiego – coś mnie znowu ułapiło
za grzdykę i trzyma, jak to wówczas, kiedy pan Podbipięta – wieczny mu odpoczynek! – wychodził ze Zbaraża: ale
gdy pomyślę, że się tych dwoje wreszcie znalazło, to tak mi lekko na sercu, jakbym kwartę petercymentu duszkiem
wypił! Jeśli i ciebie małżeńska przygoda nie spotka, to na starość będziem ich dzieci hodować. Każdy do czego
inszego się rodzi, panie Michale, a my dwaj lepsi chyba do wojny niż do żeniaczki.
Mały rycerz nie odpowiedział nic, jeno począł wąsikami mocniej niż zwykle ruszać.
Jechali do Toporowa, a stamtąd do Tarnopola, gdzie się mieli z księciem Jeremim połączyć i razem z jego
chorągwiami do Lwowa na wesele ruszyć. Przez drogę opowiadał Zagłoba pani sandomierskiej, co się w ostatnich
czasach stało. Dowiedziała się więc, że król po nie rozstrzygniętej, morderczej bitwie pod Zborowem zawarł układ z
chanem, niezbyt pomyślny, ale zapewniający przynajmniej spokój na czas jakiś Rzeczypospolitej. Chmielnicki na
mocy układu pozostał nadal hetmanem i miał prawo z niezmiernych tłumów czerni wybrać sobie czterdzieści
tysięcy regestrowych, za które ustępstwo zaprzysiągł wierność i posłuszeństwo królowi i stanom.
– Niechybna to jest rzecz – mówił Zagłoba – że z Chmielnickim znowu przyjdzie do wojny, ale jeśli tylko
buława naszego księcia nie minie, inaczej to wszystko pójdzie...
– Powiedzże waćpan Skrzetuskiemu najważniejszą rzecz – rzekł zataczając bliżej koniem mały rycerz.
– Prawda – rzekł Zagłoba. – Chciałem zaraz od tego zacząć, aleśmy tchu dotąd złapać nie mogli. Nic nie wiesz,
Janie, co się po twoim wyjściu stało: że Bohun jest u księcia w niewoli.
Skrzetuski i Kurcewiczówna zdumieli na tę niespodziewaną wiadomość do tego stopnia, że słowa wyrzec nie
mogli – tylko ona ręce otworzyła – i nastała chwila milczenia, po czym dopiero Skrzetuski spytał:
– Jak to? jakim sposobem?
– Palec w tym boży – odpowiedział Zagłoba – nic innego, jeno palec boży. Układ już był zawarty i
wychodziliśmy właśnie z tego zapowietrzonego Zbaraża, a książę wybiegł z jazdą na lewe skrzydło pilnować, by
orda na wojsko nie napadła... że to oni często układów nie dotrzymują. Wtem nagle wataha z trzystu koni rzuciła się
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.