— No cóż...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Skoro pan tak twierdzi.
— To co ja mam z nim zrobić? — Zaciekawił się gospodarz.
— Na razie proszę przechowywać u siebie. Jeśli przez pół roku nie zjawi się właści-
ciel, nabywa pan prawa do własności.
Poszli spisać protokół z oględzin konia. Semen podszedł do szkapy.
— Biorąc pod uwagę, co chciał ci zrobić, jesteś w moich oczach usprawiedliwiony
— powiedział. Ale na przyszłość postaraj się nie zabijać ludzi.
Koń pochylił łeb w czymś w rodzaju pokłonu.
— No już dobrze — powiedział starzec i poklepał go po szyi, a potem dołączył i pod-
pisał protokół.
Wykaligrafował swoje nazwisko staranną, przedrewolucyjną cyrylicą. Birski schował
kopię protokołu do etui i wrócili do radiowozu. Wsiadając, Semen odwrócił się i popa-
trzył raz jeszcze na konia. W oczach ogiera coś zamigotało. Może to były łzy szczęścia?
Może popełniłem błąd — pomyślał, — ale do cholery mam prawo. Ostatecznie je-
stem już w najlepszym wieku, aby mieć starczą demencję.
Tymczasem Birski uśmiechał się do swoich myśli. Dlaczego stary podpisał się po ro-
syjsku? Może faktycznie, jak przebąkiwali co poniektórzy, nie znał polskiego alfabetu?
Dojeżdżali już prawie do Wojsławic, gdy odezwała się krótkofalówka w radiowozie.
— Do wszystkich patroli. W stronę Wojsławic ucieka czarny niemiecki Zundapp
model 1942. Podróżują nimi Herberto Saleta, niebezpieczny szpieg oraz niezidentyfiko-
wany osobnik podający się za legendarnego Wypruwacza.
Należy ich zatrzymać. Zachować ostrożność, są uzbrojeni w broń automatyczną.
Krew żywiej zakrążyła w żyłach Birskiego. Co nieco wiedział o pewnym czarnym
motorze tej marki i niezidentyfikowanym osobniku nazwiskiem Jakub Wędrowycz,
który miał zakopaną broń automatyczną, dużo amunicji i który urozmaicał sobie eme-
ryturę różnymi drobnymi przestępstwami. Wysadził Semena na krzyżówkach, a sam
ruszył ze znaczną szybkością w stronę Chełma. Zaraz koło bazy rolniczej minął go mo-
tocykl. W przyczepce siedział faktycznie jakiś Hiszpan w podartej sutannie, ale za kie-
rownicą tkwił nie Jakub, ale jakiś trzydziestoletni na oko facet, o chorobliwe białej cerze
i rozwianej grzywie białych włosów.
Motor miał czerwone siedzenia, podczas gdy ten Jakuba miał siedzenia wypłowiało
zielone. Motor przemknął koło niego jak burza. Zawrócił radiowóz i właśnie chciał wci-
snąć gaz do dechy, gdy znieruchomiał zdumiony. Na szosie nie było ani motoru, ani
ludzi. Potrząsnął głową. Zanim z komendy przyjechał jego zastępca Malinowski gazi-
kiem, zdążył już przeszukać wszystkie rowy. Ale uciekinierzy rozwiali się jak sen.
108
109
* * *

Jakub wjechał motorem do szopy i zniweczył swój kamuflaż. Znowu był starcem.
Starym dziadem. Herberto przyglądał się temu, milcząc ponuro.
— No cóż, dziękuję za uwolnienie — powiedział wreszcie.
— Nie dziękuj, nie jesteś wolny.
Herberto na wszelki wypadek udał, że nie rozumie.
— Komu zawdzięczam wydobycie z tej paskudnej piwnicy i późniejsze kiwanie gli-
niarzy po drodze?
— Jestem Jakub Wędrowycz, miejscowy egzorcysta amator.
— Hym, a ja jestem Herberto Saleta. Można powiedzieć egzorcysta z wykształcenia
i z zawodu.
— Zapraszam na obiad.
Weszli do domu. Przy kuchni krzątała się dość nieporadnie dziewczyna. W pokoju
stała ładna, nieco wyleniała klacz i udzielała jej pouczeń modulowanym rżeniem.
— Pan pozwoli, że przedstawię — powiedział gospodarz. — To moja klaczka Marika
— wskazał dziewczynę. A to panna Monika, studentka socjologii z Lublina.
— Czy jest pan pewien, która jest która? — zaniepokoił się egzorcysta.
— Całkowicie. Moje drogie. To jest Herberto Saleta. Wysłannik z Watykanu. Ma wal-
czyć z Iwanowem.
— Wolałbym, zachować incognito — zastrzegł się Herberto. Czy mogę spróbować
telepatii?
Przenosił wzrok z dziewczyny na klacz i z powrotem.
— Proszę. Mamy nadzieję, że pomoże nam pan w naszych problemach. W zamian za
to oferujemy pomoc z Iwanowem.
Herberto skoncentrował się. Wyczuł dość silnie aurę Jakuba. Rozpoznał w nim dziw-
nego człowieka, którego minął swojego czasu na Górce w Chełmie. Potem skoncentro-
wał się na stojącej przy kuchni dziewczynie. Znalazł w jej umyśle wizje wielkiego si-
wego ogiera z ogromnym interesem i małego brązowego źrebięcia. Ponadto było tam
pragnienie trawy i owsa. Drobne łakomstwo skierowane pod adresem stojącej na stole
cukiernicy wypełnionej cukrem w kostkach. Brwi uniosły mu się lekko do góry.
Skoncentrował się dla odmiany na klaczy. Klacz rozmyślała o swoim temacie pracy
magisterskiej i denerwowała się faktem, że jest całkiem goła w obecności dwu męż-
czyzn. Wyłączył swoje zdolności.
— Do licha — mruknął. One faktycznie mają wymienione dusze.
— Odkrycie Ameryki w konserwie. Chciałbym, żeby ojciec coś z tym zrobił.
— Mogę spróbować egzorcyzmować. Ale wtedy, co najwyżej wygonię duszę na ze-
wnątrz.
110
111
— No i świetnie.
— Ale nie wciśnie się w tą drugą.
— A może by tak jednocześnie?
— Jutro o wschodzie słońca. To najlepsza pora. Ale pod pewnymi warunkami.
— Spełnię każdy.
— Po pierwsze synu twoje zdolności do znikania. Skąd człowiek taki jak ty posiadł
takie umiejętności?
— Może to zabrzmi nieskromnie, ale wydarłem je w starciu z Iwanowem.
— Zmuszony będę ci je odebrać.
— Tylko tego brakowało! — zdenerwował się.
— Widziałem takie sztuczki tylko dwa razy w życiu i o dwa razy za dużo. To zbyt nie-
bezpieczne. Nie zdołasz utrzymać tego w swoim umyśle. Wkrótce stada twoich wize-
runków będą błąkały się po okolicy.
— Śmiem wątpić.
— To wzrasta w postępie geometrycznym. Ile czasu możesz teraz utrzymywać swój
wizerunek po swoim faktycznym zniknięciu?
— Choćby i pół godziny.
— Sam widzisz. Znikają samochody, motocykle, zmieniasz swój wygląd. Wkrótce
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.