— Też nie wiem...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Usiadł i już, a gdzie, tego nie wiem. Nie patrzyłem na mapę. To sprawa załogi śmigłowca.
Czy można uwierzyć w taką bzdurę? Pewnie wysilałem się na próżno, ale nie miałem wyboru. Jak już się zaczęło, to trzeba ciągnąć dalej. Nie wiedziałem zresztą, czy coś naprawdę wiedzą, czy tylko węszą. Musiałem brnąć. A zresztą nie było jeszcze powodów do alarmu. Na razie rozmowa układała się całkiem przyjemnie.
— A teraz, Andy, opowiedz nam o sprzęcie, jaki mieliście ze sobą. Czegoś bowiem nie rozumiemy.
Nie wiedziałem, czy chodzi mu o plecaki, czy też o to, co znaleziono przy nas. W sumie rozmawialiśmy o dwóch różnych sprawach. On o ośmioosobowym patrolu, który został rozbity, ja zaś o rzekomej drużynie poszukiwawczo-ratunkowej.
— No cóż — odparłem — nic nadzwyczajnego. Woda, amunicja, trochę dodatkowych zestawów do pierwszej pomocy i rzeczy osobiste.
— Nie o to mi chodzi. Opowiedz nam o materiałach wybuchowych, w które byliście wyposażeni.
Tylko spokojnie — powiedziałem sobie w myśli — nikt mi jeszcze nie udowodnił, że byłem jednym z uczestników patrolu.
— O czym pan mówi?
— Posłuchaj, Andy, spróbujmy to uporządkować, przecież nie chodzi o nic wielkiego. Zastanów się, przemyśl sprawę, niekoniecznie zaraz. Mieliście przecież materiały wybuchowe, Andy. Musisz wiedzieć, że śledziliśmy was od samego początku, ciebie i twoich kolegów. Obserwowaliśmy was.
— Przepraszam, ale nie rozumiem, o czym pan mówi.
— Czyżby? Naprawdę nie rozumiesz? Mieliście ogromną ilość materiałów wybuchowych. Co więc zamierzaliście wysadzić w po­wietrze?
Cały czas mówił łagodnym tonem, mniej więcej tak, jak lekarz wypytuje pacjenta o stan zdrowia. Zdawałem sobie sprawę, że elegancja i galanteria w pewnym momencie musi się skończyć. W czasie szkoleń uczą nas, aby korzystać z okoliczności, z każdej nadarzającej się sposobności, bo nie wiadomo, kiedy okazja może się powtórzyć. Podstawowa zasada głosi, że jeśli można załatwić coś do jedzenia, to trzeba z tego zaraz skorzystać. Przesłuchujący starali się stworzyć klimat życzliwości i sympatii, uznałem więc, że trzeba to wykorzystać.
— Czy mógłbym poprosić o coś do jedzenia. Od wielu dni nie miałem nic w ustach. Aż mnie skręca z głodu. Chętnie bym coś zjadł.
— Ależ oczywiście, Andy. Nie będzie to co prawda łatwe, bo z powodu sankcji nasze dzieci umierają z głodu, ale spróbujemy coś zrobić. Staramy się być gościnni. Zaopiekujemy się tobą. Jeśli nam pomożesz, to spróbujemy zrobić coś więcej. Kto wie, może odeślemy cię do domu. Pomyśl tylko, Andy, do domu...
Dostałem miskę gorącego ryżu i drugą ze wspaniale duszonymi pomidorami i dwa placki hubza — arabski odpowiednik chleba — a do tego cudowną, chłodną wodę w czyściutkiej szklance. Jeden ze strażników wziął łyżkę i zaczął mnie karmić.
— A czy nie dałoby się zdjąć kajdanek przynajmniej z jednej ręki, abym mógł jeść samodzielnie? — spytałem.
Major odmówił, ale pułkownik kiwnął głową na znak, że się zgadza. Rozkuto mi jedną rękę. Co za wspaniałe uczucie ulgi! Ponieważ zupełnie nie czułem palców, więc z największym trudem udawało mi się manipulować łyżką. Trzymałem ją między małym a serdecznym palcem, wspierając o nasadę kciuka.
— Czy wiesz, kto to jest? — pułkownik wskazał na portret Saddama. Nie odpowiedziałem od razu. Zrobiłem minę człowieka szukającego głęboko w pamięci.
— Ależ tak, to Saddam Husajn, to znaczy prezydent Husajn.
— Właśnie. I co o nim słyszałeś?
Czego ode mnie oczekiwali? Oczywiście, że wiele słyszałem o Husajnie, na przykład to, że gazami trującymi mordował irańskie dzieci.
— Wiem, że jest człowiekiem zdecydowanym, silnym przywódcą.
— To racja. Pod jego dowództwem rychło pozbędziemy się przyby­szów z Zachodu, wszystkich. Nie jesteście nam potrzebni. Szkoda naszego czasu.
Nie był to wykład z ideologii, raczej dalszy ciąg rozmowy.
Skończyłem ryż i zabrałem się za pomidory. Jadłem z trudem. Usta miałem opuchnięte i zdrętwiałe jak po zastrzyku u dentysty, kiedy człowiek próbuje napić się herbaty, a płyn leje się po brodzie, ponieważ usta nie poddają się jeszcze jego woli. Paprałem się, siorbałem, mażąc się sokiem pomidorowym. Jedzenie było wspaniałe i żałowałem, że obolałe usta nie pozwalają doznać pełni smaku. Jeszcze gorzej radziłem sobie z chlebem. Nie mogłem go pogryźć i łykałem wielkie kawałki. Śpieszyłem się, żeby zjeść jak najwięcej, w obawie, że gospodarze zmienią zdanie i zabiorą mi żarcie, zanim skończę.
Pułkownik zaczął obierać pomarańczę, wciąż pilnie bacząc. W od­różnieniu od mojej zwierzęcej łapczywości, przygotowywał sobie danie z wystudiowaną elegancją. Nożykiem naciął skórkę w czterech miejs­cach, rozłożył jak płatki kwiatu i podzielił zawartość na cząstki.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.