Po pierwszych dwóch godzinach wpadli w zmienny rytm pięć minut truchtu, pięć minut szybkiego marszu...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Co godzina zatrzymywali się na pięć minut, aby odpocząć, opadali na miękki, gruby, iglasty dywan i wyciągali się na nim, nie zawracając sobie nawet głowy zdejmowaniem lekkich plecaków.
Przez pierwsze pół godziny bieg wymagał sporego wysiłku.
Ale później rozgrzali się pod wpływem fizycznego ruchu, liczba uderzeń serca zmniejszyła się, oddech uspokoił i wydawało się, że mogliby tak biec w nieskończoność. Cletus posuwał się do przodu, wyłączywszy znaczną część umysłu z otaczającej go rzeczywistości, daleki, skupiony na innych problemach. Nawet powtarzane w określonych odstępach czasu sprawdzanie na mapie, za pomocą kompasu, przebytej trasy stanowiło dla niego czynność niemal automatyczną, wykonywaną odruchowo.
Z tego stanu wyrwało go dopiero znikanie i tak już przytłumionego światła z otaczającego ich lasu. Newtoniańskie słońce, ukryte za podwójną zasłoną listowia i wysokiej, prawie stałej warstwy chmur, warstwy, która nadawała niebu jego zwykły szary, metaliczny wygląd, zaczynało zachodzić.
- Czas na posiłek - powiedział Cletus. Skierował się w stronę płaskiego miejsca u stóp wielkiego drzewa i opadając na ziemię ściągnął plecak, a potem siadł ze skrzyżowanymi nogami, oparty plecami o pień. Athyer przysiadł na ziemi obok. - Jak się czujesz?
- Świetnie, panie marszałku - odmruknął Athyer. Rzeczywiście, wyglądał tak dobrze, jak twierdził, i Cletus zaobserwował to z zadowoleniem. Twarz Athyera błyszczała tylko lekko od potu, a jego oddech był głęboki i wcale nie przyśpieszony.
Wyjęli po jednym termoopakowaniu, przekłuli zamknięcie, aby podgrzać posiłek znajdujący się w środku. Zanim stał się gorący, w sam raz do jedzenia, wokół zapadła zupełna ciemność. Zrobiło się tak ciemno, jak w szczelnie zamkniętym, podziemnym pomieszczeniu.
- Jeszcze pół godziny i wzejdzie księżyc - zwrócił się w ciemności Cletus w tę stronę, gdzie ostatni raz widział siedzącego Athyera. - Spróbuj się trochę przespać, jeśli możesz.
Cletus ułożył się na igłach, rozluźnił kończyny i całe ciało. W ciągu paru sekund ogarnęło go znajome uczucie unoszenia się. Później nastąpiło, jak mu się wydawało, może ze trzydzieści sekund snu, a kiedy otworzył oczy, stwierdził, że przez zasłonę liści przesącza się blade światło.
Światło to tylko w niewielkiej części było tak jasne, jak światło dzienne, ale wystarczająco jasne, aby obaj mężczyźni mogli ruszyć w drogę, a miało stać się jeszcze jaśniej, gdyż na nocnym niebie powinny pojawić się przynajmniej cztery z pięciu księżyców Newtonu.
- Ruszajmy - rzekł Cletus. Kilka minut później on i Athyer z przytroczonymi plecakami znajdowali się w drodze, znów biegnąc truchtem.
Na mapie, której Cletus przyjrzał się dzięki wewnętrznemu oświetleniu, pojawiła się teraz czarna linia równoległa do czerwonej, wytyczającej ich trasę, długości czterdziestu siedmiu kilometrów licząc od punktu wyjścia. W ciągu kolejnych dziewięciu godzin nocnej wyprawy, przerywanej tylko na cogodzinny odpoczynek i krótki posiłek koło północy, poko­nali następne czterdzieści kilometrów, nim zachód większości księżyców sprawił, że światło stało się znów zbyt nikłe, by można przy nim było bezpiecznie posuwać się naprzód. Zjedli ostatni, lekki posiłek i zapadli w pięciogodzinny, głęboki sen na grubym iglastym łożu z leśnego poszycia.
Kiedy zegarek Cletusa ich obudził, okazało się, że upłynęły już dwie godziny dnia. Wstali, zjedli i ruszyli szybko dalej.
Przez pierwsze cztery godziny pokonali spory kawał drogi i o ile to było możliwe, poruszali się trochę szybciej niż poprzedniego dnia. Koło południa wkroczyli jednak w obszar bagien i moczarów gęsto porośniętych roślinami o dużych liściach cielistego koloru, a jakieś pnącza niczym wielkie liny zwisały z konarów drzew lub ciągnęły się kilometrami po ziemi, czasem tak grube jak rurociąg.
Musieli zwolnić i ominąć przeszkodę. Zanim zapadła noc, zrobili dodatkowo trzydzieści kilometrów. Pokonali zatem dopiero jedną trzecią dystansu dzielącego ich od punktu spotkania poniżej Watershed, przy czym minęła prawie jedna trzecia wyznaczonego czasu i od tej chwili zmęczenie powinno stopniowo zwalniać tempo biegu. Cletus miał nadzieję, że do tej pory przebędą już połowę drogi.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.