W jeszcze jeden sposób różniły się od przodków: gdy były jesz­cze kociętami, w ich mózgi zostały wszczepione serwostymulatory...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.

Stymulatory czyniły je uległe wobec każdego, kto posiadał trans­miter.
Było zimno i koty zatrzymały się, by zbadać teren. Ich oddechy tworzyły w powietrzu mgiełkę. Wokół rozciągał się suchy i wypra­żony region Salusa Secundus, miejsce będące siedliskiem nędznej garstki piaskopływaków przemyconych z Arrakis i utrzymywanych przy życiu w nadziei, że monopol na przyprawę może zostać zła­many. Tam, gdzie stały koty, krajobraz był poznaczony brązowymi skałami i rzadkimi kępami krzaków, srebrzącą się zielenią pośród długich cieni porannego słońca.
Nagle koty stały się czujne. Podniosły głowy, a następnie ich oczy zwróciły się powoli na lewo. Daleko w głębi spustoszonego krajobrazu dwoje dzieci siłowało się, idąc ręka w rękę w górę po kamienistym zboczu. Wydawały się być w jednym wieku, może dziewięć albo dziesięć lat standardowych. Miały rude włosy i nosiły filtrfraki częściowo ukryte pod przedniego gatunku białymi bur­kami. Na kapturach szat dzieci widniały godła rodu Atrydów - ja­strzębie utkane nićmi z klejnotów ognia. Dzieci gawędziły sobie beztrosko, a ich głosy dolatywały do polujących kotów. Tygrysy la­za znały tę grę, grały w nią przedtem, ale na razie spokojnie czekały na zachętę w postaci impulsu ze serwostymulatorów, sygnału wyzwalającego pościg.
W pewnej chwili na szczycie skaty za kotami pojawił się mężczy­zna. Zatrzymał się i zbadał wzrokiem widok: koty, dzieci. Mężczy­zna miał na sobie zielono-czarny mundur sardaukara z insygniami levenbrecha, adiutanta baszara. Wokół jego szyi owinięte były pa­sy, które dalej przebiegały pod ramionami, by utrzymać serwotransmiter na piersi, skąd żołnierz z łatwością mógł dosięgnąć przycisków.
Koty nie zwróciły uwagi na jego przybycie. Znały zapach i od­głosy wydawane przez tego człowieka. Mężczyzna zszedł ze skaty, stanął dwa kroki od kotów i otarł czoło. Powietrze było chłodne, ale wysiłek rozgrzewał. Jego blade oczy ponownie zbadały sytu­ację: koty, dzieci. Wepchnął niewielki kosmyk jasnych włosów pod czarny, polowy hełm i dotknął mikrofonu wszczepionego w gardło.
- Koty mają je na oku.
Odpowiedź dotarła do niego przez odbiorniki wbudowane za każdym z jego uszu:
- Widzimy je.
- To już teraz? - zapytał levenbrech.
- Czy zrobią to bez impulsu pościgu? - sparował głos.
- Są gotowe - odparł levenbrech.
- Bardzo dobrze. Zobaczymy więc, czy cztery sesje warunkowania wystarczą.
- Powiedzcie, kiedy będziecie gotowi.
- W każdej chwili
- Zatem teraz - rzekł levenbrech.
Dotknął czerwonego klawisza po prawej stronie serwotransmitera, najpierw odciągnąwszy zasuwkę, która go osłaniała. W jednej chwili koty zostały uwolnione od wszelkich powstrzymujących je więzów. Mężczyzna trzymał dłoń zawieszoną nad czarnym klawi­szem znajdującym się pod czerwonym, gotów zatrzymać zwierzęta, gdyby się zwróciły przeciw niemu. Ale one go nie zauważyły. Sprężyły się i poczęty posuwać w dół zbocza, w stronę dzieci. Wielkie łapy drgały w gładkich, posuwistych ruchach.
Levenbrech przykucnął, by to obserwować, świadom, że ukryte gdzieś transoko przekazuje całą tę scenę do tajnego monitora w pałacu, w którym mieszkał jego książę.
Po chwili koty zaczęty posuwać się susami, wreszcie biec.
Dzieci zajęte wspinaniem się po kamienistym gruncie wciąż nie widziały niebezpieczeństwa. Jedno z nich krzyknęło wysokim, śpiewnym głosem. Drugie potknęło się i odzyskując równowagę, spostrzegło koty.
- Patrz! - zawołało.
Zatrzymały się i patrzyły uważnie na zbliżające się zwierzęta. Wciąż jeszcze stały, gdy tygrysy laza uderzyły na nie - jeden na chłopca, drugi na dziewczynkę. Dzieci zginęły natychmiast, z bły­skawicznie złamanymi karkami. Koty zaczęty pożerać ciała.
- Mam je odwołać? - zapytał levenbrech.
- Niech skończą. Dobrze się sprawiły. Wiedziałem, że tak będzie. To wspaniała para.
- Najlepsza, jaką kiedykolwiek widziałem - przyznał levenbrech.
- W takim razie bardzo dobrze. Wysłano po ciebie transport. Koń­czymy na razie.
Levenbrech wstał i przeciągnął się. Powstrzymał się przed spoj­rzeniem na wzniesienie po lewej stronie, gdzie ostrzegawczy blask mówił o kryjówce transoka przekazującego piękny występ jego baszarowi, daleko stąd, do zielonych krańców Stolicy. Levenbrech uśmiechnął się. Za dzisiejszą pracę prawdopodobnie otrzyma awans. Czuł już na kołnierzu insygnia batora, i pewnego dnia bursega... może kiedyś nawet baszara. Ludzie, którzy dobrze służyli w si­łach Farad'na, wnuka zmarłego Szaddama IV, otrzymywali wyso­kie awanse. Pewnego dnia, gdy książę zasiądzie na należnym mu tronie, możliwe staną się nawet większe awanse. Ranga baszara nie musiała być końcem kariery. Na wielu planetach, kiedy już usunie się atrydzkie bliźnięta, będą do objęcia baronie i hrabstwa.
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.