- Wydusił z siebie, że chce nas umieścić w pewnym bezpiecznym domu w Wirginii, a ja mu na to, że mój jest wystarczająco bezpieczny, a w dodatku jest w nim restauracja,...

Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego.


- Jesteś uosobieniem taktu. Jak na to zareagował?
- Roześmiał się, a potem wyjaśnił, że w Wirginii mają dwudziestu strażników, którzy mogą odstrzelić moje jaja z czterystu metrów, a dodatkowo znakomitą kucharkę, wyśmienitą służbę i najnowszy telewizor dla dzieci.
- Brzmi dosyć przekonująco.
- Potem powiedział coś jeszcze bardziej przekonującego, na co już nie miałem odpowiedzi. Twierdzi mianowicie, że nikt niepowołany tam się nie dostanie, jest to bowiem podarowana rządowi przez pewnego starego ambasadora mającego więcej pieniędzy, niż wynosi roczny budżet Kanady, ogromna posiadłość w Fairfax z własnym lotniskiem i tylko jedną drogą dojazdową, cztery mile w bok od autostrady.
- Znam to miejsce - powiedział Bourne, krzywiąc się z powodu panującego w lodziarni hałasu. - Posiadłość Tannenbaum. Holland ma rację: to najlepsze miejsce z możliwych. Chyba nas lubi.
- Pytam po raz drugi: gdzie jest Marie?
- Ze mnÄ….
- A więc znalazła cię!
- Później, Johnny. Skontaktuję się z tobą w Fairfax.
Kiedy Jason odwiesił słuchawkę, ujrzał swoją żonę przepychającą się przez tłum z plastikowym pomarańczowym kubkiem wypełnionym jakąś brązową masą, z której sterczała również plastikowa niebieska łyżeczka.
- Co z dziećmi? - zapytała, przekrzykując harmider i wpatrując się w niego błyszczącymi oczami.
- Wszystko w porządku, nawet lepiej niż można było się spodziewać. Aleks doszedł do tego samego wniosku co ja. Peter Holland zabierze wszystkich, łącznie z panią Cooper, do domu- twierdzy w Wirginii.
- Dzięki Bogu!
- Dzięki Aleksowi. - Bourne zajrzał do kubka. - A co to jest, do licha? Nie mieli waniliowych?
- Czekoladowe z polewą kakaową. Stały przed jakimś facetem, ale był tak zajęty wymyślaniem żonie, że nie zauważył, jak je wzięłam.
- Ale ja nie lubiÄ™ czekoladowych z polewÄ… kakaowÄ…!
- Więc zwymyślaj za to żonę. Chodźmy, musimy jeszcze zrobić zakupy.
Wczesnopopołudniowe karaibskie słońce świeciło jasno nad Pensjonatem Spokoju, kiedy John St. Jacques zszedł do głównego holu, niosąc w prawej ręce dużą sportową torbę. Skinął głową Pritchardowi, któremu wyjaśnił przed chwilą przez telefon, że wyjeżdża na kilka dni, ale odezwie się natychmiast, jak tylko dotrze do Toronto. Personel już wie o jego wyjeździe, a on bez wahania pozostawia pensjonat pod fachową opieką swego zastępcy i jego nieocenionego pomocnika, pana Pritcharda. Jest całkowicie pewien, że wiedza dwóch tak odpowiedzialnych ludzi wystarczy do rozwiązania wszystkich problemów, jakie ewentualnie mogą się pojawić podczas jego nieobecności, tym bardziej że oficjalnie Pensjonat Spokoju zawiesił działalność. Niemniej jednak w razie najmniejszych nawet kłopotów należy natychmiast skontaktować się z sir Henrym Sykesem na Montserrat.
- Moja wiedza na pewno w zupełności wystarczy, sir! - odparł z dumą Pritchard. - Wszyscy będą pracować równie starannie, jak wtedy, kiedy przebywa pan na miejscu!
St. Jacques wyszedł przez szklane drzwi z owalnego budynku i ruszył w kierunku pierwszej willi po prawej stronie, stojącej najbliżej schodów prowadzących na plażę i nabrzeże. Tam właśnie pani Cooper i dwoje dzieci czekało na przylot helikoptera Marynarki Wojennej USA mającego przewieźć ich na Puerto Rico, skąd wojskowym samolotem udadzą się w dalszą podróż do bazy Andrews pod Waszyngtonem.
W chwili gdy nie spuszczający oka ze swego pracodawcy Pritchard zobaczył, jak ten wchodzi do willi numer jeden, nad pensjonat nadleciał z łoskotem duży helikopter. Za kilkanaście sekund powinien usiąść na wodzie i tam czekać na przybycie pasażerów. Pasażerowie również usłyszeli huk wirników, gdyż Pritchard ujrzał niebawem, jak John St. Jacques prowadzący za rękę chłopca i arogancka pani Cooper trzymająca w ramionach starannie opatulone dziecko wychodzą z willi. Za nimi szli dwaj strażnicy, niosąc bagaże. Pritchard sięgnął pod ladę po telefon, z którego można było dzwonić bez pośrednictwa centrali, i wykręcił numer.
- Tu biuro zastępcy dyrektora Urzędu Imigracyjnego, on sam przy aparacie, słucham?
- Szanowny wujku...
- To ty? - przerwał mu urzędnik, raptownie ściszając głos. - Czego się dowiedziałeś?
- Rzeczy ogromnej wagi, zapewniam cię, drogi wuju! Słyszałem wszystko przez telefon!
Copyright (c) 2009 Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.